czwartek, 19 stycznia 2017

TO przybyło zza morza Bałtyk!!! Recenzja zestawu "Podjazd królestwa Szwecji".






Podobno wizerunek ładnej dziewczyny potrafi znacząco zwiększyć sprzedaż. Wiedzą to i producenci części samochodowych i materiałów budowlanych. Zaczynają też wiedzieć wydawcy gier figurkowych. Niestety tego typu pomysły nie zostały jeszcze wystarczająco wprowadzone do "Ogniem i mieczem". Oto źródło grafiki.




       Jakiś czas temu kupiłem, wziąłem na warsztat a potem zrecenzowałem zestaw "Krajowa piechota szwedzka". Sęk w tym, że zakup ten zrobiłem pod wpływem impulsu. Akurat była promocja, figurki wpadły mi w oko a spróbować "Ogniem i Mieczem" w praktyce planowałem już od dawna. A zatem ochoczo zabrałem się do skrobania, malowania i sklejania. A w tzw. międzyczasie zacząłem poznawać system od strony mechaniki, rozpytywałem się starych zagończyków z forum poświęconego tej grze odnośnie rzeczy, które warto kupić - by otrzymać grywalną jednostkę.

        I wtedy okazało się, że zabrałem się do zakupów od niewłaściwej strony. Gra ta bowiem ma bardzo nietypowy system konstrukcji rozpisek (więcej napiszę o nim w recenzji) i niestety - nie da się zagrać na początek każdą figurką, którą się kupiło. Tak prysły marzenia o (prędkim) wystawieniu do bitwy karnych i mężnych szeregów muszkieterów i pikinierów. Musiałem rozejrzeć się za konnicą. Producent (firma Wargamer, jakby ktoś nie wiedział) oferuje wiele różnych opcji zakupu. Jest tego tyle wariantów (w dodatku ta sama jednostka może mieć różne wyposażenie i różne statystyki) że łatwo jest się w nich pogubić.
Postanowiłem skorzystać z podpowiedzi i kupiłem zestaw określany mianem startowego: "Podjazd królestwa Szwecji". A dziś napiszę wam, co z tego zakupu wynikło, i czy warto go powtarzać.


Raport zwiadowców.


          Pudełka z figurkami do "Ogniem i Mieczem" mają to do siebie, że są bardzo ładne. Od strony wizualnej spokojnie stają w szranki z produkcjami zachodnich wydawnictw (czy to producentów figurek historycznych, czy fantastycznych) i spokojnie biją je na głowę estetyką designu czy klimatem obrazka na froncie. Nie inaczej jest z "Podjazdem królestwa Szwecji". Jak widzicie - całość wygląda zacnie i bojowo.


Tak to wygląda na żywo. Dla tych, którzy nie dowierzają opisom.





       W centrum mamy zdjęcie z pomalowanymi figurkami, które czekają na nas wewnątrz opakowania. Zrobienie fajnej fotki modelom w skali 15 mm to trudna sprawa. Z daleka rozmywają się szczegóły - z bliska zaś widać niedoskonałości rzeźby i malowania. Tutaj wybrano ten większy wariant, dzięki czemu widać liczne zastępy konnych, troszkę piechoty, działko regimentowe i oficera z obstawą. Żołnierze ci zostali cyknięci na dopracowanej, klimatycznej makiecie. Całość fotografii od razu zachęca do rozstawienia figsów na stole i zagrania. Do tego mamy jeszcze logo systemu, herb szwedzki, ramkę - i w rogu obrazek z hipsterem, który nosił brodę, zanim to było modne. A tak na prawdę to wojak z formacji, której niestety nie uświadczymy w środku: rajtar opancerzony. Tak więc - nie dajcie się zmylić. Ten rodzaj uzbrojenia znajdziecie w innym pudełku. Ale o tym pod koniec.

       Jeśli nasyciliśmy już swą potrzebę napawania się fajnym opakowaniem, to pora zerwać błonę dziewiczą folii i sięgnąć do środka. A tam, w kartonowej obwolucie upchnięto dwa tekturowe pudełka. Znajdziemy w nich łącznie:


- 15 koni dla dragonów (czyli konnej piechoty... czyli muszkieterów przemieszczających się na końskim grzbiecie)

- 15 dragonów w pozycji "na jeźdźca" - czyli gotowi do przyklejenia do siodła

- 15 stojących dragonów

- 15 koni rajtarskich

- 12 rajtarów w pozycji bojowej, czyli jeździeckiej

- 3 członów "grupy dowodzenia" (oficer, muzyk i chorąży)

- figurka działka regimentowego (koła, laweta, trzy wersje luf)

- 2 pieszych artylerzystów (do nich zestaw akcesoriów armatnich)

- arkusik z samoprzylepnymi sztandarami

- sztywny drut służący za drzewce do sztandaru

- 10 plastikowych podstawek o wymiarach 3 na 4 cm (podstawki do przyklejenia na nich trójki jeźdźców)

- 5 plastikowych podstawek o wymiarach 2 na 4 cm (na tych z kolei pełnić ma służbę po trzech piechurów).

- pojedyncza plastikowa podstawka o wymiarach 4 na 4 cm (przeznaczona na stanowisko lekkiej artylerii wraz z obsługą).


    Jak widać, Szwedzi przybywają do nas w sporej grupie. W dodatku trafił mi się bonusowy pieszy dragon. Aby wyrobić sobie bardziej konkretne wyobrażenie o masie figurek dostęnych w pudełku, popatrzcie proszę na zdjęcia grupowe:


Tutaj część dragońska, oficerska i artyleryjska.

A tu rajtarzy.

       Wydawać by się mogło, że mając ten zestaw mamy już wszystko, co jest nam potrzebne do rozpoczęcia pracy modelarsko - malarskiej z figurkami, a później do grania. Może i tak... ale mi brakowało jednej rzeczy: instrukcji bądź jakiegokolwiek opisu komponentów. Wyobraźmy sobie taką sytuację (wyjątkowo mało możliwą), że "Podjazd..." kupił ktoś słabo obeznany w tematyce. Ktoś, kto nie bardzo wie, czym różni się dragon od rajtara. I po zakupie ma dwie możliwości - pozyskać tę wiedzę skądinąd, albo po prostu zgadywać. Tym bardziej, że żołnierzyki nie różnią się za bardzo wyglądem czy wyposażeniem. No i trzeba potem wiedzieć, które konie są przydzielone do której formacji. Dzięki wspomnianemu wyżej forum i jego użytkownikom upewniłem się że rumaki z pistoletami w olstrach (czyli przy szyi) są dla rajtarów. A te objuczone różnymi szpejami - dla dragonów. Dragoni zaś to ci, którzy przewiesili przez plecy broń długą.

     Dla uzupełnienia całości obrazu dodam, że oficjalna cena zestawu to 195 zł. To na pewno taniej, niż gdyby kupować jego poszczególne elementy w blisterach. Ale przy odrobinie starań możliwy jest też pewnie tańszy zakup.


Szwed z bliska.

    Skoro figurki zostały już policzona i uporządkowane, można zacząć zabawę. A w zasadzie: żmudną, precyzyjną pracę polegającą na przygotowaniu metalowych ludków do malowania. W tym wypadku będzie ona jeszcze bardziej żmudna niż zazwyczaj.

       Ludzki zostały wykonane w skali 15 mm, a to oznacza, że w praktyce pojedynczy piechur nie jest większy niż 2 cm. A to oznacza, że każdy szczegół jest tyciuteńki. I w praktyce odróżnienie linii zgrzewu od właściwej części modelu nastręcza wiele trudności. Dodatkowo potęgowanej przez optyczną specyfikę materiału (czytaj: wszystko się świeci i niewiele widać). A jeśli chcemy te mankamenty wygładzić z dużą dokładnością, to nie zrobimy tego szybko. Używając tylko pilniczka - ryzykujemy starcie bądź wygładzenie jakiegoś fragmentu rzeźby. Skalpel modelarski może zaś nie wystarczyć w przypadku niektórych większych nadlewek. 
W którymś momencie dłubania postanowiłem odpuścić sobie perfekcjonizm. Jeśli figurki będą używane w trakcie gry, wystąpią w większych formacjach, to mało kto będzie chciał szukać drobnych defektów. Które na pewno byłyby bardziej widoczne w większej skali.


Dragoni z "Podjazdu..." pomalowani przeze mnie. Unoszą pałasze do uderzenia... ale walka wręcz, gdy są na koniach, to wyjątkowo kiepski pomysł zgodnie z zasadami gry.


     Kolejna trudność to wystające, cienkie części - najczęściej rapiery. Albo dzierżone w dłoni, albo spoczywające w pochwach. Większość z nich po wyciągnięciu modeli z torebeczek jest nieco odgięta. Możemy je zostawić w takim stanie (co oczywiście wygląda słabo) albo też je wyprostować. I tą czynność trzeba przeprowadzić z najwyższą ostrożnością i delikatnością. Mało rzeczy łamie się tak łatwo, jak te właśnie elementy.

     O ile modele ludzi jeszcze ujdą (wad nie jest dużo, a rzeźba wystarczająco dokładna), to zdecydowanym kopytem Achillesa, jeśli chodzi o ten zestaw, są koniki. Zdaję sobie sprawę, że odlać precyzyjnie szczegółową figurkę konia w takiej skali i to w dodatku z jednego kawałka metalu to znaczące wyzwanie dla projektanta i odlewnika. Ale w tym wypadku nie do końca udało się stawić mu czoła. Wierzchowce nie mają jakichś braków czy znaczących ubytków; od pierwszego spojrzenia widać, że to koń. Ale też każdy z czworonogów ma dziwne nogi. Regułą jest ich grubość (większa, niż wskazywałyby to proporcje figurek) i luka w odlewie po wewnętrznej stronie nogi. Do tego linie zgrzewu ulokowane w pobliżu pasów mocujących siodło są trudne do usunięcia. Osobiście rekomenduję rozwiązanie takie, jako napisałem wyżej: usunąć najbardziej widoczne wady, a resztę zignorować. I tak raczej nikt ich nie zauważy. No chyba, że malujesz figurkę na konkurs.

       Ponarzekałem na jakość odlewu, ale teraz chcę pochwalić rzeźbę. Jak już oszlifujemy modele i pokryjemy je podkładem, to okazuje się, z jak wielką precyzją i znawstwem tematu zostały zaprojektowane. Szczególnie elementy rzędu końskiego; żaden istotny detal nie został opuszczony. I dzięki temu możemy poszerzyć swą wiedzę nt jeździectwa. Podobnie żołnierze. Na miarę skali zadbano o dokładne przedstawienie stroju, fryzur i broni. Szczególnie dobrze pod tym względem wyglądają oficerowie. A jeśli można się do czegoś przyczepić, to pozy niektórych dragonów na koniach. Paru z nich ma ręce opuszczone wzdłuż ciała, są przygarbieni jakby jechali na własną egzekucję. Albo walczyli, oprócz wojsk Rzeczypospolitej, z ciężkim kacem.


Żeby nie było, że nie maluję - oto owoc mojej pracy z rajtarami z recenzowanego zestawu. Oddział został uzupełniony jedną podstawką rajtarów z arkebuzami - dla zachowania symetrii. Prawie nie różnią się od zwykłych.


      Dlatego malowanie ich to spora frajda. Wraz z postępami pracy wyłaniają się kolejne detale. Ostateczny efekt jest bardzo zadowalający - przynajmniej dla mnie. Gdy oddział w całości pomalowany stoi na blacie, możemy poczuć się, jakbyśmy patrzyli z lotu ptaka na sporą grupę zawziętych, doświadczonych wojaków. 

    Tylko jeszcze jedna rada: zanim weźmiecie się do malowania, poszukajcie jakichś informacji co do tego, jakich kolorów używać - i z jakich elementów składało się odzienie jeźdźców. Jak już wspomniałem, opakowanie niewiele nam pomoże w tym względzie. Zdjęcie na froncie jest zbyt małe, a ludziki na nim zbyt jednolicie umundurowane. Znów więc odsyłam do tego opracowania, wielce pomocnego w kwestii doboru odpowiednich kolorów: do Merkuriusza Polskiego nr 2.


A jeśli nie mam ochoty na szwedzkich żołdaków?


    W przypadku figurek do historycznych systemów bitewnych zawsze istnieje problem ze znalezieniem alternatywnych zastosowań. Nie inaczej jest z "Podjazdem...". Rajtarzy i dragoni szwedzcy (a właściwie - ze szwedzkiej armii) nie będą udawać z powodzeniem średniowiecznych rycerzy, ani napoleońskich kirasjerów ani tym bardziej ułanów z kampanii wrześniowej. Dodatkowo specyficzna skala mocno utrudnia konwertowanie. 
Na szczęście nie oznacza to, że figurki z tego zestawu mogą tylko i wyłącznie pracować na sukces Karola X Gustawa w grze "Ogniem i mieczem".

     Pierwszą alternatywą jest wykorzystanie ich w innych grach dotyczących bitew z XVII -go wieku, dopuszczających taką skalę, np. "Pike & Shotte". 

    Oprócz tego żołnierzyki mogą wystąpić w innych armiach. Moda i wyposażenie tego typu formacji z XVII-wiecznej Europie zachodniej było dość zunifikowane. Dlatego tak samo wyglądający żołnierze (nawet identycznie pomalowani) mogą służyć w innych armiach z tego rejonu i tego okresu: Cesarstwa Niemieckiego, Danii, Wolnego Miasta Gdańska, Brandenburgii itp. Mało tego - żołnierze ci często przechodzili na stronę wroga (np po przegranej bitwie). A do tego inne państwa (np. Rzeczpospolita, Moskwa) starały się formować własne jednostki tego typu. Stąd figurki z tego zestawu przydadzą się w wielu różnych armiach. 


Broda, czapa obita futrem, podstępne, zdradzieckie wejrzenie i nahaj w pięści. To musi być rusek! Obrazek zapożyczony z bloga będącego kopalnią rzetelnej wiedzy nt XVII-to wiecznej wojskowości - bloga Kadrinaziego.


Jesteście gotowi do boju?! 


   Jak do tej pory sporo napisałem o figurkach samych w sobie. Na koniec chciałbym poruszyć kwestię ich użyteczności w grze. 

    Zacznijmy od tego, czy w ogóle możemy wystawić, to co mamy w pudełku i rozegrać bitwę? Teoretycznie tak. Oczywiście w domowym zaciszu, na mocy dżentelmeńskiej umowy możemy w daną grę zagrać czym chcemy - smokami czy pingwinami z Madagaskaru. Natomiast w starciu z przeciwnikiem, którego widzimy pierwszy raz na oczy, poleganie na wspólnej wersji zasad (w tym zasad konstruowania rozpiski) jest czymś, co znacznie upraszcza proces grania. I taką możliwość daje nam właśnie "Podjazd królestwa Szwecji". Ale jeśli zagramy tylko i wyłącznie nim - będzie to niestety gra do jednej bramki. I to naszej.

    W tej grze, przy konstruowaniu rozpiski, trzeba oprzeć się na schematach zawartych w oficjalnych podręcznikach. Na ten moment królestwo Szwecji dysponuje kilkoma różnymi podjazdami - czyli mobilnymi siłami wykonującymi zadania pomocnicze na rzecz całej armii. 
Działko regimentowe. Co by nie mówić, to "Ogniem i mieczem" jest realistyczną grą. Jeden strzał z małej armatki przeciwko ok 150 żołnierzom ma umiarkowaną skuteczność. 

     Dość popularnym rozwiązaniem jest tzw. podjazd gen. Horna, opisany w dodatku "Armie Ogniem i Mieczem. Tom 1". Zawiera on możliwość wystawienia sporej ilości rajtarów (w różnych konfiguracjach doświadczenia i uzbrojenia). Podobną możliwość daje też "Podjazd szwedzki" opisany w podręczniku "Potop". I na koniec mamy "Oddział wydzielony". To ostatnie to zdecydowanie najmniej efektywna formacja, jeśli chodzi o rozgrywanie potyczek pomiędzy podjazdami. Zgodnie z opinią weteranów "Ogniem i mieczem" (potwierdzoną niestety osobistymi doświadczeniami) w małej skali starcia o zwycięstwie decyduje walka wręcz kawalerii. Piechota i lekka artyleria mogą sobie wyglądać fajnie, ale nie zdziałają zbyt wiele.

  I okazuje się, że z figurek zawartych w recenzowanym zestawie możemy wystawić zaczątek tylko tej ostatniej formacji (oddziału wydzielonego). A więc nie należy nastawiać się na życzliwość Wiktorii. Zamiast tego trzeba planować kolejne zakupy. W tym miejscu zasugeruję następujące zestawy:





- "Regiment rajtarów". Ma tą zaletę, że nie ma w nim nieprzydatnej armatki i średnio przydatnej dragonii. Tylko sami rajtarzy w znaczącej liczbie. I do tego dwóch oficerów. 



- Albo "Regiment konnej gwardii Karol X Gustawa". Rajtarów jest tu minimalnie mniej (10 podstawek zamiast 12 zawartych w "Regimencie rajtarów". Braki liczebnościowe nadrabiają znacznie lepszym opancerzeniem i wyposażeniem, oraz bardziej liczebną kadrą dowódczą. 

Kończę więc zachętą do rozwagi przy zakupach. Przede wszystkim - nie powtarzajcie mojego błędu, i zacznijcie od podręcznika. Pomoże to uniknąć rozczarowania związanego z wystawieniem jednostek skazanych na porażkę


W zależności od perspektywy: brutalny atak na prawdziwą wiarę, albo sekularyzacja skarbów zgromadzonych przez pazerny kler. Przystępując do gier bitewnych, możesz poczuć się jak XVII wieczny władca, stojący przed dylematem: wspierać armię czy kościół? Ty zaś możesz wybrać: Dać kopertę księdzu po kolędzie czy kupić figurki?






14 komentarzy:

  1. Były już dwa wpisy o zestawach, czas na jakąś recenzję podręcznika :-)

    Jedna mała pierdoła -wydaje mi się, że figurki zamiast linii zgrzewu mają linię nadlewu, o ile dobrze kojarzę proces produkcyjny

    Dumny puchacz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie i recenzja podręcznika. Tym razem chcę rozegrać jeszcze kilka(naście) potyczek, by móc się wypowiedzieć bardziej obiektywnie.
      Zgrzew - nadlew. Pewnie jest jakaś różnica, ale będę poprawiał już w przyszłych tekstach.

      Usuń
  2. Nigdy nie oczarowały mnie takie maluszki figurki, niemniej jednak doceniam ogrom i sukces Ogniem i Mieczem. Recenzja miodzio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogrom "OiM" - niewątpliwie. To najbardziej rozbudowany polski system. Pod każdym względem. Sukces zaś to kwestia dyskusyjna. Zastanawiam się, czemu nie jest tak popularny jak np. infinity albo warmachine?

      Usuń
    2. Mnie na przykład skutecznie odstrasza skala. Flames of War to jedyny system, którego się pozbyłem bez żalu. Gdyby OiM był w 28mm już dawno miałbym wszystkie armie jakie wyszły ;-)

      Usuń
    3. Jest system "Ogniem i mieczem" w tradycyjnej skali. Nazywa się "Pike & Shotte" :)

      Usuń
    4. Znam, mam nawet ludki :-)

      Usuń
  3. Jezusicku, jakież to maciupeństwa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwykłemu hipkowi w skali 28 mm sięgają do pasa. Ale fajnie się to maluje :)

      Usuń
  4. Dzięki za wpis. Ja podobnie jak koledzy - kibicując systemowi i gratulując autorom, pozostanę na razie tylko obserwatorem. Czas nie pozwala i dodatkowo skala nie jest moja ulubiona, choć marzę w skrytości serca o wielkich bitwach do których 28mm się nie nadaję, więc może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ da się rozgrywać duże bitwy w skali 28mm. Na przykład w systemie "Hail Caesar", który recenzowałem na blogu. Oczywiście potrzebny jest wtedy stół o długości 4 metrów... Natomiast "OiM" jest grą bardziej ruchliwą - możliwe jest wyminięcie wroga, okrążenie, wzięcie w dwa ognie.

      Usuń
    2. Tak, ja właśnie to miałem na myśli. Nie po prostu gigantyczne ilości figurek 28mm na kilometrowym stole ;-) tylko system zaprojektowany do takich dużych starć, z możliwośćią fajnego manewrowania - dlatego pomimo mojego postanowienia nie wchodzenia w inne skale niż 28 i ograniczenia systemów (aktualnie Frostgrave i wejście w Bolt Action, reszta leży i kwiczy) OiM mnie kusi, więc może za kilka lat :)
      Swoją drogą HC też mnie kusił bo kolega kupił podstawkę za 150 PLN i rzymski starter przy wyprzedażach ze sklepu CDP. Gdyby CDP weszło w to głebiej to przy ich promocjach ja też bym się nie oparł :)

      Usuń
    3. Nie ma się co spieszyć z zaczynaniem nowego systemu. Albo przez te parę lat się rozwinie i udoskonali, albo padnie (i figurki będą za półdarmo). Zaś historia z cenami na CDP.pl obrosła legendą wśród fanów gier historycznych. Z jakiegoś powodu figurki trafiły tam do sprzedaży i potem zostały mocno przecenione. Fajnie byłoby znać kulisy tych wydarzeń. Ale Hail Caesar słabo się nadaje do gry z błyskotliwymi manewrami, za duża losowość w reagowaniu jednostek na rozkazy.

      Usuń