Na tym kadrze jest wszystko, co znajdziemy w pudełku: pikinierzy, muszkieterzy, male działko i grupa dowodzenia. Generatorów dymu jednak nie dołączono. |
W ramach poszerzania bitewniakowych horyzontów postanowiłem po raz kolejny bliżej zapoznać się z systemem "Ogniem i Mieczem". Mój pierwszy kontakt z tą grą, dawno, dawno temu, na jednym z pierwszych konwentów Avangarda był mało udany. Prezentacja była zagmatwana, system gry jakiś dziwny... I tak sobie odpuściłem, mimo zainteresowania bitwami XVII wieku.
Na szczęście autorzy nie
odpuścili sobie i wytrwale ulepszali swoje dzieło. W efekcie – mamy dziś w
pełni rozwinięty system. Na pewno napiszę o nim więcej, gdy tylko pomaluję figurki, kupię podręczniki, zagram w niego i wreszcie lepiej go
poznam.
W ostatnim okresie
"Ogniem i Mieczem" przypomniało o sobie. Wyzwolony z okowów WFB
mogłem przetrzeć długo zamknięte oczy i rozejrzeć się po bitewniakowym światku.
I tak wysłuchałem podcastu 3d6, traktującego o "OiM" – który wypadł
na tyle dobrze, że postanowiłem skorzystać z okazji, jaka pojawiła się na
Warszawskich Targach Książki – i spróbować zagrać raz jeszcze.
Tym razem było znacznie, znacznie
lepiej. Widać, że Wargamer nabrał doświadczenia również na polu introgameingu (nieładny, angielski wyraz. Ale alternatywą jest "gra wstępna").
Wszystko było naszykowane, czytelnie opisane – a grę prowadził bardzo
sympatyczny i ogarnięty Tomek (zobaczcie sami jak znakomicie sobie radzi ze swoją robotą!) Po takim doświadczeniu, jedyne, co
powstrzymało mnie przed kupnem całego zestawu niezbędnego do gry – to fakt, że
właśnie byłem na początku mozolnego malowania armii kartagińskiej do Hail Caesar. Niemniej jednak, wielce zachęcony – nabyłem pudełeczko piechoty
szwedzkiej. Każda armia zaczyna się bowiem od pierwszej figurki.
Na razie więc – więcej o
modelach. Oczywiście jeśli ktoś już miał do czynienia z tym systemem, poniższy
tekst będzie dla niego mało odkrywczy. Przygotowałem go raczej z myślą o tych,
którzy zjedli zęby na skali 28 mm. I którzy chcieliby teraz spróbować czegoś innego - w innym klimacie i innych proporcjach.
Oto pudełko z zestawem w całej swej okazałości. |
Samo pudełko jest niewielkie i
w pierwszej chwili można zachodzić w głowę – jakim cudem mieszczą się w nim aż
43 figurki? Możliwe jest to z dwóch powodów. Po pierwsze – są one wykonane w
skali 15 mm. A więc są znacznie mniejsze od typowych 28 mm – zwłaszcza tych w
skali heroic. Wojak w tej skali sięga do wysokości uda figurce przedstawiającej
człowieka np w WFB. Zachowuje przy tym (mniej więcej) właściwe proporcje. Po
drugie – zostały odlane z metalu. A dzięki temu, dostajemy tylko figurki, bez
zajmujących przestrzeń ramek. Są one spakowane w woreczki strunowe – w jednym:
strzelcy, drugim – pikinierzy. A czym jest pikinier bez piki? Te wykonano z
odpowiednio przyciętych kawałków twardego acz cienkiego drutu i spakowano
osobno. Trzeci zawiera armatę wraz z załogą, a czwarty coś w stylu grupy
dowodzenia. Dla bezpieczeństwa obłożono to wszystko gąbką. Do tego odpowiednie
podstawki: dla piechoty plastikowe o wymiarach 2 na 4 cm. Dla grupy dowodzenia
jedna: 3 na 4 cm. I jako wspólna podstawka dla armatki, artylerzystów i ich
sprzętu – kwadracik 4 na 4 cm. I jako wisienka na torcie – arkusik z naklejkami
reprezentującymi sztandar w trzech wersjach.
Zresztą - co ja wam będę pisał. Zobaczcie sobie sami. Nie sfotografowałem podstawek i sztandarów. |
Pierwsze wrażenie (osoby nawykłej
do plastików i większej skali) nie jest najlepsze. Figurki są bowiem maciupeńkie
– a w dodatku lśnią niemal niczym srebro. A przez to – trudno dostrzec, co
dokładnie przedstawiają. Konkretnie – szczegóły ubioru, twarzy wyposażenia są
rozmyte i trudno rozpoznawalne. Można rozwiązać ten problem w bardzo prosty
sposób. Wystarczy mianowicie nałożyć podkład, i już widać
lepiej. Albo pomalować je washem (inkiem, shade'em lub bardzo rozwodnioną farbą).
Każdy
wie, że przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę – a każdy figurkowiec
wie, że przed położeniem podkładu trzeba usunąć nadlewki. W tym celu producent
zaleca stosowanie pilnika i skalpela. Pilnik znakomicie sprawdził się przy
wyrównywaniu spodu podstawek. Sam zaś metal jest na tyle miękki, że skalpel
odcina jego nadmiar jeszcze łatwiej, niż gdyby miał ciąć plastik. Ale – co
konkretnie odciąć? Co jest nadlewką, a co częścią figurki? Co syfem powstałym przy procesie produkcji, a co zamierzonym przez rzeźbiarza sznurkiem, piórkiem, kawałkiem futra? Jak mocno trzeba
docisnąć ostrze, by nie usunąć czegoś, co jest potrzebne? Jak do tej pory
pomagała mi dokładność, cierpliwość, delikatność i skupienie wzroku. Ale nie
było to wcale łatwe i szybkie zadanie. Szczęście w nieszczęściu – figurki są
niewielkie i nie ma tego skrobania dużo. Ostatecznie powiem wam o jeszcze jednej metodzie: nie przejmujcie się za bardzo, że coś zepsujecie. Figurki są małe, zaś w trakcie gry, gdy będziecie patrzyć na stół bitwy z wysokości - drobne mankamenty nie będą istotnym problemem.
Już można by trząchać puszką z
podkładem – ale zostają jeszcze rapiery i pałasze. Każdy jeden majcher
obrabianej przeze mnie figurki był wygięty. W transporcie? W produkcji? Czort
wie. Sęk w tym, że sztych ma być wyprostowany. A że są to drobniutkie elementy
– wcale nie jest trudno je urwać na amen. Przyklejać zaś te drobinki to jeszcze
większa katorga. A więc – ostrożność, ostrożność i jeszcze raz ostrożność! A z
wyposażeniem artylerzysty (wyciorem, lontem i ubijaczem) jest jeszcze gorzej...
Wobec opisanej powyżej specyfiki figurek możecie się domyślić, że nie zalecam konwersji. Zabiegi takie, jak zamiana główek, rąk czy modyfikowanie postawy ciała są oczywiście możliwe... Ale jeśli nie masz wielkiego doświadczenia, precyzyjnego uchwytu i odpowiednich narzędzi, to prędzej zepsujesz ludki,niż je urozmaicisz. Bardziej bezpieczne zabiegi to doklejanie bród, wąsów i płaszczy z greenstuffu. I tu przyda się zegarmistrzowska precyzja, ale ryzyko destrukcji jest znacznie mniejsze.
Wobec opisanej powyżej specyfiki figurek możecie się domyślić, że nie zalecam konwersji. Zabiegi takie, jak zamiana główek, rąk czy modyfikowanie postawy ciała są oczywiście możliwe... Ale jeśli nie masz wielkiego doświadczenia, precyzyjnego uchwytu i odpowiednich narzędzi, to prędzej zepsujesz ludki,niż je urozmaicisz. Bardziej bezpieczne zabiegi to doklejanie bród, wąsów i płaszczy z greenstuffu. I tu przyda się zegarmistrzowska precyzja, ale ryzyko destrukcji jest znacznie mniejsze.
Albo w ogóle dajcie sobie spokój z miniaturkami (?) i poszalejcie w skali 1:1. Takimi jak te z muzeum wojskowości ze Sztokholmu. Tak mniej więcej wyglądali żołnierze odzwierciedleni za pomocą figurek z omawianego zestawu. |
Potem tylko trzeba przykleić piki
do rąk pikinierom – i już można podkładować. Banał. Oczywiście może być tak, że nie wszędzie podkład dotrze. W tym wypadku zalecam taki, który da się nałożyć pędzelkiem.
Samo malowanie też było dla mnie ciekawym doświadczeniem, biorąc pod uwagę moje ubogie wcześniejsze doświadczenia z bitewniakami historycznymi. Choćby taka kwestia jak dobór kolorów. Na pudełku widać jednolite granatowo - niebieskie umundurowanie z białymi detalami. Niczym z parady na Dzień Milicjanta. Ale w rzeczywistość była znacznie bardziej kolorowa. Dowiedziałem się o tym z tego źródła. Okazuje się, że autorzy i fani gry zadali sobie trud dowiedzenia się, nie tylko tego, jakie były zarządzenia dotyczące żołnierskich ciuszków, ale też napisali, co z ich realizacji wynikło. W efekcie powstał poradnik, który dostarcza czytelnikom nie tylko wiedzy modelarskiej, ale też bardzo konkretnych wskazówek malarskich (np: jaką farbą malować kolor bazowych na pończochach?).
Recenzję figurek staram się kończyć podaniem kilku pomysłów na ich alternatywne wykorzystanie. W tym wypadku mocne osadzenie figurek w realiach historycznych, i określona skala sprawiają, że krajowa piechota szwedzka najlepiej sprawdzi się jako zamiennik innej europejskiej piechoty z XVII-go wieku. Nie koniecznie szwedzkiej (ale na pewno w stylu zachodnioeuropejskim) i niekoniecznie krajowej. Dopóki nie zostanie wydana figurkowa wersja rpga Monastyr, to szwedzcy żołnierze z tego zestawu będą mogli występować głównie w grach historycznych. Ewentualnie - w roli ofiar czaru "Zmniejszenie", albo liliputów walczących z Guliwerem w skali 54 mm.
No i to by w zasadzie było na tyle w tym temacie. Do tej pory z ostrożnością podchodziłem do innych skal, ale mój pierwszy raz, który przeżyłem właśnie ze szwedzkimi żołdakami był bardzo udany. Pomalowanie figurek dało mi sporo satysfakcji. Jeśli do tej pory kusiła was możliwość zapoznania się zarówno z tą linią miniaturek, jak i z grą - zachęcam. Figurki nie są idealne, ale fajnie wyglądają na stole, i stwarzają wrażenie całkiem licznego oddziału za umiarkowane pieniądze. Zaś sama gra może być jeszcze lepsza. O czym mam nadzieję wam napisać, gdy tylko dokładniej ją poznam.
Samo malowanie też było dla mnie ciekawym doświadczeniem, biorąc pod uwagę moje ubogie wcześniejsze doświadczenia z bitewniakami historycznymi. Choćby taka kwestia jak dobór kolorów. Na pudełku widać jednolite granatowo - niebieskie umundurowanie z białymi detalami. Niczym z parady na Dzień Milicjanta. Ale w rzeczywistość była znacznie bardziej kolorowa. Dowiedziałem się o tym z tego źródła. Okazuje się, że autorzy i fani gry zadali sobie trud dowiedzenia się, nie tylko tego, jakie były zarządzenia dotyczące żołnierskich ciuszków, ale też napisali, co z ich realizacji wynikło. W efekcie powstał poradnik, który dostarcza czytelnikom nie tylko wiedzy modelarskiej, ale też bardzo konkretnych wskazówek malarskich (np: jaką farbą malować kolor bazowych na pończochach?).
Oto przykład bardzo fajnego malowania. W wykonaniu skromnego człowieka ukrywającego się pod pseudonimem Corsarii. Więcej jego prac znajdziecie tutaj. |
A tu już nie tak ładna praca, ale za to moja własna. I można zobaczyć wszystkie figurki z pudełka. |
No i to by w zasadzie było na tyle w tym temacie. Do tej pory z ostrożnością podchodziłem do innych skal, ale mój pierwszy raz, który przeżyłem właśnie ze szwedzkimi żołdakami był bardzo udany. Pomalowanie figurek dało mi sporo satysfakcji. Jeśli do tej pory kusiła was możliwość zapoznania się zarówno z tą linią miniaturek, jak i z grą - zachęcam. Figurki nie są idealne, ale fajnie wyglądają na stole, i stwarzają wrażenie całkiem licznego oddziału za umiarkowane pieniądze. Zaś sama gra może być jeszcze lepsza. O czym mam nadzieję wam napisać, gdy tylko dokładniej ją poznam.
Może kiedyś spróbuję tej skali, ale na razie to dla mnie jakiś kosmos =)
OdpowiedzUsuńWarto spróbować - choćby dla odmiennych wrażeń malarskich. Jeśli niekoniecznie pasuje Ci ten system i ten klimat: nawet w Polsce jest z czego wybierać: http://battle-models.com/FIGURKI-15-MM,c,59
OdpowiedzUsuńJa również uważam, że warto spróbować. Może być to pewne wyzwanie, pewnych rzeczy trzeba się nauczyć na nowo ale ja mam olbrzymią satysfakcje z każdej podstawki.
OdpowiedzUsuńA sama gra dla mnie jest świetna. Ma swoje wady, jak nie najlepiej napisany podręcznik (mi osobiście brakuje pewnej logiki w konstrukcji podziału treści. Nie raz mam wrażenie, że wiem o wykładni danej zasady ale nie mogę jej znaleźć. Z reguły szybko przyswajam sobie podręczniki i błyskawicznie znajduję potrzebne mi treści, tu od prawie 3 lat ciągle mam z tym problemy) ale też wiele wiele zalet dających genialne wrażenia z rozgrywki.
Avalar - nastraszyłeś mnie z tym podręcznikiem. Mam mimo to nadzieję, że ogarnę. A jak nie, to może nowa wersja będzie łatwiejsza do przyswojenia i opanowania. Tak czy inaczej, mam już trochę tych figurek, i jestem zdeterminowany, żeby wyjechały na pole bitwy, a nie tylko kurzyły się w szafie.
Usuń