czwartek, 31 sierpnia 2017

Czterej pancerni i szeregowiec Ryan. Wywiad z Błażejem "blessem" Misztalem na temat "Bolt Action".

   
    Nasza ludzkość ma za sobą długą historię wszelkich wojen. Część z nich została prawie zapomniana. Jedna zaś zyskała tak masową popularność, że w niektórych krajach stał się wręcz archetypem wojny w ogóle. Mowa tu oczywiście o drugiej wojnie światowej. Czym ona była - nie ma nawet tutaj sensu pisać. Potencjalnie każdy z czytających wie na jej temat więcej, niż byłbym tu w stanie wyprodukować. Zwrócę więc uwagę na kolosalny potencjał handlowy tego konfliktu. Choć skończył się ponad siedemdziesiąt lat temu, do dziś ludzie są chętni płacić za filmy, książki, gry wszelkiego rodzaju, ale też za wejścia do muzeów, pamiątki, koszulki, przypinki i pewnie jeszcze za hałdy innego towaru, który w ten czy inny sposób nawiązuje właśnie do drugiej wojny światowej.

     Gry figurkowe nie są tutaj wyjątkiem. Jeżeli masz ochotę pobawić się w bicie Niemców (albo Amerykanów lub sowietów...) za pomocą małych figurek, to masz naprawdę szeroki wybór zasad i skal modeli. Kilka z tych gier zdobyło nawet pewną popularność w środowisku polskich fanów gier bitewnych.

   Jednak jedna z nich zdecydowanie wybija się ponad inne. Jest wręcz swego rodzaju ewenementem na polskim poletku bitewniaków. Na ogół jest tak, że najwięcej fanów mają w naszym kraju systemy wydawane przez Games Workshop. Poza tym pewną popularnością mogą cieszyć się gry związane z szeroko rozumianą fantastyką.


Proszę państwa, Bolt wychodzi na prowadzenie! 


   Na tym tle omawiany dziś tytuł zdecydowanie różni się od mainstreamu. Po pierwsze - ludzi grających w "Bolt Action" można liczyć w Polsce na dziesiątki (a może nawet na setki, jeśli wierzyć ilości ludzi zarejestrowanych na forum tej gry). Jest to o tyle ciekawe, że nie ma on wieloletniej tradycji (pierwsze wydanie na świecie w 2012 roku), i nie był wspierany przez zmasowaną kampanię reklamową.
Po drugie gra jest mocno oparta na realnej historii, co może onieśmielać tych, którzy modlili się, by akurat z tego przedmiotu ominęła ich kartkówka. A sama mechanika gier też odbiega od standardów wyznaczonych przez "Warhammera".

    Innymi słowy, "Bolt Action" przypuścił szturm na serca polskich fanów figurek i utrzymał zdecydowaną dominację. W moich oczach jest grą na tyle ważną, ciekawą i wartościową - że z pewnością zasługuje na dopracowany tekst i na bliższe poznanie. Jest tylko jeden problem - moja obojętność wobec klimatu drugiej wojny światowej jest wielka niczym dług publiczny naszej ojczyzny. To jedyny powód, dla którego nie zaangażowałem się czynnie w Bolta, i dla którego moje informacje na jego temat były mocno powierzchowne. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnął do mnie Błażej Misztal. Zaoferował się przedstawić system szerzej. Nie trzeba mnie było namawiać, swoim zwyczajem wysmażyłem listę pytań. I dziś możecie poznać owoc tej kooperacji. A także dowiedzieć się więcej o "Bolt Action" - i zrozumieć choć w części fenomen tej gry.

Oto okładka podręcznika głównego. Jakoś tak się dzieje, że już po raz drugi znalazł się na niej hitlerowiec. Czyżby była to najpopularniejsza frakcja?


Witam, witam i o zdrowie pytam! A tak na poważnie: o "Bolt Action" opowie nam dziś człowiek ukrywający się pod pseudonimem Bless. A może by się tak zdekonspirować? Kim jesteś na prawdę, co robisz na co dzień? Jakie są twoje bitewniakowe doświadczenia?

   Wiele można o mnie powiedzieć, ale nie to, że się ukrywam! Nazywam się Błażej Misztal a swoje bitewniakowe doświadczenia opisałbym krótko w kilku liczbach. W tym hobby jestem ponad połowę swojego życia, czyli prawie 19  lat – z tego ok. 16 lat byłem związany ze światkiem "WFB" a od dwóch lat żyję w krainie "Bolt Action". Przez te wszystkie lata wziąłem udział w ok. 150 turniejach, natrzaskałem na forach jakieś 10 tys postów i angażowałem się w niezliczoną liczbę przedsięwzięć hobbystycznych, takich jak tworzenie tutoriali malarskich, tworzenie raportów bitewnych, pisanie artykułów, organizowanie konkursów, turniejów i kampanii. Działam więc jawnie a przy tym, jak widać – dosyć aktywnie. Wcale się nie ukrywam! Gdybym miał jednak odkryć coś więcej na swój temat, to powiem tyle, że poza rolą aktywnego wargamingowca, występuję też jeszcze w roli ojca i męża a także człowieka szczęśliwie posiadającego pracę (na stanowisku menedżera średniego szczebla w dużej firmie zajmującej się obsługą płatności bezgotówkowych). Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że jestem dinozaurem wargamingu, ja jednak wolę mówić, że jestem „weteranem”. Przy czym z radością zauważam, że jest nas, weteranów, całkiem spore grono i jestem tu w bardzo dobrym towarzystwie. Wystarczy wspomnieć choćby moją klubową ekipę, czyli Jeźdźców Hardkoru – grupę chłopaków, z którymi łączy mnie braterstwo hektolitrów „krwi” przelanej na turniejowych polach bitew, z którą wspólnie przeszliśmy od czasów studenckich aż do etapu zakładania rodzin i chowania dzieci. Świetna sprawa, że mimo tak długiego czasu i tylu zmian w naszych życiach pozostaliśmy całkiem zgraną paczką.


W pewnej chwili zainteresowałeś się bliżej "Bolt Action". Co przyciągnęło Twoją uwagę do tego akurat systemu?

  To oczywiście wina Tus.. Games Workshop, które jednym mistrzowskim ruchem – wydaniem "Age of Sigmar" – odebrało mi jakąkolwiek chęć dotykania figurek do "Warhammera". Ogólnie naprawdę ciężko mnie zrazić czy zniechęcić. We wcześniejszych latach, kiedy wchodziły kolejne edycje "Warhammera", zawsze byłem w grupie „adwokatów” – szukałem plusów nowej edycji, przekonywałem do zmian, tłumaczyłem marudom, że teraz będzie lepiej, choć inaczej. "Age of Sigmar" było jednak nie do obronienia, zostałem więc nagle z trzema potężnymi armiami do "WFB" (Vampire Counts, Orcs & Goblins i Wood Elves), które przestały mnie rajcować. Nie było jeszcze wtedy jaskółek zwiastujących narodzenie się "9th Age" – nowego lepszego "Warhammera", zatem jedyne co mogłem zrobić, to albo zmienić hobby, albo system.

Pierwowzór części figurek do Bolt Action. Nie da się ukryć, że ci ludzie mieli swoje dzieci, które z kolei też miały dzieci...
   Postanowiłem pójść tą drugą drogą i zacząłem się rozglądać, co oferuje rynek bitewniaków. Rozważałem "Kings of War", "Warmachinę"… Tu jednak wróciły wspomnienia z czasów mojego romansu z "Konfrontacją" firmy Rackham. Firma robiła świetne figurki i przez jakiś czas wydawało się, że gra Francuzów zdobędzie zasłużoną pozycję w świecie bitewniaków, ale stało się inaczej. Zasady gry były dosyć słabe, rozgrywka statyczna i nudna. Nic więc dziwnego, że środowisko zaczęło zamierać i zostałem w końcu z bandą Kelt Sessair, którą nie było z kim grać. Wiedziałem więc, że tym razem muszę szukać systemu, który ma już jakąś skalę, jakieś środowisko a przede wszystkim – dobre zasady i dynamiczną rozgrywkę. Jednocześnie dopadł mnie chyba wspomniany w filmie „Pokot” Agnieszki Holland „testosteronowy autyzm”, który ma polegać na tym, że „starzejący się mężczyźni dziwaczeją i zaczynają czytać o Hitlerze”.
Na temat dziwaczenia wprawdzie nic nie wiem, ale jeśli chodzi o czytanie o Hitlerze, to coś jest na rzeczy. Moim zdaniem "starzejący się mężczyźni" zaczynają czytać, bo dociera do nich, jak wielki wpływ na obraz dzisiejszego świata miała II Wojna Światowa a jednocześnie uświadamiają sobie, jak mało na temat tego okresu historycznego wiedzą. Zawsze warto nadrabiać braki w rozumieniu świata.

   Jeśli chodzi o moje oczekiwania, to nie bez znaczenia była też kwestia wieloletniego przyzwyczajenia do skali 28mm. Większe modele są dla mnie po prostu za duże a mniejsze – za małe. Mamy więc rozczarowanego battlowca w średnim wieku, ze sporym warsztatem malarskim - z którego nadal chce korzystać -, który lubi  figurki w skali 28mm i którego intryguje historia drugiej Wojny Światowej.


System figurkowy łączący klimat fantasy i II WŚ. O którym pewnie nigdy nie słyszeliście...

   Czy jest dla takiego człowieka jakaś dobra gra figurkowa? Oczywiście, że jest! Jedna, która odpowiedziała od razu na wszystkie potrzeby: "Bolt Action". Szybko sprzedałem Zielonoskórych i Leśne Elfy a odzyskane pieniądze zmieniłem na cztery spore armie do "Bolt Action" i kilka kartonów makiet, mat i terenów do gry. Z "Warhammera" zostały mi jeszcze Wampiry, ale te czekają na wyrok w swoich trzech walizkach. Póki co, nie widzę dla nich przyszłości, choć też jakoś ciężko mi się z nimi definitywnie rozstać. Może zostawię tę armię dla syna lub sprzedam za 30 lat, jak figsy z początku milenium będą już białymi krukami….


Ależ wątków w odpowiedzi na zdawałoby się proste pytanie! Do wielu z nich mam nadzieję wrócić w przyszłych rozmowach, ale na razie skupię się na grach bitewnych. Piszesz o rozmyślnym, świadomym wyborze nowej gry dla siebie. Wydaje się, że trwał on kilka tygodni... W tym czasie pojawiały się pierwsze próby utrzymania przy życiu starego battla. Zmierzam więc teraz do pytania: czemu nie "9th Age"? Armię masz, mechanika oparta na WFB, tylko podobno lepsza. Dlaczego ominąłeś ten tytuł?

     Kocham sytuacje, kiedy fani biorą sprawy w swoje ręce i sami zaczynają tworzyć produkt, który im najbardziej odpowiada. Sam wspierałem kilka takich projektów, żeby wspomnieć choćby słynny swego czasu fanowski Balancing Patch do 6tej edycji "Warhammera". To był świetny czas! Jednak, jak pamiętamy, potem przyszła siódma edycja i skończyła Balancing Patch a cała robota związana z tym projektem poszła w zapomnienie. I tak z każdym projektem fanowskim… Chyba zabrakło mi wiary w to, że środowisko "Warhammera" jest w stanie stworzyć coś, co będzie miało ręce i nogi a do tego będzie powszechne uznawane (także w środowisku międzynarodowym). Okazałem się człowiekiem małej wiary – wygląda na to, że „9th Age” się przyjmuje. Ludzie w to grają na całym świecie. I super! Tym razem ziarno padło na podatny grunt i się udało. Kibicuję, by "Warhammer" w swojej nowej odsłonie rozwijał się jak najlepiej. Nie tylko dlatego, że jest to prztyczek w nos dla GW, ale głównie dlatego, że w projekt zaangażowanych jest kilku moich kumpli, którzy współtworzą zasady, oraz wspierają proces wydawniczy. Co to obecnie znaczy dla mnie? Tylko tyle, że moje Wampiry nie są zbiorem bezużytecznych kawałków metalu i plastiku, ale wciąż można nimi sensownie pograć, co oznacza, że… trzymają wartość ekonomiczną. 


"The 9th Age" to fascynująca historia o tym, jak fani z całego świata utrzymują przy życiu i rozwijają battla.

   Jednak żeby pograć w nowego "Warhammera", to nie. Na etapie zwątpienia zrobiłem nowy krok i poznałem "Bolt Action". Prawda jest taka, że ten system podoba mi się dużo bardziej niż Warhammer, głownie ze względu na mechanikę gry. Mimo, że lubię te wszystkie smoki, potwory, czarodziejów, itd., to jednak człowiek rodzinny i pracujący ma mało czasu na hobby – nie dałbym rady aktywnie uczestniczyć w dwóch systemach, dlatego postanowiłem skoncentrować się na jednym. Wybrałem "Bolt Action". Po prostu uznałem, że jest to lepsza inwestycja wolnego czasu i wolnych pieniędzy. Daje mi więcej radości.     



Wyobraźmy sobie że jesteś na imprezie i niechcący wymsknęło Ci się, że zajmujesz się figurkami... Ludzie okazują zainteresowanie, a Ty chcesz im w paru słowach wytłumaczyć, co to za gra. Co byś im opowiedział?


      Wspomnienie o "Bolt Action" w gronie obcych ludzi tworzy bardzo komfortową sytuację. W sumie nigdy nie miałem problemu z tym, by otwarcie mówić o swojej pasji, ale nie da się ukryć, że opowieści o Goblinach i Zombie nie zawsze spotykały się ze zrozumieniem „poważnych ludzi”. Nawet jeśli próbowało się te historie ubarwić wzmiankami o „zaawansowanych szachach” czy „międzynarodowych sukcesach Polaków w tym swego rodzaju sporcie”, lub malowaniu figurek przez setki godzin, czy wydawaniu na ich pomalowanie tysięcy złotych, to na koniec i tak słyszało się o „ludzikach”, „pamperkach”, czy „laleczkach”.  Teraz, kiedy wspominam o zainteresowaniu grą osadzoną w realiach II Wojny Światowej reakcję są dwie – albo wspomniane przez Ciebie zainteresowanie, albo popłoch, „bo jeszcze zaczną mnie przepytywać z historii i będzie prawdopodobnie wtopa” – czyli dyskretne, pokorne wycofanie się z dyskusji. Kiedy objawia się zainteresowanie, o grze można mówić w nieskończoność..


"Wiecie, to w czym siedzę, przypomina trochę rekonstrukcje. Tylko nie zapraszają nas na uroczystości."

     Warto jednak zacząć od tego, że jest to gra bitewna w skali 1/56 (28mm), w której na stole o wymiarach 120x180cm ścierają się wojska dwóch armii z czasów II WŚ. Rozgrywka ma charakter szybkiego starcia dwóch wrogich plutonów, z których każdy składa się z ok. 40-50 modeli piechoty, 1-2 pojazdów opancerzonych i kilku modeli specjalnych, takich jak: działo, snajper, moździerz, czy miotacz płomieni. Cele gry mogą być różne, w zależności od wybranego scenariusza może to być zwykła wyrzynka, albo zajęcie jakiegoś obiektu, choć najczęściej jest to połączenie wyrzynki z zadaniem zajęcia obiektu.

Wstępną zajawkę mamy za sobą, przejdźmy do konkretów i bardziej szczegółowego opisu systemu. Opowieść o realiach możemy sobie darować, znają je z grubsza nawet uczniowie podstawówki. Dlatego opowiedz proszę o jego mechanice, statystykach jednostek, używanych figurkach i innych rzeczach, które odróżniają ten akurat system od innych.

      W jednym z wcześniejszych wywiadów (z Łukaszem Mańkowskim), który poświęcony był grze „Beyond the Gates of Antares”, kiedy pojawiło się pytanie o mechanikę, padła odpowiedź, że jeśli znasz mechanikę "Bolt Action", to mechanika BtGoA wyda Ci się podobna. No więc, wyobraź sobie, że to działa też w drugą stronę - jeśli znasz mechanikę BtGoA… No dobra, żarty na bok, choć faktycznie są to dwie gry od tego samego producenta – Warlord Games. Nic więc dziwnego, że korzystają z tych samych, dobrych rozwiązań. Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że o ile „Beyond the Gates of Antares” tworzył  Rick Priestley – legenda z czasów świetności Games Workshop, to autorem Bolt Action jest inna legenda rodem z tej firmy - Alessio Cavatore. Dla osób kojarzących to nazwisko będzie to sygnał, że „rzecz powinna się trzymać kupy”… i się trzyma. Szczegółowy opis mechaniki gry znajdziecie pod tym linkiem.


Autor "Bolt Action" nie próżnuje. 

     Skracając jednak opis mechaniki dla potrzeb wywiadu powiem tylko, że zaczynamy od tego, że wybieramy sobie armię a następnie, stosując się do określonych wartości punktowych oddziałów i limitów ich dostępności, konstruujemy sobie pluton.  Kiedy już mamy własny pluton, szukamy przeciwnika. Jest miło i ciekawie, kiedy armie, które walczą przeciw sobie faktycznie reprezentują dwie strony konfliktu z danego czasu i miejsca, ale nie jest konieczne. Spokojnie można zagrać ciekawą bitwę Niemcami w zimowych mundurach z 1941 przeciwko na wpół nagim Japończykom z 1945r. "Bolt Action" inspiruje się historią, ale nie przejawia ambicji jej rekonstruowania. To nie są naukowe symulacje czy eksperymenty, choć być może są ludzie, którzy mają na ten temat inny pogląd. Gra jest przede wszystkim zabawą, świadczą o tym choćby liczne przykłady oddziałów i modeli wzorowanych na znanych filmach (jak choćby „Szeregowiec Ryan”, czy „ Złoto dla Zuchwałych”). Gdybyśmy zawsze chcieli grać tylko przeciw tylko jednej – historycznie słusznej - armii, to zabawa pewnie szybko by się nam znudziła. Egzotyczne potyczki są więc jak najbardziej dopuszczalne a według mnie nawet zalecane, by utrzymać zapał i zainteresowanie grą. Warto mieć jednak przynajmniej świadomość popełnianych mezaliansów – świadomy błąd nie jest błędem.


Jeśli to pamiętasz, to miałeś zajebiste dzieciństwo :) A dziś wybierasz najlepsze oferty kredytowe...


     Ale pójdźmy dalej… Mamy już armię i przeciwnika - teraz powinniśmy przygotować stół do grania. Jakoś tak się przyjęło, że w "Bolt Action" nie odstawiamy fuszerki. Armie do grania mają być pomalowane, a makiety na stołach mają być liczne i estetyczne. Jak załatwimy tereny, to pozostaje ustalenie scenariusza i można wreszcie zacząć grę. Za każdy swój oddział bierzemy jedną kostkę rozkazów a potem wszystkie swoje kostki wrzucamy do worka. To samo robi nasz przeciwnik. Kości mieszamy a następnie losujemy pierwszą – gracz, którego kość zostanie wylosowana musi wykonać akcję jednym z oddziałów, który w tej turze żadnej akcji jeszcze nie wykonał. Po wykonaniu akcji, kostkę kładziemy obok oddziału i losujemy kolejną kość. Robimy tak, aż wyciągniemy z woreczka wszystkie kości – po wykonaniu ostatniej kości kończy się tura. Zbieramy kości leżące przy oddziałach, które przetrwały zakończoną turę i ponownie wrzucamy je do woreczka, by zacząć turę kolejną. Sekwencję powtarzamy 6-7 razy.


Kostka rozkazów w akcji. Brytyjczycy szarżują na wroga!

      Jakie akcje mogą wykonać nasze oddziały? Mogą pobiec, mogą się ruszyć i strzelić (ale z modyfikatorem do trafienia za ruch), mogą strzelić bez ruchu (więc bez modyfikatora), mogą wreszcie przygotować się do strzału, by zareagować na ruch przeciwnika (zasadzka!), paść na ziemię, albo przegrupować się (czyli spróbować opanować nerwy po ostrzale przeciwnika). Istotną rolę w grze pełni zasada przygważdżania przeciwnika. Przygwożdżenie przeciwnika to sytuacja, w której nasz oddział otwiera ogień do wrogiej jednostki i udaje mu się chociaż raz trafić. Wówczas, poza ewentualnymi obrażeniami, oddział przeciwnika otrzymuje też znacznik przygwożdżenia, czyli jak to my mówimy z angielska – „dostaje pina”. Ciężkie bronie, takie jak haubica, mogą jednym trafieniem wbić kilka takich pinów.


Oddział pod wrogim ostrzałem. W takich chwilach wojna przestaje być zabawna.

      Dlaczego piny są takie istotne? Otóż dlatego, że oddział, który ma na sobie co najmniej jeden pin, musi zdać test morale, aby wykonać otrzymany rozkaz. Problem polega na tym, że każdy pin obniża morale o jeden punkt, więc jeżeli oddział otrzyma kilka pinów, to może się okazać, że wcale nie będzie chętny do biegania i strzelania, tylko położy się na ziemi, nakryje hełmami i będzie się modlił o koniec tego piekła. Po zakończeniu gry sprawdzamy, kto zdobył więcej punktów za realizację celów scenariusza, ustalamy wynik bitwy i z niecierpliwością czekamy na kolejne starcie. J


Po przeczytaniu odpowiedzi postarałem się wczuć w kogoś, kto może chciałby spróbować, ale poczuł pewne onieśmielenie. Wszak trzeba znać się na drugiej wojnie, pamiętać te wszystkie struktury dowodzenia i Pzkpfw IV. Do tego jeszcze malowanie figurek i makiety. Co mógłbyś powiedzieć komuś takiemu? 

     Po pierwsze, nic nie musisz - możesz ten system wziąć takim, jakim jest. Tak od razu. Nie musisz mieć doktoratu z historii, w zupełności wystarczy zupełnie pobieżna znajomość tematu. Owszem, ten system przyciąga miłośników historii. Znajdziesz w gronie boltowców wykształconych historyków czy ludzi zajmujących się rekonstrukcjami historycznymi, jednak nie jest to wymóg, by wejść w ten świat. Ja jestem dobrym przykładem. Kiedy zaczynałem zabawę, to ledwie kojarzyłem, że w rejonie Pacyfiku też była jakaś wojna. I to całkiem poważna. A wiesz, jak się o niej dowiedziałem? Dzięki "Bolt Action". Postanowiłem zbierać Japończyków (bo mieli fajne zasady specjalne). Kupiłem figurki i zacząłem przeglądać selektory, czyli zasady kompozycji, według których można składać armię na różne okresy, czy kampanie wojenne. I tam trafiłem na hasła typu „Upadek Singapuru” czy „Birma”. Nic mi to wtedy nie mówiło. Dziś już wiem, co się kryje za tymi hasłami, ale to przyszło naturalnie, wręcz mimowolnie. Coś tam poczytałem, coś tam obejrzałem i nagle na bezbrzeżu mojej ignorancji pojawiła się maleńka wysepka zrozumienia. Tutaj historii  dotyka się w zabawie a jak wiadomo, zabawa to świetny sposób na naukę. 



Dzięki tej grze macie też szansę dowiedzieć się też o nieistniejących teatrach działań wojennych.

      Ja mam do tego luźne podejście, choć są ludzie, którzy tę grę traktują bardzo poważnie, szczególnie pod względem malarskim. Dla tych ludzi ważny jest odcień szarości na niemieckich mundurach, czy kompozycja kamuflażu z 1943. Jest to jakiś sposób na realizowanie się w "Bolt Action", choć źle by się działo, gdyby to miało nadawać ton całemu środowisku, bo faktycznie mogłoby skutecznie odstraszyć sporą grupę ciekawych ludzi. Niepotrzebnie. Nie po to gra się w "Bolt Action", żeby malować  figurki zgodnie z prawidłami historycznymi. "Bolt Action" to przede wszystkim gra – aspekt modelarski jest oczywiście ważny, ale sam w sobie nie jest grą. Moim zdaniem podczas malowania warto zerkać do źródeł – ja zawsze wrzucam hasło do Google i patrzę, jak to mniej więcej powinno wyglądać, jednak nie traktuję tego jak świętości. Czasem się pomylę – trudno. Uświadomiono mnie już, że kolory plecaków moich Amerykanów są totalnie od czapy, ale dla mnie to jest nieistotny drobiazg. Grunt, że armia wygląda z grubsza ok. – w bitewnym zgiełku i tak nie ma czasu, by przyglądać się detalom. Także takiemu człowiekowi, o jakiego pytasz, odpowiedziałbym – jeśli ciekawi się dobra gra w klimacie, jaki znasz z „Furii”  czy „Szeregowca Ryana”, to kupuj armię! Figurek do pomalowania jest niewiele, a grać możesz na imprezach lub w klubie, więc inwestycję w tereny i makiety można w ogóle pominąć. 


To zdjęcie jest jak selfik laski zrobiony w łazience. Ustawione jak wybory w Kazachstanie, ale miło popatrzeć.



A jak wyglądają subiektywne wrażenia z gry? Co sprawia, że "Bolt Action" jest fajny? (przynajmniej dla Ciebie).

    "Bolt Action"  ma szereg zalet. Zacznijmy od tego, że rozgrywka w tym systemie jest bardzo dynamiczna i przez cały czas angażuje obu graczy. Nie wiadomo, kogo kostka zostanie zaraz wylosowana, więc trzeba w myślach rozpatrywać różne scenariusze wydarzeń, tworzyć plany b, plany c a nawet plany d. Warto przemyśleć swoje ruchy z wyprzedzeniem a zarazem próbować przewidywać ruchy przeciwnika. Mimo elementu losowego, dla wyniku rozgrywki kluczowe znaczenia mają umiejętności generała. Poza dynamiką, rozgrywka sprawia też wrażenie dosyć realistycznej. Można sobie wyobrazić, że działania prawdziwych żołnierzy miały w rzeczywistości podobny skutek do tych, jakie uzyskują na stole do gry nasze figurki żołnierzy.

       Gra jest w sumie bardzo prosta – większość zasad jest wspólna dla wszystkich armii, choć każda z nich ma też swoje smaczki i unikalne właściwości. Ważne jest jednak to, że nawet jeśli przeciwnik przeczytał jedynie podręcznik główny, to jestem w stanie przedstawić mu specyfikę takiej na przykład armii amerykańskiej w 5 zdaniach - mój przeciwnik będzie dokładnie wiedział, czego się spodziewać. Nie zaskoczę go żadnym kombosem ani tabelką z zasadami specjalnymi. To, czym mogę go zaskoczyć, to moje dobre ruchy, dobre decyzje, lub ekstremalny fart w rzutach kostką.


Faktycznie - "Bolt" stoi dobrymi terenami i wyglądem pola bitwy. Poznajecie ten płotek?

     Nie bez znaczenia dla mojej oceny "Bolt Action" jest wspomniana wcześniej porządna oprawa wizualna rozgrywki. Z czasów WFB pamiętam wiele dobrych rzeczy, ale koszmarem z tamtej epoki były dla mnie symboliczne, a co gorsze paskudne tereny oraz niepomalowane armie. W "Bolt Action" armie wyglądają schludnie a tereny są bardzo realistyczne i zazwyczaj ładnie wykonane. Po prostu aż chce się grać! "Bolt Action" ma też niewymuszony walor edukacyjny. Chcąc nie chcąc, grając w tę grę poznajesz choćby trochę historię drugiej wojny światowej. Z czasem może przeczytasz jakąś książkę, obejrzysz jakiś film dokumentalny – czyli lepiej zrozumiesz świat, w którym żyjesz.


I znów kusi mnie, by zacząć dyskusję o tym, że świat, w którym żyjemy jest w dużej mierze określony przez strategiczne rozstrzygnięcia II WŚ, niż taktyczne. Ale zamiast tego powiem: sprawdzam! Opisz specyfikę armii amerykańskiej w pięciu zdaniach. 


  Dla człowieka, który przeczytał zasady podstawowe wystarczyłoby powiedzieć, że: piechota z karabinami nie ma kar do strzelania za ruch (dotyczy też strzelania działami z czołgów prowadzonych przez weteranów), oddziały wchodzą z rezerw bez modyfikatora przy teście morale, a obserwator wsparcia lotniczego może wezwać dwa naloty, zamiast jednego. Amerykanie mają dwie specyficzne bronie: BAR – czyli karabin z większym zasięgiem i dwoma strzałami, oraz Bazookę – czyli wyrzutnię pocisków przeciwpancernych. Oddziały Rangerów mogą zrobić przed bitwą dodatkowy ruch. Chyba wyczerpałem temat a nie wykorzystałem limitu pięciu zdań. Po takim opisie człowiek wie w zasadzie wszystko, co odróżnia armię Amerykanów od innych armii, bo cała reszta to już tylko układ pewnego rodzaju standardowych broni na poszczególnych oddziałach. Opis różnic jest wprawdzie krótki, ale te różnice robią… różnicę. Zasady Amerykanów zachęcają do tworzenia mobilnych plutonów, które mimo ciągłego ruchu są wciąż bardzo skuteczne w prowadzeniu ognia. To ich przewaga. Tam gdzie radziecki żołnierz trafi trzy razy, amerykański żołnierz trafi cztery razy. Przemnóż to przez liczbę rzutów i wyjdzie ci, że to eliminacja jednego dodatkowego oddziału przeciwnika, czyli ma znaczenie.


Pomnóżmy to przez liczbę żołnierzy...


Zajmijmy się teraz kwestiami praktyczno - technicznymi. Jak dużego stołu potrzeba do gry? A ile figurek? Ile makiet trzeba przygotować, by się dobrze grało?

   Przyjęło się, że do rozgrywki na zwykle spotykane 1000 pkt potrzebny jest stół o wymiarach 72”x48”, czyli taki, jak do "Warhammera". Liczba figurek potrzebnych do zmontowania plutonu na wspomniane punkty zamknie się w przedziale 30-60 modeli. Im więcej pojazdów i jednostek elitarnych, tym modeli będzie w rozpisce mniej. Makiet do grania warto mieć sporo. Oczywiście nie chodzi o to, by zawalić cały stół gratami, ale należy jednak stworzyć armiom środowisko, w którym będą miały możliwość robienia jakichś manewrów. Dobre wykorzystanie terenu to jedna z podstawowych umiejętności dobrego generała.


Stół gotowy do bitwy.


Ważną kwestią w bitewniakach, i w życiu w ogóle są pieniądze. Ile ich potrzeba, żeby zacząć zabawę? A ile będzie nas kosztować pełna mobilizacja grywalnej armii? No i - gdzie szukać uzupełnień? Jakie sklepy polecasz?

   Wystarczy sprzedać swoją armię do "Warhammera" a starczy Wam na wszystko…. i jeszcze zostanie! Koszty wejścia w grę są bardzo niskie, jak na bitewniaka o tej skali. Nawet jeżeli zdecydujemy się na zakupy w sklepie, to armię na 1000 pkt jesteśmy w stanie kupić za ok. 500zł.
Do tego dojdą wydatki na podręczniki i kości rozkazów. W wersji sklepowej wyjdzie pewnie z 700zł. "Bolt Action" ma już jednak sporą liczbę fanów, więc istnieje też rynek wtórny, na którym pokaźną armię można kupić za niewielkie pieniądze. Tyle o kosztach minimum, bo granicy górnej wydatków, oczywiście, nie ma. Większość armii jest bardzo rozbudowana – jest wiele oddziałów, wiele pojazdów, wiele jednostek specjalnych. Oferta figurek historycznych na rynku jest ogromna; nie jesteśmy skazani na produkty jednej firmy. Bardzo ciężko oprzeć się pokusie, by co jakiś czas sobie czegoś nie dokupić, no ale to już tylko kwestia siły woli i siły portfela. Człowiek, który ma cierpliwość, by polować na okazje, a do tego umie sam pomalować armię, wydatków na tę grę praktycznie nie odczuje. 
  Jeśli jednak ma ochotę poszastać kasą, to w pierwszej kolejności zaleciłbym mu skorzystanie ze sklepu internetowego Warlord Games. Zakupy robi tu szybko i przyjemnie a zamówione modele przyjdą do niego w ciągu jednego, dwóch tygodni. Zaletą tego sklepu jest też to, że ma pełną ofertę producenta, w tym wszystkie nowości. Sklepy stacjonarne mają tu nieco gorszą sytuację, ale też istnieją i warto do nich zaglądać. Z warszawskich sklepów mogę polecić sklep Figurkowe Gry Bitewne, który nie tylko ma całkiem szeroką paletę produktów, ale też daje swoim klientom wypróbować figurki w grze na ładnych stołach, które są w lokalu.


A podobno nie ma czegoś takiego jak darmowy czołg...Oprócz tego, o czym opowiedział Błażej, dodam że w obu wymienionych sklepach regularnie zdarzają się bardzo atrakcyjne promocje. Warto zaglądać na ich strony na bieżąco, gdy planujecie zakupy.



A gdyby tak chcieć pójść po taniości i poszukać modeli nie produkowanych z myślą o grach bitewnych? Wszak armie II W Ś są bardzo chętnie odtwarzane przez różnych producentów (i modeli do sklejania, i figurek). Czy słyszałeś o takich zamiennikach? Jak zdają one egzamin jakościowy i kosztowy?


   Można szukać tanich zamienników, ale ja nie widzę takiej potrzeby. W standardowym pudle plastikowej piechoty jest 30-40 modeli. Kosztuje to trochę ponad 100zł. Wychodzi ze 4zł za model a już mamy większość armii. Myślę, że częściej ofertę innych firm przegląda się z innego powodu niż oszczędności – z powodu braku modelu u producenta gry. Warlord Games wydał armie, do których nie zrobił jeszcze wszystkich modeli (choć trzeba przyznać, że regularnie uzupełnia istniejące braki). To oznacza, że człowiek może się napalić na jakiś czołg, czy armatę, a potem się zmartwi, bonie znajdzie jej w sklepie z produktami do gry "Bolt Action". Wtedy śmiało może przejrzeć ofertę innych firm. Większych na rynku jest kilkanaście, ale jest też masa małych przedsiębiorstw, które oferują na przykład tylko kilka specyficznych modeli. Jest w czym wybierać, więc spora szansa, że brakujący model – w lepszym lub gorszym wydaniu – gdzieś znajdziemy. Byle pilnować skali.


Może skala nie zgadza się w 100%, i jakość też taka sobie... Ale to aż cztery armie w cenie 33 złotych!


Mamy już swoją Armię Czerwoną albo Wehrmacht i pora by komuś zrobić mały blitzkrieg... Gdzie szukać przeciwników? Jak bardzo popularna jest ta gra w Polsce? Jakie miasta szczycą się dużą populacją graczy? Jakie strony albo profile internetowe warto odwiedzać?

     Jeżeli wierzyć licznikowi użytkowników na forum boltaction.pl to mamy ok. 500 fanów "Bolt Action" w Polsce. Najwięcej graczy jest z pewnością w Warszawie, natomiast drugim co do wielkości ośrodkiem jest prawdopodobnie… Ostrów Wielkopolski. A potem już mniejsze miasta, jak Kraków, Białystok czy Poznań. Dużo graczy jest w mniejszych miejscowościach rozsianych po całej Polsce.
     Jedno, czego żałuję, to że jest stosunkowo mała skłonność tych ludzi do wyjazdów na boltowe imprezy. A imprezy odbywają się regularnie – niedawno, w maju, jedna była w Szczyrku, w sierpniu są imprezy otwarte w Warszawie i  Białymstoku a już we wrześniu w Poznaniu ma być Wojna Światów, na której zapowiada się rekordowa frekwencja – 30 graczy! To sporo biorąc pod uwagę, jakie wymagania pod względem zaplecza terenowego stawia przed organizatorem "Bolt Action". Żeby przygotować 15 ładnie przygotowanych stołów trzeba mieć sporą bazę własną a na koniec pewnie i tak trzeba będzie prosić znajomych o pomoc. Wiem, że Poznaniacy nie zawiodą, bo byłem już u nich w zeszłym roku i impreza była pierwsza klasa!


Polska grupa facebookowa "Bolt Action" liczy sobie prawie 650 osób. Jest z kim się ustawiać.

I na koniec pytanie, które zawsze mnie frapowało, jeśli chodzi o tą grę. Wyobraźmy sobie typowy oddział piechoty, uzbrojony w karabiny. Ewentualnie w pistolety maszynowe i granaty przeciwpiechotne. Stoją sobie żołnierze na stole, a tu nagle wyjeżdża T-34. Inicjatywa jest po stronie wojaków... Jakie szkody mogliby uczynić czołgowi zgodnie z zasadami gry? Załóżmy dwa warianty: najlepsze rzuty pod słońcem i przeciętne.

      Pojazdy opancerzone są dla zwykłej piechoty sporym problemem, dlatego też nie warto pchać się piechotą pod koła czy gąsienice. Szarża oddziałem zwykłej piechoty na czołg jest zwykle wyrazem desperacji, ale w ostateczności można tego próbować. A nuż uda się podnieść jakiś właz, by puścić do środka serię z karabinu, albo uda się przykleić gdzieś granat… 
To jednak bardzo ryzykowna akcja i żołnierze wcale się niej nie wyrywają. Aby zmusić oddział do szarży na czołg trzeba wykonać nim najpierw specjalny test morale (tzw.„Tank Fear”) z modyfikatorem -3. Jeśli to już się uda i zdołamy do tego czołgu dobiec, to za każdego żołnierza z oddziału wykonujemy jeden atak. Jeżeli pojazd jeszcze się w tej turze nie ruszał, to trafiamy go na 4+ a jeśli się ruszał, to trafiamy go na 6+. Sumujemy trafienia i wykonujemy jeszcze jeden rzut K6. Jeśli uzyskany z liczby trafień i wyniku rzutu kostką rezultat jest co najmniej równy wartości pancerza pojazdu, to uzyskujemy powierzchowne trafienie. Wykonujemy wtedy rzut na tabelkę uszkodzeń, w wyniku której wrogi czołg może zostać podpalony, unieruchomiony lub dodatkowo ogłuszony. Przy dużym szczęściu można ten czołg zniszczyć, ale naprawdę nie jest to łatwe.

Widać więc, że zwykła piechota nie jest jednostką właściwą do zwalczania pojazdów opancerzonych. Co innego, gdybyśmy wzięli piechotę wyposażoną w granaty przeciwpancerne a jeszcze lepiej, jeśli spróbujemy ten pojazd zniszczyć z dystansu na przykład z działa, amerykańskiej bazooki, brytyjskiego PIATa, niemieckiego pancerfausta lub panzerschreka, rosyjskiego psa-miny czy japońskiego żołnierza samobójcy uzbrojonego w ładunek przeciwpancerny. Są to sposoby dużo bezpieczniejsze i zdecydowanie skuteczniejsze niż walenie bagnetem w stalową płytę o grubości kilku centymetrów…


Zadając pytanie, zapomniałem, że w tym systemie występuje również kawaleria.



Z tego rozpędu nie zadałem klasycznego pytania zamykającego wywiad. Oto i one: jaka jest Twoim zdaniem największa wada i największa zaleta "Bolt Action"?


     Za wadę uznałbym ryzyko rozstrzygnięcia bitwy przez zbyt duże szczęście w ostrzale z ciężkiej broni. Wyobraźmy sobie, że strzelam z wyrzutni rakiet typu Nebelwerfer czy T 34 Calliope, które mogą trafić nawet kilka oddziałów w jakimś obszarze – choć aby nie było za dobrze, to trafiają te oddziały tylko na szóstkach. Może się jednak okazać, że na pięć objętych oddziałów rzucę trzy szóstki i tym sposobem wyeliminuje 2-3 oddziały przeciwnika.     To może oznaczać, że bitwa się właściwie skończyła. Na szczęście takie sytuacje są rzadkie a szczęście może przesądzić o wyniku rozgrywki w każdej grze, w której występuje element losowy. Tak więc trzeba się z tym pogodzić i nie narzekać, tylko grać tak, by minimalizować ryzyko. To w końcu wyróżnia dobrych generałów!


To, o czym napisał Błażej jest wadą nie tyle "Bolt Action" co współczesnych konfliktów w ogóle. To artyleria przecież wygrywa wojny. 


  Największą zaletą systemu jest według mnie dynamika rozgrywki – cały czas coś się dzieje, co rusz pojawiają się niespodziewane zwroty akcji.  To zmusza do wysiłku mózgownicę! Trzeba nadążyć za wydarzeniami, starać się przewidzieć jak najwięcej z nich. To się nigdy do końca nie uda, ale wtedy możesz objawić swój talent do improwizacji. Uczysz się planowania, koordynowania działań podległych ci oddziałów, by jak najlepiej się wspierały i w ten sposób skuteczniej odpierały akcje przeciwnika. To ciągłe kombinowanie daje mi największą frajdę.   

Bardzo dziękuję za rozmową i opowieść o grze. W jej trakcie co rusz to wypływały nowe wątki i aspekty. Mam nadzieję, że uda nam się w przyszłości pogadać jeszcze raz (choćby przez maila) i odpowiedzieć na pytanie: czy etyczna jest zabawa w SS, nawet ta uskuteczniana za pomocą figurek?

Wojna wyzwala najdziksze impulsy. Na zdjęciu koń pobity na śmierć.

* * *


    Kończymy więc rozmowę. Jeżeli do tej pory nie wiedzieliście o "Bolt Action" - to teraz dysponujecie całkiem dużą ilością informacji. Po więcej zapraszam was na wspomniane w wywiadzie forum i profil facebookowy. Tam dowiecie się, jak najlepiej wejść w ten system, gdzie szukać figurek i co warto kupić na start. A potem rozkminiać, jakie jednostki najlepiej się uzupełniają i jak ugryźć wybranego przeciwnika.

     A jeśli jednak z jakichś przyczyn "Bolt Action" nie jest grą dla ciebie, i tak warto ją znać. Spośród najbardziej popularnych bitewniaków w Polsce to jedyny system nawiązujący do rzeczywistej historii. W dodatku ma nowoczesną, dynamiczną i angażującą mechanikę, która to może być naśladowana pod pewnymi względami w innych, powstających później grach figurkowych (na przykład "Test of Honour"). W dodatku warto podkreślić specyfikę środowiska fanów tej gry. Konkretnie: gotowość do organizowania imprez, które nie są turniejami, tylko raczej rozbudowanymi kampaniami. Brałem raz udział w tego typu spotkaniu (w którym główną rolę pełnił "Age of Sigmar"), i wrażenia z niej są zupełnie inne. Wspólne zmagania z grupą przeciwników dają mnóstwo radości i nowych emocji.


A gdy znuży was zwykła, banalna druga wojna światowa, w odwodzie czeka kilka innych systemów na mechanice "Bolt Action"


     Wygląda na to, że "Bolt Action" przyczynia się do przemeblowania nieco przestarzałego wizerunku bitewniaków w Polsce. Być może, gdy zyska większą rozpoznawalność, tego typu rozrywka nie będzie kojarzyć się z wydawaniem 2000 zł na armię kilkuset ludzików. Za pomocą których można rozegrać później pięciogodzinną bitwę... Dlatego też trzymam kciuki za to, by trwała dobra passa tej gry. Kiedy będziecie kiedyś mieli sposobność zobaczyć prezentację czy cudzą rozgrywkę, poświęćcie jej choć dwadzieścia minut. Przekonacie się, że bitewniaki nie muszą trudne i nudne.


    


65 komentarzy:

  1. HA! Pierwszy!
    Doskonały tekst, o doskonałej grze!
    Podejście "To nie jest gra historyczna" idealnie oddaje wydana niedawno właśnie książka "Lew Morski".
    Swoją drogą grając w Bolta nie miałbym problemów walcząc Zimowymi Finami na przeciw Pustynnych Włochów... A czemu? Bo miałbym pewność że obie armie są pomalowane i dopieszczone!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem bardziej w historyczność gry bije "Konflikt 47". Lew Morski to też historia, tyle że alternatywna.
      Swego czasu obserwowałem grę w "Bolta", gdzie występowali Włosi. I byłem pod wielkim wrażeniem genialnych makiet. Jeszcze lepszych nawet, niż figurki.

      Usuń
    2. W wargamingu scenariusze "co by było gdyby" są na porządku dziennym i to jest fajne o ile zachowuje realizm i konwencje. Lew Morski jest udanym dodatkiem.

      Konflikt 47 to już SF ;)

      Usuń
    3. Mam podobne podejście co Gonzo. Co by było gdyby to dla mnie super sprawa. Konflikt 47 zupełnie do mnie nie trafia.

      Usuń
  2. Kilka słów ode mnie :) po pierwsze dużo lepiej by sie czytało o bolcie bez utyskiwania na GW, szczególnie ze chwile pózniej nazwiska dwóch największych gwiazd tej firmy są wymieniane z wielka estymą. Pomijając ten mały WTF, mechanika gry to uproszczone 40k plus kostki rozkazów. Kropka. A liczbami z forum bym sie nie sugerował, bo masa grających nie ma tam konta. No i kurde musiałeś wygrzebać ten kretyński obraz (Kossaka?) z szarża kawalerii na steampunkowe czolgi? ;) ale ogólnie czytało sie dobrze, mam nadzieje ze tekst zachęci pare osób do zagrania, bo jest to system godny uwagi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ja, to Bless ;) Jak dla mnie, GW robi kawał dobrej roboty dla całej społeczności figurkowej. I zamknięcie starego battla było jej istotnym elementem. Dzięki niej coraz więcej ludzi dowiaduje się o grach figurkowych w ogóle, zaczyna grać, a potem przechodzi do innych systemów.
      Po to właśnie, by zwrócić uwagę na Bolta, powstał ten tekst. A jak się dobrze przyjrzeć obrazowi, to widać, że kawaleria wygrywa. A Thrifing victory, but a victory nonetheless!

      Usuń
    2. Narzeka się na korpo GW nie na autorów gier, przynajmniej nie na Cavatore czy Pristleya ;)

      Usuń
    3. Nie wydaje mi sie, zebym jakos szczegolnie najezdzal na GW, ale nie daloby sie opowiedziec tej historii bez wzmianki o powodach, dla ktorych nagle zaczalem szukac innego bitewniaka. A dwoch gosci z GW zostalo wspomnianych, jako reprezentantow "czasow swietnosci", wiec skoro potem mowa o rewolucji, ktorej nie dalem sie poniesc, to ja zgrzytu nie czuje. :)
      Bless

      Usuń
    4. Dobra dobra, tylko winni się tłumaczą ;-) Chodzi mi tylko o to, że u nas bardzo często jedna strona bitewniakowej sceny musi koniecznie być w opozycji do drugiej. Gram w Bolta, bo nie lubie GW, ha! (jak w polityce). Szczególnie, że potem bardzo fajnie było opowiedziane o zaletach Bolta i z jakich pozytywnych pobudek można w niego wesoło łupać. Po prostu chciałbym dożyć czasów kiedy ktoś mi powie, że gra w T9A bo lubi, a nie dlatego że AoS to gunwo ;-)

      Usuń
  3. Ja tam chętnie usłyszę więcej o: http://www.hystericalgames.co.uk/p/the-game.html :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ten tekst powstanie, to będzie to chyba pierwszy wywiad w oparciu o rozmowę z kimś spoza Polski. Ale warto się przymierzyć, bo w tym systemie występują Polacy, jakich świat nie widział :)

      Usuń
    2. Flintloque był czymś podobnym, tam mieszał się okres napoleoński z fantasy. Było nawet wydane po polsku. ;)

      Usuń
    3. Mam nawet kilku krasnali z Flintoloqua. A Polacy to były centaury :-) dużo bardziej majestatyczne niż jacyś troglodyci :P

      Usuń
    4. Będę trzymał kciuki. Trochę trudno byłoby się przebić z tym na Polskę ale jak widzę Francuskie chochliki... :)

      Usuń
    5. W sumie Flintloque wychodzi do dziś i jest stale rozwijane. Dzięki czemu mamy tam armię ludzi-psów i ludzi-królików. Niestety - nie w Polsce. No i jak patrzę na najnowsze modele do tego systemu, to zaczynam cieplej myśleć o Manticu.

      Usuń
    6. "cieplej myśleć o Manticu" zrobiłeś mi dzień tym tekstem :D

      Usuń
    7. Mantic grywalny jest ale ludki ma fatalne, w 98% ;)

      Usuń
  4. Dobry wywiad jak by coś się stało z 9th Age to od razu przechodzę na bolta już trochę tego pomalowałem i podoba mi się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czekaj, aż coś się stanie, bo 9th Age może jeszcze długo pociągnąć (jak Bizancjum po upadku Rzymu). Wejdź w "Bolta" już dziś! Sam bym tak zrobił, gdyby nie druga wojna i 4 inne rozgrzebane bitewniaki.

      Usuń
    2. 9 era będzie dogorywać jeszcze przez lata. Skuś się na Bolta, tyle że najpierw poszukaj kumpli w okolicy, byś nie był skazany tylko i wyłącznie na turniejowe granie. Nie ma nic lepszego niż kampania historyczna! ;)

      Usuń
    3. Turniejowe granie w bolta przyprawia mnie o ciarki. Ta gra dużo lepiej się sprawdza przy podejściu klimaciarskim.

      Usuń
    4. Maniex - tak jest chyba ze wszystkimi bitewniakami?

      Usuń
    5. No nibyyyy tak, ale np taka Warmachinka, czy T9A, a wiec gry gdzie przede wszystkim stawia sie na balans nie rażą turniejowo. Nawet o dziwo turniejowy AoS z kręceniem dziwnych rozp pod kombosy wydaje się dużo bardziej na miejscu niż dziwnie wykręcone turniejowe rozpy Boltowe :-) 5 tygrysow, 5 pancer IV, do tego kawaleria z lancami, jednoosobowe HQ i 10 snajperów ;-)

      Usuń
    6. Nie bylo i nie ma takich rozp turniejowych. Rzadko kiedy udaje sie do rozpy wcisnac wiecej niz jeden pojazd opancerzony. Snajperzy szalu nie robia i tez prawie zadna armia nie moze miec wiecej niz jednego snajpera. Prosze nie siac dezinformacji - akurat ppd wzgledem balansu w Bolcie jest naprawde ok.
      Bless

      Usuń
    7. Jej, naprawde nie ma takich rozp? Myslalem, ze groteskowosc mojego przykladu wykluczy odebranie go doslownie. Myliłem się srogo :-)

      Usuń
    8. Różne cuda mogą się zdarzyć w systemach "historycznych". Ja na ten przykład potraktowałem powyższą rozpiskę jako realną możliwość...

      Usuń
    9. Na duuuże punkty, przy grze na wiele plutonów, tak. Ale to by była jakaś gigantyczna bitwa ;)

      Usuń
    10. Podręcznik przyjechał, figurki są... Wkrótce na własnej skórze sprawdzę tą grywalność.

      Usuń
    11. Pewnie SS galizien albo Totenkopf ;);) ;)

      Usuń
    12. Jakoś nieprecyzyjnie napisałem i pokręciłem. KoW, skaveni :)

      Usuń
  5. Historia o tym jak to post-warhammerowy powergamer trafia do Bolta nie mając pojęcia o realiach WWII vide Upadek Singapuru. ;)
    Nikt nie wspomniał o Warchimerze czyli Szamanie i Grześku, którzy odwalili tytaniczną robotę jeżdżąc po całym kraju z pokazami i promocją Bolta!!
    Trzecia rzecz, turnieje w grach figurkowych to zło samo w sobie, a w wargamingu historycznym to już totalne kuriozum! Dlatego też pierwsze Boltowe boltowe spotkania w Warszawie to były łączone dwu dniowe kampanie.
    Starcie Japończyków z Niemcami to jakaś rozpacz, ale wiem że wychowani na warhammerach ludzie tak grają. Minimalką nawet na turniejach jest parowanie Osi przeciw Aliantom a w dobrym tonie dobieranie ich Selektorami. Zasady być może nie oddają wszystkich historycznych niuansów ale Selektory to wygładzają i nie ma opcji by grać Armią Kwantuńską przeciwko Niemcom z Normandii.
    Sam nie jestem bez winy, brałem udział w jednym czy dwóch turniejach, gdzie przyszło mi walczyć moją japońską armią z Finami, nie zamierzam czegoś takiego powtórzyć.
    Wolę zamiast tego zagrać rzadziej ale w kampanii, tak jak to zrobiliśmy z Market Garden link:
    https://4generals.blogspot.com/2016/11/mini-kampania-bolt-action-market-garden_75.html

    I jeszcze co do społeczności Bolta, na forum są ci którzy nie lubią Facebooka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego typu karkołomne starcia idzie czasami wytłumaczyć. Np amerykanie vs sowieci to może być starcie chińskiego kuomingtangu z komunistami :-) Ewentualnie można sobie starcie Niemcy kontra Niemcy wytłumaczyć wspólnymi manewrami. Ale faktycznie, finowie vs japończycy albo marines vs afrika korps wywołuje drgawki :-)

      Usuń
    2. Prawda jest taka, ze Gonzo nie umie grac i zawsze na turniejach dostaje baty - w historycznych, czy niehistorycznych starciach. Stad pewnie ta niechec do takiej formy zabawy... hehehe... Nie ma co zaczynac kolejnej dyskusji klimaciarze vs powegamerzy. Niech kazdy gra, jak lubi. W tym kontekscie wazne jest, ze Bolt daje mozliwosc grania zarowno klimaciarskiego, jak i turniejowego. Co kto lubi. :)
      Bless

      Usuń
    3. "Starcie Japończyków z Niemcami to jakaś rozpacz, ale wiem że wychowani na warhammerach ludzie tak grają. "

      Gonzo, czasami po prostu nie ma dość ludzi bądź armii ze strony na stronę aby rozsądnie parować.

      Usuń
    4. Czy umiem grać czy nie umiem to inna para kaloszy. Gram dla radochy nie dla punktów. Zdarzyło się parę razy spektakularnie przegrać ale też i wygrać.
      Fakt nie radzę sobie na libijskiej pustyni z "normadzkimi" Niemcami, może też nie zamierzam tego typu gier powtarzać. Z Finami z tego samego turnieju był remis a Ruskich w mieście zlałem bez litości, być może dlatego, że to było prawdopodobne historycznie.

      Usuń
    5. Dla mnie granie w gry historyczne na wynik to jakieś srogie nieporozumienie, ale co kto lubi. Natomiast argument, ze ktoś nie umie grać bo przegrywa w wargamingu historycznym to raczej #bekacontent

      Usuń
    6. A na co chcesz grać, jesli nie na wynik? Na przesuwanie figurek? Do tego nie potrzebujesz żadnej ksiązki z zasadami. Po prostu umów się, że Ty sobie przesuniesz figurki tu, przeciwnik tam. I już. Bolt Action jest jednak grą - wystarczy przeczytać książkę. W większości przypadków - także w scenariuszach "fluffowych" armie mają do wykonania jakieś zadanie, czyli wynik do uzyskania. Jeśli Twoje ludki mają zająć jakiś cel, albo zlikwidowac jakiś cel, a Ty mówisz, że "nieeee, ja nie gram o wynik!", to pojawia się niezły przypał. Oznacza to, że trafiłeś we złe miejsce, w złe towarzystwo i przede wszystkim - w niewłaściwie dobraną dla Ciebie formę spędzania czasu. Jak ktoś chce "grać", żeby tylko przesuwać figsy, chce "grać" zawsze tylko przeciwko jednej - właściwie dobranej historycznie armii, to kto bogatemu zabroni? Ale nudne to jak flaki z olejem i ja zrezygnowałbym z takiej zabawy najdalej po dziesiątej "takiej samej potyczce, w której o nic nie chodzi". Wargimng historyczny niczym nie różni się od innych gier. Inna jest tylko sceneria.
      bless

      Usuń
  6. Ciekawy art. Zbieram obecnie W40k, a poza tym mam Bolta (chociaż ostatnio stoi zaniedbany). Gra jest rewelacyjna! Szczególnie polecam ją w aspekcie wychowawczym w relacji ojciec i syn. Daje dużą frajdę grającym. Faktycznie szczególną rolę w promocji BA odegrali Szaman i Grzesiek, wielkie dzięki Panowie! Polecam ich filmiki na YT! (niestety dotyczą pierwszej edycji). Na jednym z nich jest nawet wywiad z moją skromną osobą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapomniałem link do YT https://www.youtube.com/channel/UCdfGd7hZHAPn6nmu5DrPo3A/videos

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten link :) Wiele osób wspomina Szamana, a tymczasem gościł on niedawno na tutejszych łamach, w trakcie opowieści o Black Powder.

      Usuń
  8. Ja dopiszę jeszcze, że 500zł to tak naprawdę górna półka i oznacza już taką dość silną armię. Podstawowe 1000 pkt. da się wystawić za mniej niż 2000zł (Perry Miniatures). Większość starterów Warlorda to 300-400zł.
    Aktualnie przy niskim kursie funta jesteśmy wstanie nabyć nawet metalowe figurki od Perrych za 5,5zł od sztuki. 500zł daje duże pole do popisu. :)

    Więc jeżeli ktoś chce zacząć niech nabędzie pudło Perrych + jakiś plastikowy czołg. O szczegóły można się pytać na forum Bolt Action.pl, tam zawsze pomoc zostanie udzielona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 200pln nie 2000!
      ;)
      Pudełko 8 Armii Brytyjskiej albo jeszcze lepiej Afrika Korps, plus jakiś pojazd i można grać

      Usuń
  9. Hmm, z rozmów (np. wczoraj z dawno nie widzianym kumplem na basenie - pozdro Katerek :) wynika, że gra na pewno jest super, i co ważne, wielu znajomych - weteranów battla w nią wsiąknęło. Aspekt modelarski tez robi zapewne swoje (któż z nas nie kleił i nie malowął modeli np. 1/72. Sam miale wiele armii w tej skali i nawet z kuzynem kminiliśmy system a'la 40K (z 15 lat temu). Niestety - w moim przypadku ida opory, rzekłbym, zawodowo. Pracuję w muzeum byłego niemieckiego obozu zagłady. Na co dzień obcuję z pamiątkami po ofiarach, dokumentami, zdjęciami "dżentelmenwo" z SS i Shupo. Musiałbym grac chyba Nowozelandczykami, żeby się przemóc ;) Wiem,że to tylko zabawa, ale jednak coś w człowieku tkwi. Dlatego wybrałem HC/P&S. Ale kibicuję i życzę powodzenia!

    nijlor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nieco podobnie. Ciężko by mi się grało Niemcami, wiedząc, że po zwycięstwie będą mordować "podludzi". Albo sowietami - mordującymi "wrogów klasowych". Albo Brytyjczykami i Amerykanami - mordującymi "czerwonych rewolucjonistów". Bardzo niesympatyczna epoka, bardzo niesympatyczna wojna, delikatnie mówiąc. Ale starożytność i renesans wcale nie były lepsze. Tyr, Kartagina, magdeburyzowanie. Tylko mniej pamiątek zachowało się po ofiarach tamtych rzezi, więc może łatwiej traktować ten wycinek historii jako pretekst do zabawy?

      Usuń
    2. Ja też nie przechodzę lekko nad różnymi moralnymi aspektami tej figurkowej mini rekonstrukcji. Dlatego z niemieckich armii staram się wybierać te formacje, które nie miały udokumentowanych zbrodni na swoim koncie (tak, da się nawet znaleźć waffen-ss z w miarę czystą kartoteką :-) ). U sowietów też nie każda formacja była prawą ręką Stalina. Uważam, że tego typu historyczne gry są świetną okazją do promowania właściwych postaw i szacunku wobec przeciwnika nawet w tak dramatycznym czasie jak wojna.

      Usuń
    3. To trochę tak jak z Josephem Ratzingerem czy Guntherem Grassem - sami mają czystą kartotekę, ale byli trybikami w maszynie przesiąkniętej pogardą i nienawiścią do przeciwników. Podobnie z sowietami. Dlatego dla mnie gry historyczne są po prostu fajnym i konstruktywnym zamiennikiem prawdziwych wojen. Będzie ich mniej, jeśli więcej ludzi zaspokoi swoją potrzebę mordowania czy dowodzenia w grach (wszelkiego rodzaju, w tym paintball) i nie będzie szukało okazji do działań na żywo i na serio.

      Usuń
    4. Z tego właśnie powodu, bardzo długo się do Bolta zbierałem i gram Japończykami...

      Usuń
    5. Ich obozy były jeszcze gorsze - w testowaniu granic ludzkich możliwości niż obozy SS czy obozy Gułag-u... No ale cóż,jak pisał Gervaz - taka epoka, a mimo wszystko - to tylko gra.

      n.

      Usuń
    6. Wiedząc, co robił Mengele, nawet nie chcę się dowiadywać o pomysłach Japończyków...

      Usuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. System wydaje się ciekawy, ale jedna rzecz mnie zaskoczyła (i odrzuciła) - wizja np. Niemców walczących z Japończykami (pewnie moje zamiłowanie do historii). Czy są grupy, które grają tylko przeciwko "odpowiedniej" stronie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wielu ludzi gra w BA, że z pewnością można spotkać przeciwnika wolącego "realizm". Ale sam nie siedzę w tej grze, stąd też - kieruję do wspomnianego w wywiadzie forum.

      Usuń
  12. Przyjemny wpis, Gerwazy. Nie ma się co dziwić, że komentarzy pełna czapka. Tylko czemu Ty tego klimatu WW II nie czujesz... No czemu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grzesiu, to Ty? Tyle razy pisałem - słabą stroną II WŚ jest kiepski wybór frakcji. Albo dranie, albo psychopaci, albo przegrywy...

      Usuń
    2. Są Finowie (jedna z silniejszych armii), są Rumuni... możesz grać brazylijską dywizją, możesz polską z 1 Dywizji Pancernej, brytyjską armią z Birmy, Australijczykami na pustynie / dżunglę, a nawet Chińczykami (choć figurki są drogie bo trzeba je sprowadzać z USA).

      Usuń
    3. A więc: przegrywi (może silni w grze, ale w historii ich sukcesem było to, że nikomu nie zależało na ich unicestwieniu), przegrywi/psychopaci, nie wiadomo co (Brazylia w drugiej wojnie światowej?! WTF?!), sympatyczna frakcja, ale wysługująca się Brytolom, podobnie jak Brazylia, podobnie jak polska 1 DP, psychopaci. Z całej tej listy najbardziej pasuje mi Brazylia :)

      Usuń
    4. Finowie obronili swoją niepodległość w 1940 i 1944 przeciwko o wiele silniejszemu wrogowi. W porównaniu do państw Europy środkowej nie zdołano im również narzucić władz komunistycznych. Poza tym armią można walczyć po obu stronach, z Niemcami bądź ZSRR.
      Rumunia w stosownym momencie zmieniła front.

      Brazylia posłała do europy korpus ekspedycyjny:

      https://pl.wikipedia.org/wiki/Brazylijski_Korpus_Ekspedycyjny

      Sabaton napisał o nich piosenkę, a nawet powstał o ich wyczynach film fabularny.


      Usuń
    5. Finlandia - obroniła niepodległość, ale utraciła teren. Z tą zmianą stron przez Rumunię, to jak z Włochami - też w stosownym momencie to zrobili :) Wychodzi na to, że Brazylia! Mieli jakieś armaty?

      Usuń
    6. Brazylijska armia w Europie została wyposażona przez Amerykanów. Jest o tym Osprey (Brazilian Expedition Force), to przejrzenia w internecie. Mieli działa, transportery opancerzone, samochody pancerne i nawet czołgi. Jako figurek można użyć zwykłych plastikowych Amerykanów bądź ślicznych figurek zimowych Amerykanów - pomalować brazylijskie kolory skóry, oznaczenia dywizji i styknie.

      https://www.youtube.com/watch?v=cZ7aQdqRMtk

      Usuń
  13. Gervaz, masz niepowtarzalna okazje, by z przegrywow zrobic wygrywow (a przy tym odplacic za historie i z wygrywow zrobic przegrywow), psycholami dzialac bez psycholskich akcji a i draniami zachowywac sie przyzwoicie. Zapewniam, ze figurki nikomu krzywdy nie robia a granie dana armia nie oznacza, ze jesteś wyznawca jakiejs szczegolnej ideologi. Ja mam Niemcow, ZSRR, Japonczykow i US Army - jakim bym musial byc zbokiem, ze sie utozsamiac z kazda lub chocby z jedna z tych armii!
    Bless

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To intrygująca propozycja... Ale na razie zacząłem więcej czytać o Brazylijczykach. Kupili mnie swoim logo!

      Usuń
  14. Świetny artykuł!
    Gdyby nie to że kompletnie nie ciągną mnie bitewniaki historyczne, to wszedłbym jak w masło. ;)
    Trochę przykro czytać o AoS'ie, ale każdy ma prawo do swojego zdania i dobrze czasem je usłyszeć. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakość tego artykułu to w przeważającej mierze zasługa blessa - dziękuję zatem w jego i swoim imieniu.
      Co do AoS... ja wszystko rozumiem, ale robienie z tej gry Czarnej Śmierci Bitewniaków nie tylko niczemu nie służy, ale jest też mało mało uzasadnione. Gra jak gra - ze swymi zaletami i wadami, wcale nie dużo gorsza niż wszystkie inne, z gameplayem o niebo lepszym niż WFB. Jak się będzie robić getta, to sigmarowcy niechętnie będą próbować innych tytułów.

      Usuń