czwartek, 28 grudnia 2017

Narodziny włoskiej mafii. Pierwsza w Polsce recenzja "Gangs of Rome".

 

     Jak każda inna dziedzina ludzkiej aktywności, i gry figurkowe cechują się zmieniającymi trendami, modami, popularnościami - i niepopularnościami. Co jakiś czas pojawia się tytuł - lub rzadziej pewna idea - które przykuwają uwagę publiczności. W końcówce roku 2017 takim objawieniem była gra "Gangs of Rome". Pojawiła się nagle i znienacka, jesienią. I dość szybko zdobyła sobie całkiem sporą popularność (2207 członków na facebookowej grupie skupiającej fanów - i ciągle rośnie!). Aby zobaczyć skalę sukcesu, warto zestawić liczbę facebookowych followersów "Gangs of Rome" z zadeklarowanymi miłośnikami "Kings of War - Vanguard". Druga z gier to też skirmish, też z innowacyjną mechaniką. Wspierany przez wydawcę z dużym doświadczeniem na rynku, znanym z udanej mechaniki w innych swoich grach. A jednak tę propozycję polubiły 904 osoby. Niby też nie mało, ale biorąc pod uwagę różnicę w potencjale marketingowym, trzeba założyć, że gra o antycznych dresiarzach ma w sobie coś, co nęci sporą liczbę potencjalnych graczy. 




Kiedy doczekamy się wersji PL?


    Cóż mogłoby to być? Na pewno sam pomysł jest bardzo oryginalny. Mamy mnóstwo gier o wielkich bitwach starożytności. Nie są też rzadkością systemy skirmishowe o dawnych czasach. Niestety często polegają one na tym, że kilku legionistów, wspieranych przez Herkulesa i westalkę (daje wardy i boosty!) toczy potyczkę z wilkołakiem, minotaurem i Scytami. Mało propozycji, które przedstawiały bójki i potyczki grup nie wywodzących się z armii. Jeżeli już takowe się pojawiają, to najczęściej opowiadają o mafiach narkotykowych lub alkoholowych z XX wieku. 


czwartek, 21 grudnia 2017

Miasto-superbohater. Recenzja "Pulp City".


     Jedną z fajniejszych rzeczy związanych z grami bitewnymi jest to, że za większością z nich kryją się bardzo intrygujące historie. Podczas gdy zwykły klient widzi figurki, zasady i mniej lub bardziej zgrabną politykę finansową i dystrybucyjną, na zapleczu rozgrywają się dramaty o  kreatywności, przyjaźni ale też niezgodzie i bezwzględności.

   Dziś na szczęście będę pisał o tych pierwszych wartościach. Przedstawię wam bowiem system, który zainteresował mnie już kilka lat temu, ale jakoś zawsze było coś ciekawszego, na czym skupiałem uwagę. Bo tak się składa, że ostatni raz, kiedy kręcili mnie superbohaterowie w konwencji "na serio" to okres wydawania komiksów o Spider-manie. Czyli okolice końca podstawówki. A potem już tylko "Wilq Superbohater" i "Strażnicy". Czyli parodia lub głęboka dekonstrukcja. W pewnym wieku na prawdę trudno traktować poważnie pana zakładającego majtki na spodnie. 


"Żeby grać w piłkę, musisz myśleć jak piłka."


    Normalnie pominąłbym temat "Pulp City" milczeniem i niepamięcią. Gdyby nie jeden istotny szczegół: to polska gra. To znaczy - pomysłodawca i autor zasad, Maciej Żylewicz jest Polakiem. Przy opracowaniu i publikacji całej linii wydawniczej pracowali ludzi z całego świata, lecz większość z nich to rodacy. Pomimo krajowego pochodzenia gry, jest ona praktycznie nieużywana w naszej ojczyźnie. Pewnie bardziej zaangażowani fani figurkowego klimatu znają ją, ale nie byłem nigdy świadkiem sytuacji, gdy ktoś realnie gra w "Pulp City", kupuje figurki, czy pisze o nim na blogu. A mimo to tytuł radzi sobie dość dobrze na ogólnoświatowym rynku. Gra jest cały czas rozbudowywana, wydano już dwie edycje podręcznika głównego. No i dziesięć lat życia systemu to też nie w kij dmuchał. 



Każdy bohater ma swoją mroczną stronę... Tak - to właśnie autor systemu.


    Ponieważ tematem bloga są mniej znane gry bitewne (czyli - nie wydawane przez Games Workshop), najlepiej te pochodzące z Polski - "Pulp City" było od jakiegoś czasu "w planach". A poznanie gry na żywo w trakcie ostatniego Comic Conu sprawiło, że motywacja do opisania jej znacznie wzrosła. Przybyłem, zobaczyłem, zagrałem. Wstępnie mi się spodobało, pogrzebałem głębiej... 



czwartek, 14 grudnia 2017

Na stos, na stos! Recenzja "Legionów Polskich 1914" - pierwszego dodatku do "Pierwszej Wojny Światowej".


     Niecałe dwa miesiące temu, dzięki niespodziewanemu zbiegowi okoliczności, udało mi się poznać zupełnie nowy polski system figurkowy: "Pierwszą Wojnę Światową". Jego dokładniejszy opis możecie przeczytać tutaj. Zanim przejdę do meritum, przypomnę tylko, że bardzo dobre wrażenie zrobiły na mnie zasady. Proste, a zarazem pozwalające na podejmowanie bardzo wielu decyzji o znaczeniu taktycznym. Nie bez znaczenia jest też fakt, że mamy w tym przypadku do czynienia grą, która wymaga małej ilości modeli. A przy tym bawimy się w starcia sporych oddziałów.
W dodatku skoncentrowano się na mało popularnym froncie pierwszej wojny światowej: froncie wschodnim. Czyli taktycznie ciekawszym od bitew materiałowych zachodu.



powiedział naczelnik państwa.


    Po pierwszym kontakcie w grze podobało mi się właściwie wszystko. Dwie tylko rzeczy powstrzymały mnie przed okrzykiem: "Shut up and take my money!". Po pierwsze - trzy inne rozgrzebane bitewniaki na warsztacie. Po drugie - wczesna faza istnienia systemu, i wynikające z niej pewne braki. Podręcznik podstawowy (który możecie za darmo i legalnie ściągnąć stąd) zawierał pełną mechanikę gry. Ale brakowało w nim spotykanych zwykle w bitewniakach opisów frakcji, parametrów jednostek czy scenariuszy. A w zasadzie - był jeden. Opisywał manewry na poligonie. Dwaj dowódcy (nie wiadomo: Niemcy? Francuzi? Amerykanie?), dysponując idealnie symetrycznymi siłami, mają za zadanie zająć i utrzymać wzgórze w centrum mapy. Niemal pojawia się wyobrażenie: ćwiczący żołnierze, zamiast do siebie strzelać, wołają: "Buuum! Buuum!". 



sobota, 9 grudnia 2017

Rok 2017 był to dziwny rok... Wielkie przebudzenie "Ogniem i Mieczem".




    Nie raz i nie dwa zdarzyła się w mym blogowym życiu sytuacja taka jak ta. Siedzę sobie spokojnie wieczorem przy kompie, piję piwo i oglądam filmiki. Wtem! Łamiąca wiadomość wywołuje szok i niedowierzanie! Palce na klawiaturze nie mogą milczeć! Dzieje się coś, co budzi (przynajmniej we mnie) ekscytację godną nastolatka dowiadującego się, że rodziców jego dziewczyny nie ma w domu.

Czy Martin inspirował się Sienkiewiczem?

    Dziś tym newsem było ogłoszenie przedsprzedaży nowej edycji podręcznika podstawowego do "Ogniem i Mieczem".


czwartek, 7 grudnia 2017

Tylko dla chłopców? Płeć i bitewniaki.


    Spośród typowo męskich hobby i aktywności (takich jak ustawki, myślistwo, publiczne zalewanie się w trupa itd.) poczesne miejsce zajmują gry bitewne. Ten rodzaj zabawy jest bowiem uprawiany prawie wyłącznie przez mężczyzn. Wystarczy spojrzeć na jakiekolwiek zdjęcie grupowe, przedstawiające np. uczestników dowolnego turnieju.  W 99% przypadków będą to właśnie faceci.

   Oczywiście wielu mogłoby na to odpowiedzieć: "Kiedyś widziałem dziewczynę grająca w jednym sklepie", "Przecież jest Skavenblight!" albo "Dziewczyna kolegi powiedziała, że chciałaby malować High Elfy." Wszystkie te incydenty są jednak malutkimi wysepkami w oceanie testosteronu, jaki opływa kontynenty i wyspy gier bitewnych. Odkąd zacząłem się interesować bitewniakami - przeciwnikami zawsze byli faceci. Jeśli poznawałem jakieś nowe środowisko (grupę graczy, fanów określonego systemu) - zazwyczaj poznawałem mężczyzn. Tylko dwa razy w życiu kierowałem ludzikami przeciw miniaturowym wojskom dowodzonym przez kobietę. I w jednym z tych dwóch przypadków nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jej motywacja do zabawy nie jest autoteliczna. Celem (w moim odbiorze) było raczej podtrzymanie więzi z chłopakiem (dużo bardziej wciągniętym w hobby), niż samodzielne zbieranie, malowanie i dowodzenie figurkową armią.

Czy może być coś bardziej męskiego? I zarazem (w pewien sposób) figurkowego?

    W zasadzie temat ten można by zbyć obojętnością, z jaką na co dzień traktuje się inne prozaiczne oczywistości. Po prostu: bitewniaki są dla mężczyzn, komedie romantyczne i golenie nóg - dla kobiet. Tylko znów spokoju nie daje fenomen popularności nowoczesnych gier planszowych. To hobby jeszcze kilkanaście lat temu też tkwiło w głębokich piwnicach, ale obecnie wygodnie mości się w mainstreamie. W dużej mierze sukces tego gatunku rozgrywki został zbudowany dzięki aktywnym zaangażowaniu kobiecej publiczności. W planszówkach, oprócz projektantów, recenzentów i graczy mamy też projektantki, recenzentki i graczki. I to nie jako rzadkie wyjątki - lecz jako pełnoprawne i aktywne kreatorki tego fandomu. Sytuacja zupełnie odmienna od gier bitewnych... Oraz planszowych historycznych gier wojennych.



Opiniotwórcza blogerka planszówkowa - to coś normalnego. Czy możliwe jest powtórzenie tej sytuacji w bitewniakach? Nie uprzedzajmy faktów...

  Czemu więc jest tak jak jest? Czemu zamiana planszy na makietę, żetonów na figurki działa na kobiety jak woda święcona na diabła? Czy możliwa jest zmiana tego stanu rzeczy? Jeśli tak - to co trzeba w tym celu zrobić? Co można by dzięki niej stracić, a co zyskać? Zapraszam do kwadransa niezajmowania się poważnymi sprawami.

czwartek, 30 listopada 2017

Do szabli i do szklanki. Wywiad z Péterem Nowak-Körmendy'm na temat gry "Saber & Blood".

  
      
    Parę raz pisałem (np. tu), a teraz powtórzę znowu, że klasyczna gra figurkowa, pomimo całej swej atrakcyjnej powierzchowności, może jednak częściej zniechęcać potencjalnego gracza do zainwestowania w nią większej ilości gotówki czy czasu. Po prostu: za dużo modeli do przygotowania (co wymaga nie tylko kasy i na prawdę wolnych weekendów), zbyt duża powierzchnia (w dodatku usiana makietami równie mocno dopracowanymi, jak modele). Na dodatek ciężkie do pojęcia reguły i mało dynamiczny gameplay. To wszystko to oczywiście stereotyp, wtłoczony w powszechną świadomość przez śp. "Warhammera Fantasy Battle". Ale nie do końca fałszywy. Nawet dużo bardziej nowoczesne i przystępne tytuły (np. "Wojnacja"; która jest tak tania, łatwa do przygotowania i zagrania, że bardziej się już chyba nie da) stawiają równie wysokie wymagania (jeśli nie większe, wszak trzeba pomalować figurki) co bardziej rozbudowane i skomplikowane planszówki (np. "Chaos in the Old World").

     A co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy mają ochotę na zabawę w mniejszą lub większą wojnę przy użyciu ludzików, ale nie chcą poświęcać miesięcy (lub w najlepszym razie tygodni) na jedną tylko grę? Z tymi, którzy chcieli by sobie stoczyć w ciągu jednego spotkania potyczkę, potem zagrać w jakiegoś imprezowego fillerka, a na koniec napić się piwa i pooglądać filmiki? 

      O to (m.in.) chodzi w tym blogu: o pogranicza gier bitewnych i innych gatunków rozrywki i aktywności. O znajdywanie i opisywanie pozycji, które mogłyby zainteresować inne grupy odbiorców, niż tylko zatwardziałych figurkowych talibów.  


Kelner, piwo! Szybko, zanim się zacznie!

      I dziś właśnie przedstawię wam bliżej jeden z takich tytułów. Natknąłem się na niego w trakcie internetowych włóczęg - i od razu przykuł moją uwagę. Po pierwsze: jest to gra będąca koktajlem figurek, planszy i kart. Co samo w sobie brzmi zachęcająco. Po drugie: akcja dzieje się na Dzikich Polach! Tych samych, które tak ochoczo przemierzałem wraz z kumplami, gdy graliśmy w tego rpga. A po trzecie: to wykonanie! Mnogość komponentów, grafiki przykuwające wzrok, namalowane tak sugestywnie, że aż czuć unoszący się w powietrzu smród horyłki i kurzego łajna... 

sobota, 25 listopada 2017

Bitewniaki na Comic Conie (Fall 2017)


     Nie tak dawno wybrałem się na Planszówki na Narodowym. Wizyta na tej imprezie stała się pretekstem do gorzkiej refleksji nad (nie)obecnością figurkowych gier bitwenych na różnych eventach, podczas których można by rekrutować potencjalnych fanów. Zloty i konwenty ściśle figurkowe odbywają się i wychodzą całkiem nieźle. Ale jakoś trudno połączyć tą dziedzinę rozrywki z innymi aspektami gamerskiego klimatu. Ponarzekałem więc sobie na producentów, dystrybutorów i sprzedawców - oraz na fanów, którym jakoś mało po drodze z planszówkami, komiksami, przebieraniem się za Harley Quinn czy grami komputerowymi (a w zasadzie konsolowymi). 

     Kilka tygodni później okazało się, że moje czarnowidztwo i załamywanie rąk było mocno przesadzone. Dowiedziałem się bowiem, że firma Wargamer zamierza wystąpić na Comic Conie - i pokazać szerokiej publiczności różnego rodzaju gry z małymi ludzikami w roli głównej.


    Rzecz byłaby godna pochwalenia nawet gdyby stoisko miało się ograniczyć po pokazania zwiedzającym "Ogniem i Mieczem" oraz "TANKS". Ale tym razem udało się zrobić coś ze znacznie większym rozmachem. Zorganizowano bowiem kooperację kilku wydawnictw i dystrybutorów. A zatem, prócz tytułów ze stajni Wargamera miano pokazać coraz bardziej popularne gry od Warlord Games, oraz ofertę firm White Tree i Prodos Games. A do tego gry DUST "1947" i "Pulp City".  

   A jakby tego było mało - zapowiedziano stoisko profesjonalnego studia malarskiego "Private Brush", odpicowującego modele na wysoki połysk, ale też mającego szkolić młodych adeptów figurkowego hobby w ich pierwszych posunięciach.

  Wydawało się, że spełnia się marzenie o integracji różnych rodzajów geekowskiej rozrywki. Jeśli dodać do tego w zasadzie pewne wystawienie bitewniaków wydawanych przez Games Workshop (albo zrobią to sama korporacja, albo jakiś sklep sprzedający jej asortyment) - mogliśmy się spodziewać całkiem szerokiego przeglądu przez świat gier figurkowych.

czwartek, 23 listopada 2017

Nieświęte figurki lepi. Wywiad z Pawłem Góreckim, prezesem Rotten Factory.


      Czy mówiłem wam już, jak bardzo doceniam inicjatywę Figurkowego Karnawału Blogowego? Nie dość, że zabawa ta co rusz inspiruje różne pomysły, to dodatkowo motywuje do ich realizacji. Nie inaczej było i tym razem. Pepe z bloga Fantasy w Miniaturze zaproponował temat tylko pozornie oczywisty. Mianowicie zaprosił on  ludzi, którzy marnują cenne godziny swego życia na tworzenie blogów figurkowych do napisania o ulepkach. I nie chodziło mu o kuleczkę utoczoną z substancji dzielącej nazwę z rogatym zwierzem hodowlanym, ale o ludziki stworzone samodzielnie przez hobbystów.

      Szczerze mówiąc, mam w tym temacie niejedno do pokazania. Sklejanie figurek niezgodnie z instrukcją (za to zgodnie z własnym pomysłem!), dolepianie im dodatkowych elementów, czy wreszcie stworzenie czegoś zupełnie od podstaw to niesamowicie satysfakcjonujące doświadczenie. I nic dziwnego, że z tej dumy można chcieć pokazać je całemu światu.

Gdyby ten pan założył firmę produkującą figurki, to mogłaby się ona nazywać jak ta, o której będziecie za chwilę czytać.


     Do tematu można podejść jednak jeszcze inaczej. Od dłuższego czasu myślałem o tym, by przygotować tekst skupiający się właśnie na stricte figurkowym aspekcie hobby. Tak się bowiem składa, że jeśli chodzi o rzeźbienie i odlewanie, nasza ojczyzna nie ma się czego wstydzić. Istnieje mnóstwo firm produkujących bardzo dobre, polskie figurki. Zaryzykowałbym wręcz twierdzenie, że w wielu przypadkach biją one na głowę anglosaskie produkcje. Na przykład modele od słynnego Kromlecha, Titan Forge'a, HiTech Miniatures czy Scibora. A to dopiero wierzchołek lodowy, jeśli chodzi o temat odlewania figurek do gier w Polsce. Jeśli siedzicie w temacie gier bitewnych, to pewnie widzieliście nie jedno takie cudeńko. Ale bardziej możliwe jest, że wymienione nazwy nic wam nie powiedzą. A tym bardziej nie będziecie kojarzyć takich producentów jak MaxiMini, Werewoolf Miniatures, Bitspudlo czy Rothand Studio.


niedziela, 19 listopada 2017

Byłem powergamerem. FKB 38.




       Figurkowy karnawał blogowy to bardzo różne tematy. Jedne nie leżą mi zupełnie i nawet nie che mi się wymyślać, co by tu do nich wymyślić. Ale inne trafiają w samą dziesiątkę mojej bitewniakowej pasji. Tak właśnie jest z edycją listopadową 2017. Chodzi w niej o ulepki. A mało spraw w figurkach sprawia mi tyle radości co konwertowanie, dodawanie bitsów - i właśnie lepienie nowych ludzików. 

    Prawdę mówiąc, gdybym miał się pochwalić jakimś dziełem tego typu, to miałbym problem z wyborem. Dlatego dziś pokażę wam dwóch milusińskich, z którymi łączy się bardzo szczególna historia. 

Oto bohater niniejszego wpisu. Poznajecie?


    Zacznijmy od cofnięcia się (wstecz!) o ponad 10 lat. Wtedy to postanowiłem wrócić po paroletniej przerwie do figurkowego hobby. Niestety myślałem wówczas bardzo prostolinijnie: "Gra fibewna = Warhamer Fantasy Battle". Nawet tytuł się zgadzał... A więc postarałem się odtworzyć moje młodzieńcze zajawki na nowo. A to oznaczało zbieranie skavenów. 

Szczury do bicia biorą odwet!

      Co tu dużo kryć, WFB nadawał się do zdjęć, do sprzedaży, figurki miał bardzo dobre. Ale zupełnie nie dało się w niego grać casualowo. Jeśli toczyło się jedną bitwę na kilka tygodni z bardziej zaangażowanym graczem, to nie tylko taktyka (która w tej grze była po prostu zestawem odpowiednich kombosów i kontr na nie) sprawiała problem. Ciężko było przedrzeć się przez same reguły! 

czwartek, 16 listopada 2017

Bitewniakowe dojonko. Merkantylne sztuczki wydawców gier figurkowych.



   Jakiś czas temu, gdy bardziej zajmowałem się nowoczesnymi planszówkami niż bitewniakami, usłyszałem bardzo fajne słówko: "dojonko". Źródło tego terminu wskazuje na jego znaczenie. Ktoś doi mleczną krowę, ktoś inny jest dojony. Tylko że tym razem nie chodzi o hodowlę rogacizny, a o biznes gier bez prądu. Wydawcy próbują na różne sposoby zwiększyć swą sprzedaż. A że nie zawsze mogą liczyć na dofinansowania z kasy państwa, fundacji, samorządu czy UE - są skazani na pozyskiwanie środków bezpośrednio od klientów indywidualnych.

    Nie da się ukryć, że gry to nie alkohol. Nie są artykułami pierwszej potrzeby. Mimo całej ich popularności, nabywający je ludzie stanowią ułamek populacji. Więc gdy klient już raz dokona zakupu, warto spróbować wyciągnąć od niego flotę raz jeszcze. Innymi słowy: wydoić...


and complete fantasy wargame :)))


    Czytałem sobie te utyskiwania fanów planszówek, uśmiechając się pod nosem. "Oh, sweet children of summer, gdybyście wiedzieli, jakie akcje są na porządku dziennym w grach bitewnych...". I dziś właśnie będziecie mieli okazję się dowiedzieć. Przyjrzałem się kilku praktykom typowym dla handlu tą formą rozrywki. A że oba rodzaje gier coraz bardziej się przenikają, i różne marketingowe patenty są podpatrywane i naśladowane - warto je poznać. 


     Zanim przejdę do konkretów, kilka zdań tytułem wstępu. Sympatyczna małpka z obrazka powyżej stała się synonimem polactwa-cebulactwa. Czyli spuszczania toalety wodą pozostałą z kąpieli po całej rodzinie, wycieczek do Ikei po ołówki i przerabiania Tesli na LPG. Jakoś tak się składa, że ostrze satyry najłatwiej zwraca się przeciwko tym groteskowym działaniom ekonomicznym, które są wykonywane przez biednych, słabych i brzydkich. Weźmiesz na festynie trzy butelki "3 cytryn" - przez lata śmieje się z ciebie cała Polska. Wyłudzisz od tysięcy ludzi setki milionów dolarów - w filmie Scorsese zagra cię DiCaprio. Będziesz płacił ludziom, którzy robią na ciebie, głodowe pensje - dostaniesz medal od prezydenta.



czwartek, 9 listopada 2017

Ta mniej lubiana wojna światowa. Recenzja systemu "Pierwsza Wojna Światowa"

   
    Jakiś czas temu ponarzekałem sobie, jak to słabo promowane są  bitewniaki podczas masowych imprez planszówkowych. A szczególnie podczas jednej... Na szczęście jednak wypad na "Planszówki na Narodowym 2017" nie był zupełnie zmarnowanym czasem. Udało mi się wówczas poznać osobiście Marcina Zahorowicza, współautora systemu "Pierwsza Wojna Światowa. Strategiczna Gra Figurkowa". Na szczęście nie skończyło się na jednostronnej wymianie wizytówek. Miałem bowiem okazję i przyjemność osobiście przetestować wymienioną w temacie grę. Dziś opowiem wam właśnie o tym tytule: o tym, jakiego rodzaju zabawy możemy się po nim spodziewać.


Eksperymentalne jednostka carskiej kawalerii pieszej. Stanie na siodle miało dawać żołnierzowi możliwość używania cięższej, wymagającej dwóch rąk broni, poprawiać celność i zapewniać przewagę wysokości w starciach wręcz z klasyczną kawalerią. Niestety rewolucja październikowa pogrzebała tą innowację...




Wojna, która kończy wszystkie wojny.

   Z dwóch wojen uznanych przez światową historiografię za światowe, znacznie popularniejsza jest ta druga. Co jest nie tak z pierwszą? Może to, że nie ma w niej "tych złych" i "tych dobrych"? Może to, że szeroko publikowane wspomnienia i książki dotyczące żałosnej i krótkiej egzystencji żołnierzy ściśniętych w okopach mało nadają się na podstawę do ekscytujących i krzepiących bajeczek z cyklu "Jak to na wojence ładnie"? A może to, że zakończono ją w taki sposób, że już dwadzieścia lat później wybuchła jeszcze gorsza apokalipsa? Jeszcze innym powodem może być stereotypowy obraz pierwszowojennych działań bojowych. Słychać gwizdek, z okopu wybiegają szeregi piechoty i od razu zostają skoszone przez serie z ckm-ów. Wydaje się, że trudno z tego zrobić ciekawą grę.


czwartek, 2 listopada 2017

Gra dla Pudziana? Recenzja "To the Strongest!"

    Gdy umierał Aleksander Macedoński, miano go spytać, komu zamierza przekazać swe imperium? Król miał wówczas odpowiedzieć "Najsilniejszemu", nie precyzując jednak, kogo miał na myśli. Ponad dwa tysiące lat później Mariusz Pudzianowski pięciokrotnie zdobył tytuł Mistrza Świata Strongmanów. 

Przypadek?


Gdy nie robią kirysów w rozmiarze XXXL, pozostaje zbroja łuskowa.

    Zacząłem wpis od małej insynuacji, ale dość już żartów. Dziś mam zamiar uraczyć was recenzją bardzo nietypowego bitewniaka. Gdybym tylko powiedział, że jest to system mający obrazować historyczne bitwy z okresu od wczesnej starożytności do średniowiecza, to trudno byłoby o bardziej banalny temat. Istnieje co najmniej kilkadziesiąt zbiorów zasad poruszających to samo zagadnienie. Najbardziej popularne to "Field of Glory", "Hail Caesar!", "Impetvs", "Warhammer Ancient Battles", "Warmaster", "Lion Rampant", "De Bellis Antiquitatis". Do tego dochodzą dziesiątki innych. Biorąc pod uwagę liczną konkurencję, można wątpić, czy jest sens po raz kolejny brać na warsztat wojny Rzymian czy krzyżowców? Czy w ogóle warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną grę o dawnych bitwach? 

   Autor "To the Strongest!", Simon Miller, podjął się tego wyzwania. I zaproponował bardzo ciekawe formułę zabawy figurkami. Opracował tytuł, który obiecuje stoczenie symulowanej dużej bitwy w mniej niż dwie godziny W dodatku owa symulacja  ma być ubrana  w wyjątkowo proste zasady, łatwe do przyswojenia nawet dla kogoś, kto pierwszy raz podchodzi do tej gry. Tego typu zapewnienia są czymś normalnym przy promowaniu systemów bitewnych. I zawsze warto podchodzić do nich ze zdrową dozą nieufności. Tym razem jednak w dużej mierze udało je się zrealizować. 


Dumny autor ze swym dziełem. Daje nam wszystkim przykład, że emerytura to niekoniecznie siedzenie w kolejkach do lekarza i słuchanie radia.



niedziela, 29 października 2017

Kolejne rozczarowanie na Stadionie Narodowym. Figurkowy Karnawał Blogowy 37



      Przeczytawszy temat aktualnej edycji FKB (po szczegóły zajrzyjcie tutaj) pomyślałem: "to chyba nie dla mnie". Wydawało mi się, że temat "W przerwie walk" wyraźnie zachęca do pochwalenia się dziełami figurkowymi i modelarskimi, które przedstawiają wszelkiej maści wojowników w trakcie wykonywania czynności niebojowych. 
W taki sposób nie poszaleję. Każda figurka, jaką posiadam została zmobilizowana w celu wystąpienia na stole bitwy. Mógłbym porobić jakieś zabawne konwersje - ale to z kolei wymaga czasu, którego brakuje mi coraz bardziej.

      I w tym wypadku pomogło wyjście poza schemat. A gdyby tak słowo "walki" występujące w temacie zrozumieć metaforycznie? Odczytać je jako synonim całego figurkowego hobby? Makao, jesteśmy w domu! Wpis dotyczący "Przerwy w walkach" dotyczyłby przerwy w zajmowaniu się grami bitewnymi.

      Co mogłoby być lepszym przerywnikiem niż wyjście z rodziną i przyjaciółmi na dużą imprezę dotyczącą gier bez prądu? I napisanie o wrażeniach z niej? Oprócz wczasów all-inclusive w Tunezji? 

A zatem udałem się na coroczne "Planszówki na Narodowym". Jak zwykle chciałem spotkać się ze znajomymi, pograć w coś nowego i ciekawego, może coś kupić, miło spędzić czas. Ale oprócz tego postanowiłem zabawić się w reportera, śledzącego ślady gier bitewnych na tej imprezie.


Czy da się zgromadzić taką publiczność przy Age of Sigmar?


czwartek, 26 października 2017

Ognista randka z dziewicą. Rzut oka na "Time of Legends: Joan of Arc"


Z listów do redakcji "Bitewniakowych Pogranicz"

Drodzy czytelnicy! Niedawno napisał do mnie pewien internauta:

Cześć Gervaz,

Jakbyś szukał fajnego tematu na artykuł to polecam 

Jest to pomieszanie bitewniaka i planszówka.

 
Szanowni czytelnicy! Zawsze z radością czytam wasze komentarze i maile! Chętnie zapoznaję się z opisanymi przez Was problemami i reaguję na zgłaszane przez Was sprawy. Jeśli uważacie, że jest coś, o czym warto napisać na tym blogu, albo chcecie przesłać gotówkę, to adres: gervaz2016@gmail.com czeka na wasze sygnały.

Tak też stało się i tym razem. Dostałem cynk o grze, która do tej pory pozostawała poza moim radarem zainteresowań i czym prędzej zwróciłem na nią uwagę. Z początku "Time of Legends: Joan of Arc" rzeczywiście wydała się interesującą pozycją, zacząłem więc drążyć głębiej. A to, co o niej przeczytałem, obejrzałem: dziś wam opiszę. Byście mogli poznać kolejną grę z pogranicza bitewniaków.



Mniej znana produkcja wielkiego malarza wielkich obrazów. W centrum bohaterka opisywanej dzisiaj gry. Tęcza nad głową nieprzypadkowa. Za życia była oskarżana o gender.


czwartek, 19 października 2017

Bitewniakowe Brajanki. Jak zrobić sobie partnera do grania?

 
Disclaimer: Drodzy czytelnicy, w poniższym tekście znajdą się zdania i idee, które mogą budzić wasz niesmak, zażenowanie czy oburzenie. Teraz napiszę jasno i wyraźnie: nam nie traktuję ich wszystkich poważnie; spora część to tylko żarty i jajcowanie. Ale ten blog nie jest reklamą banku, nie musi podobać się każdemu. Jeśli byliście tu już kilka razy, wiecie czego się spodziewać. Jeśli to wasza pierwsza wizyta: take it or leave it.
       
    Gry bitewne to hobby, które stawia przed swymi fanami mnóstwo barier. Wyobraźmy sobie hipotetycznego (Choć nie do końca! pozdro Bartek!) bohatera, który od wczesnej młodości był wkręcony w różne gry figurkowe. I do dziś wcale mu nie minęło. Nadal cieszą go ludziki, cieszy go granie i jest skory do poznawania coraz to nowych tytułów. Niestety! Zawierucha życiowa rzuciła go do miasteczka w którym owszem, są atrakcyjne obiekty turystyczne, ale brakuje prężnego środowiska bitewniakowców. Albo jakiegokolwiek. 
Co robić w tej sytuacji? Dojeżdżać po 100 kilometrów do najbliższego dużego miasta? Namawiać do figurek przypadkowych znajomych z roboty? A może rzucić hobby i przestawić się na coś bardziej dla ludzi, na przykład tanie wina pod sklepem?

     Ale nawet, jeśli mieszkasz w Warszawie i grasz w "Age of Sigmar", to i tak siedzisz w bardzo niszowym hobby. Oczywiście dasz radę ustawić spotkanie i partyjkę, ale i tak potencjalnych ludzi, chętnych do grania w to co ty, wtedy kiedy ty i w miejscu ci odpowiadającym jest mało. A kiedy ciągnie cię do takich niszowych gier jak np. "Deus Vult" czy "Jugula" - to jesteś bracie w czarnej dupie... Sytuacja wydaje się być bez wyjścia. Przecież nie zaczniesz nagabywać ludzi w autobusie czy na ulicy, pytać ich czy nie chcieliby może spróbować gier bitewnych? Można oczywiście udać się do klubu czy lokalnego sklepu, wejść na forum czy facebookowy profil. Jednak dogadywanie się co do spotkania i gry (szczególnie niepopularnej) zawsze jest procesem trudnym. Nigdy też nie ma się gwarancji sukcesu.



Od kołyski w szacunku dla HC wychowany.


    Na szczęście istnieje jeszcze jedno rozwiązanie. Kosztowne, czasochłonne, drastyczne, czasami niebezpieczne, zmieniające całe dotychczasowe życie. Ale mimo to  niepozbawione wielu zalet. Zawsze można zrobić sobie nowego człowieka, którego przeznaczeniem jest dotrzymanie wam towarzystwa w trakcie figurkowych potyczek. 


czwartek, 12 października 2017

Wielki Hetman Koronny Polskich Bitewniaków. Recenzja "Ogniem i Mieczem".

    
     Zanim przejdę do meritum dzisiejszego wpisu, to najpierw sobie trochę pomarudzę. Tematem gorzkich żali będzie ciężka dola recenzenta systemów bitewnych. Czyli to, jak wiele czasu, wysiłku i pieniędzy trzeba, by powstała rzetelna i miarodajna recenzja rozbudowanej gry figurkowej. W wypadku tego typu propozycji rozrywkowych nie wystarczy przecież lektura jednej książki, a następnie napisanie o swoich wrażeniach. Nie wystarczy też jednorazowa czy nawet kilkukrotna rozgrywka. Na całość wrażeń wynikających z zabawy danym systemem składają się przecież nie tylko same zasady gry. Ważne też są  figurki: ich jakość, dostępność, koszt, estetyka i współczynnik łatwości obróbki modelarsko-malarskiej. Do tego dochodzi kwestia balansu. A skoro i tak wiadomo, że balans idealny nie istnieje, to trzeba sprawdzić empirycznie, na ile przyjęte w grze rozwiązania cieszą albo wkurwiają.

    A to przecież dopiero początek! System figurkowy to nie tylko granie w domu, niczym w pierwszą lepszą planszówkę, ale też mniejsze lub większe środowisko fanów, nadające danemu tytułowi niepowtarzalny koloryt. I jeszcze dodatki, kontakt wydawcy z fanami, polityka rozwoju i rozbudowy danej gry. Na pewno łatwiej jest zagrać z sześć czy dziesięć razy w planszówkę i napisać o tym, jakie się ma wrażenia. Tymczasem w przypadku bitewniaka, po dziesięciu pierwszych partiach zabawa dopiero się zaczyna...

   Z tych wszystkich powodów spora część recenzji na tym blogu powstaje zaocznie. Na bazie dostępnych informacji opisuję, czego można spodziewać się po danej grze. Albo też, jeśli chcę przedstawić ją bliżej, zapraszam do rozmowy ludzi, którzy znają ją od podszewki. Ta druga metoda też ma swoje mankamenty. Wszak fan, który poświęcił ulubionej pozycji lwią część swego wolnego czasu, może opisywać ją bardziej przychylnie, niż gra na to zasługuje.


Mówię waszmości, nie ma to jak bicie Turka! Sami wbiegają na kopie! źródło


     Dziś jednak będzie zupełnie (?) inaczej. Mam zamiar przedstawić wam grę, którą - śmiem twierdzić - poznałem całkiem dobrze. Co prawda grywam w nią regularnie tylko od ponad roku, ale tytuł  wciągnął 
mnie mocno, z zaangażowaniem wszedłem w temat. Mowa o  "Ogniem i Mieczem. Historyczna gra strategiczna". Oczywiście nie twierdzę, że jestem od niej ekspertem. Z łatwością można wskazać ludzi, którzy mogliby powiedzieć o "Ogniem i Mieczem" dużo więcej niż ja. Niemniej jednak sądzę, że dam radę przedstawić ją tym, którzy do tej pory nie wiedzieli o niej zbyt wiele. 

czwartek, 5 października 2017

Games Workshop wymyśla "X-Winga". Rzut okiem na "Warhammer Underworlds. Shadespire".



     Dziś zacznę od wytłumaczenia nazwy mojego bloga. Dlaczego właśnie taka? Nie tylko dlatego, że kojarzy się z krainą (i nie tylko krainą!) Border Princes. Zaczynając swoje pisanie, chciałem zgłębiać mniej popularne rejony figurkowej manii. Przyjrzeć się bliżej mało znanym (w Polsce) grom, zastanawiać się nad zapleczem różnych aspektów tego hobby, patrzeć na tą dziedzinę rozrywki pod wieloma kątami. Ale owa pograniczność dotyczy też przekraczania różnic pomiędzy różnymi gatunkami zabawy bez prądu (i z prądem też). Szczególnie chętnie poznawałem te tytuły, które przełamywały zmurszałą konwencję zasad znanych z WFB. To znaczy takie, które były dynamiczne, łatwe w opanowaniu, pozwalały na podejmowanie różnych decyzji i jednocześnie nie zajmowały czterech godzin na grę i nie skutkowały bólem głowy. A najlepiej, gdyby dodawały do figurek jakieś patenty, które tak dobrze sprawdzają się w nowoczesnych planszówkach.

    Z tych powodów z uwagą śledziłem kwestię zakończenia współpracy biznesowej pomiędzy Games Workshop a Fantasy Flight Games. Gdy ogłoszono wygaśnięcie kontraktu, pojawiły się spekulacje że przyczyną rozwodu miał być fakt, że FFG będzie wydawać własnego bitewniaka fantasy. Przez to stanowiłoby zbyt dużą konkurencję dla "partnera". Lecz nikt wówczas nawet nie podejrzewał, że w niedalekiej przyszłości GW wyda swojego "X-winga". No oczywiście - nie dokładnie tą samą grę. To byłoby niemożliwe choćby z powodu braku praw do uniwersum "Star Wars". Ale w swych założeniach - bardzo podobną. Założenia te są następujące: mała ilość figurek, duża ilość kart i żetonów, niekonwencjonalne kości, uproszczony system poruszania jednostek, reguły też prostsze niż w typowych bitewniakach. Ale sednem zabawy wciąż pozostaje walka.


  I tak na wiosnę 2017 roku zapowiedziano, w typowym dla Games Workshop enigmatycznym stylu, nowy tytuł: "Warhammer Underworld: Shadespire". Pierwsze wieści były tyleż skąpe, co intrygujące: gra będzie miksem planszówki, karcianki i bitewnika. Na planszy podzielonej na heksy będą ścierać się potężni wojownicy, zaś orężem kontrolujących ich graczy będzie odpowiednie wykorzystanie zdolności swych podwładnych, użycie w kluczowej chwili właściwej karty i wykręcenie kombosa, który zmiecie wroga ze stołu! Jakby tego było mało: w rolach głównych mieli wystąpić... khornowcy i sigmarines!!!1!!



Grupa niedobrowolnego krwiodawstwa w akcji.

     29 września 2017 Games Workshop uruchomił firmową stronę, poświęconą wyłącznie tej grze. Oczywiście nadal pełna instrukcja pozostaje utajniona. Na szczęście na różnych pokazach nakręcono odpowiednią ilość filmików, na podstawie których już teraz można opisać mechanikę i założenia gry. Oczywiście owe pokazy adresowane były do naprawdę istotnych rynków - czyli anglojęzycznych. Dlatego nadeszła pora, by zebrać i uporządkować wiedzę krążącą po sieci - i przedstawić wam pierwszą w Polsce recenzję "Warhammer Underworld: Shadespire".


czwartek, 28 września 2017

Bolesław Chrobry kontra Elfy. Recenzja "Kings of War Historical".


    Wielką zaletą prowadzenia tego bloga i interesowania się absolutnie wszystkim, co tylko związane (choćby częściowo) z figurkami i grami jest to, że od czasu do czasu trafiam na prawdziwą perełkę. Zgłębiam bliżej jakiś temat, a tu okazuje się że jakiś autor zaprojektował ciekawą, atrakcyjną i przystępną mechanikę. Tak to bowiem jest, że  bitewniaki to jednak nie do końca planszówki. Jest mała szansa, że w ciągu roku poznasz i ograsz kilkanaście (czy nawet kilkadziesiąt) nowych tytułów. Co gorsza, można latami tkwić przy grze, która nie spełnia twoich potrzeb, ale nie zostawiać jej, bo wejście w nowy system jest zbyt dużą (pod wieloma względami) inwestycją. 
Dlatego właśnie - warto szukać, warto wiedzieć o najróżniejszych grach bitewnych jak najwięcej, gdy chce się w nie regularnie grać. 

   Jednym z milszych odkryć w trakcie blogowej odysei było dokładniejsze poznanie "Kings of War". W trakcie wywiadu z Murmandamusem dowiedziałem się o tej grze wystarczająco dużo, by przesunąć ją w mózgu z półki "Nieistotne ciekawostki" na półkę "Muszę spróbować, gdy tylko nadarzy się okazja". 


    Przyczyny tej zmiany były trojakie. Po pierwsze: mam już pomalowaną armię do "Kings of War" (tą samą, którą tworzyłem z myślą o WFB). Po drugie - jest to gra o starciu wielkich regimentów. No i po trzecie - ubrano ją w bardzo znośną mechanikę; łatwą i pozwalającą na szybkie stoczenie dużej bitwy, nie powodując przy tym bólu głowy.


Tak wygląda brak pomysłu na nietypowy obrazek nawiązujący do tekstu.


czwartek, 21 września 2017

Sentymentalne przynęty II. Rezurekcje.


   Tydzień temu rozkminiałem na wszystkie strony to, w jaki sposób można wykorzystać nostalgię i tęsknotę za beztroską młodością przeżywane przez fanów w celu podbijania sprzedaży gier. Było tych metod dużo, całkiem dopracowanych i zróżnicowanych. Odznaczały się też różną skutecznością i bardzo różnymi efektami finalnymi. Wygląda na to, że to stała praktyka, która będzie uprawiana tak długo, jak długo dorośli będą chcieli choć na chwilę wrócić do czasów, gdy jako dzieci i nastolatki przeżywali emocjonujące przygody nad planszą, dzięki figurkom, czy filmom i książkom. I będą gotowi zapłacić za obietnicę takiego cofnięcia czasu.

    A skoro tak  jest i tak będzie, to nie przyglądajmy się już zbyt dokładnie mechanizmom stojącym za takimi a nie innymi decyzjami wydawniczymi i konsumenckimi. Podobno lepiej nie wiedzieć, jak robi się kiełbasy i politykę... Być może podobnie jest z grami bez prądu?
Zamiast zaglądania pod podszewkę proponuję dziś zupełnie inną zabawę: puśćmy wodze pragnień i fantazji i wypuśćmy serię życzeń! Wiele gier jest wznawianych po latach. Filmy i książki z lat 80tych i 90tych powracają w postaci gier planszowych i figurkowych. Ale przecież wciąż nie wszystkie! Ciągle odłogiem leżą całe hałdy dawnych tytułów, które sprawiły, że osoby 30+ i 40+ miały zajebiste dzieciństwo i młodość. Na przykład: "Gumisie"... Choć to akurat może być nieco zbyt ekstremalny przykład.

Ale oprócz "Gumisiów" i "Smerfów" były też inne propozycje popkultury, które dziś można wspominać z mniejszym zażenowaniem a większym sentymentem. I chcieć powrócić do nich raz jeszcze. Ale do czego konkretnie? Co wybrać z olbrzymiego dorobku (nie)słusznie zapomnianych gier, książek i filmów? Oto kilka moich propozycji.



Gra o ponad tysiącletniej tradycji, wojna, polityka, wikingowie i figurki! A do tego - brak praw autorskich!!! Dlaczego FFG jeszcze tego nie wydało?!

czwartek, 14 września 2017

Sentymentalne przynęty. Jak wydawcy gier wykorzystują zjawisko "kiedyś wszystko było lepsze..."?

     
     
     Jeśli zaglądaliście w ostatnich dniach sierpnia na internet, to z pewnością nie umknął wam kolejny łamiący news: Games Workshop znowu wyda "Necromundę"! Jeszcze jedna klasyczna gra naszej młodości (pierwsze wydanie w 1995 roku) po latach nieobecności powróci na sklepowe półki, dzięki czemu będzie można ją nabyć (być może - po raz drugi).
Odpowiedzią na ten komunikat była fala spontanicznego hype'u... Nie można było otworzyć lodówki bez napotkania deklaracji kupna, co chwila Philip J. Fry kategorycznie żądał zakończenia rozmowy i przyjęcia jego pieniędzy...  

     Co robić w takiej sytuacji? Jak zareagować na kolejny w tym miesiącu przełom w świecie bitewniaków? Mógłbym podejść do tematu w typowy dla siebie sposób: zebrać informacje o nowym tytule, powrócić do starych rulebooków, zobaczyć jak dokładnie wygląda mechanika "Armageddon: Shadow War" oraz "Deatchwatch Overkill" - i na bazie tych wszystkich danych zacząć snuć domysły, jak będzie w nowej "Necromundzie". Albo nawet napisać pierwszą w Polsce recenzję tej gry ;) Zresztą, jeśli wierzyć pogłoskom, tego typu wróżenie mogłoby być bardzo interesujące. Wygląda bowiem na to, że Game Workshop wynalazł nowy, rewolucyjny mechanizm aktywacji (podobny do tego z "Frostgrave'a").


Nigdy później kiełbasa nie smakowała tak słodko... 


    Na razie jednak odgrzewany kotlet musi stanąć w kolejce do rzetelnej wiwisekcji. Pomyślałem sobie bowiem o reakcji na wspomniany już "Armageddon: Shadow War". Miała to być "nowa Necromunda" - i podobnie też odbierano ów tytuł; reakcje były wysoce entuzjastyczne, zanim ktokolwiek jeszcze zdążył poznać zasady (figurki były znane już wcześniej). Skąd ta euforia i nadzieja? Skąd ten olbrzymi kredyt zaufania i optymizm? Wszak grałem swego czasu w "Necromundę" i wiem, że tej grze było bardzo daleko do ideału... A dziś jej wznowienie wita się na sieci niczym trzynastą pensję...

A więc zapytam raz jeszcze: dlaczego wznowienie "Necromundy" tak cieszy fanów figurek? A z tego pytania wyłania się kolejne: czemu w ogóle wznowiono "Necromundę"? Czemu w ogóle wraca się do gier, książek i filmów sprzed lat? Co takiego jest w "Stranger Things", że serial ten uwiódł rzesze ludzi na całym świecie?

czwartek, 7 września 2017

Wakacje nad ciepłym morzem... Zbliżamy się do "Ghost Archipelago" (FKB 37).



      Wspominany przez mnie kilkukrotnie gra figurkowa "Frostgrave" osiągnęła sukces, o jakim trudno mówić w przypadku jakiegokolwiek innego bitewniaka. Od premiery w 2015 roku sprzedano ponad 20.000 egzemplarzy głównego podręcznika, wydano też jego wersję w językach innych niż angielski (i oczywiście innych niż polski...). Ukazało się kilka większych i mniejszych dodatków, dziesiątki figurek i elementów makiet. A nawet gazetka internetowa poświęcona wyłącznie tej grze! 

   Skąd tak wielkie powodzenie? Tych przyczyn jest kilka: bardzo niski próg wejścia (zarówno pod względem pieniężnym jak i intelektualnym; łatwo i szybko można nauczyć się zasad), nienachalny model marketingowy (nie ma przymusu kupowania i grania firmowymi figurkami), czy wreszcie dynamiczna i wciągająca rozgrywka z możliwością rozgrywania bardzo angażującej kampanii. Mógł pomóc też bardzo ogólnie naszkicowany świat; nie trzeba było poznawać kilkunastu frakcji i ich zdolności. Tak czy inaczej: w dwa lata system uzyskał popularność, jakiej wiele gier może nie dorobić się przez całe życie.


Panowie! Jesteśmy pierwszymi od tysiąca lat ludźmi, którzy weszli do Radomia!


   A i autor miał co robić: wszak trzeba podkarmiać kurę znoszącą złote jajka - i regularnie wydawać dodatki, skoro jest zainteresowanie. Niestety - zdaje się, że nastąpiło u niego wypalenie, albo po prostu znudzenie tematem. Cóż bowiem nowego, fajnego i oryginalnego można wymyślić w temacie gry figurkowej o magach szukających skarbów w ruinach zamrożonego, czarodziejskiego miasta? A przecież nie można zaprzestać wydawania gier, gdy tak dobrze schodzą.




czwartek, 31 sierpnia 2017

Czterej pancerni i szeregowiec Ryan. Wywiad z Błażejem "blessem" Misztalem na temat "Bolt Action".

   
    Nasza ludzkość ma za sobą długą historię wszelkich wojen. Część z nich została prawie zapomniana. Jedna zaś zyskała tak masową popularność, że w niektórych krajach stał się wręcz archetypem wojny w ogóle. Mowa tu oczywiście o drugiej wojnie światowej. Czym ona była - nie ma nawet tutaj sensu pisać. Potencjalnie każdy z czytających wie na jej temat więcej, niż byłbym tu w stanie wyprodukować. Zwrócę więc uwagę na kolosalny potencjał handlowy tego konfliktu. Choć skończył się ponad siedemdziesiąt lat temu, do dziś ludzie są chętni płacić za filmy, książki, gry wszelkiego rodzaju, ale też za wejścia do muzeów, pamiątki, koszulki, przypinki i pewnie jeszcze za hałdy innego towaru, który w ten czy inny sposób nawiązuje właśnie do drugiej wojny światowej.

     Gry figurkowe nie są tutaj wyjątkiem. Jeżeli masz ochotę pobawić się w bicie Niemców (albo Amerykanów lub sowietów...) za pomocą małych figurek, to masz naprawdę szeroki wybór zasad i skal modeli. Kilka z tych gier zdobyło nawet pewną popularność w środowisku polskich fanów gier bitewnych.

   Jednak jedna z nich zdecydowanie wybija się ponad inne. Jest wręcz swego rodzaju ewenementem na polskim poletku bitewniaków. Na ogół jest tak, że najwięcej fanów mają w naszym kraju systemy wydawane przez Games Workshop. Poza tym pewną popularnością mogą cieszyć się gry związane z szeroko rozumianą fantastyką.


Proszę państwa, Bolt wychodzi na prowadzenie! 


   Na tym tle omawiany dziś tytuł zdecydowanie różni się od mainstreamu. Po pierwsze - ludzi grających w "Bolt Action" można liczyć w Polsce na dziesiątki (a może nawet na setki, jeśli wierzyć ilości ludzi zarejestrowanych na forum tej gry). Jest to o tyle ciekawe, że nie ma on wieloletniej tradycji (pierwsze wydanie na świecie w 2012 roku), i nie był wspierany przez zmasowaną kampanię reklamową.
Po drugie gra jest mocno oparta na realnej historii, co może onieśmielać tych, którzy modlili się, by akurat z tego przedmiotu ominęła ich kartkówka. A sama mechanika gier też odbiega od standardów wyznaczonych przez "Warhammera".

    Innymi słowy, "Bolt Action" przypuścił szturm na serca polskich fanów figurek i utrzymał zdecydowaną dominację. W moich oczach jest grą na tyle ważną, ciekawą i wartościową - że z pewnością zasługuje na dopracowany tekst i na bliższe poznanie. Jest tylko jeden problem - moja obojętność wobec klimatu drugiej wojny światowej jest wielka niczym dług publiczny naszej ojczyzny. To jedyny powód, dla którego nie zaangażowałem się czynnie w Bolta, i dla którego moje informacje na jego temat były mocno powierzchowne. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnął do mnie Błażej Misztal. Zaoferował się przedstawić system szerzej. Nie trzeba mnie było namawiać, swoim zwyczajem wysmażyłem listę pytań. I dziś możecie poznać owoc tej kooperacji. A także dowiedzieć się więcej o "Bolt Action" - i zrozumieć choć w części fenomen tej gry.