Figurkowy karnawał blogowy to bardzo różne tematy. Jedne nie leżą mi zupełnie i nawet nie che mi się wymyślać, co by tu do nich wymyślić. Ale inne trafiają w samą dziesiątkę mojej bitewniakowej pasji. Tak właśnie jest z edycją listopadową 2017. Chodzi w niej o ulepki. A mało spraw w figurkach sprawia mi tyle radości co konwertowanie, dodawanie bitsów - i właśnie lepienie nowych ludzików.
Prawdę mówiąc, gdybym miał się pochwalić jakimś dziełem tego typu, to miałbym problem z wyborem. Dlatego dziś pokażę wam dwóch milusińskich, z którymi łączy się bardzo szczególna historia.
Oto bohater niniejszego wpisu. Poznajecie? |
Zacznijmy od cofnięcia się (wstecz!) o ponad 10 lat. Wtedy to postanowiłem wrócić po paroletniej przerwie do figurkowego hobby. Niestety myślałem wówczas bardzo prostolinijnie: "Gra fibewna = Warhamer Fantasy Battle". Nawet tytuł się zgadzał... A więc postarałem się odtworzyć moje młodzieńcze zajawki na nowo. A to oznaczało zbieranie skavenów.
Szczury do bicia biorą odwet!
Co tu dużo kryć, WFB nadawał się do zdjęć, do sprzedaży, figurki miał bardzo dobre. Ale zupełnie nie dało się w niego grać casualowo. Jeśli toczyło się jedną bitwę na kilka tygodni z bardziej zaangażowanym graczem, to nie tylko taktyka (która w tej grze była po prostu zestawem odpowiednich kombosów i kontr na nie) sprawiała problem. Ciężko było przedrzeć się przez same reguły!
Jak łatwo się domyślić: dostawałem łomot za łomotem. I nawet drużyna elektryków wspierana przez ratlingi nie bardzo pomagała. Oto nagle na horyzoncie pojawiła się jutrzenka nadziei. Na listopad 2009 roku zapowiedziano kolejną edycję księgi armijnej skavenów. Z początku nie wiadomo było, co w niej się znajdzie. Lecz z drugiej strony były to złote czasy przecieków i plotek. Bywało nawet tak, że pdf z armybookiem wypływał do internetu nawet kilka miesięcy przed premierą! Ze skavenami nie było tak miło, ale zawczasu wiedziałem, że wśród jednostek opisanych w nowym armybooku powróci np Doomwheel.
Niestety, okres ten miał swoje minusy. Jednym z nich był mój mały dochód. Z tego względu starałem się maksymalnie obniżać wszelkie ponoszone koszta. Jedną z metod oszczędzania było samodzielne tworzenie potrzebnych modeli. Na przykład, zamiast kupować drogich plague censerów, konwertowałem ich z plague monków. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie ja jeden tak robiłem.
Dodajmy więc do siebie wszystkie te zachodzące razem okoliczności. A cofnijmy się do listopada 2009 i weźmy do ręki nowy podręcznik do skavenów. I zajrzyjmy na stronę z zupełnie nową jednostką: Hell Pit Abomination.
Przeczytałem po raz pierwszy i nie uwierzyłem. Musiałem coś pominąć. To nie może być takie tanie (w sensie: kosztu punktowego). Nie może być takie dobre. Nie wierzę, że ta bestia wstaje z martwych po zabiciu! A jednak! Muszę szybko mieć taką jedną na stanie.
Laboratorium wielkiego mutatora.
Skoro już jasne było, że nowy stwór musi zagościć w armii, trzeba było go jakoś dostać w swoje łapy. W tamtych dziwnych czasach bywało tak, że Games Workshop, wypuszczając nową armię, nie wydawał od razu wszystkich występujących w niej oddziałów. Tak samo był i ze skavenami. Stąd też nie tylko nie mogłem kupić modelu, ani nawet nie bardzo wiedziałem, jak ma wyglądać. Był oczywiście obrazek w armybooku (widoczny powyżej) jak i opis. Było w nim mnóstwo klimatu i prawie żadnych konkretów. Wiadomo tylko, że bestia jest wielka, przerażająca i śmiercionośna. Skonstruowano ją z cielska jakiegoś gigantycznego podziemnego robala, okraszonego elementami rat ogrów i innych stworzeń, które wpadły pod skalpel skavenom z klanu Moulder.
Jako że w jeszcze wcześniejszej młodości byłem fanem Gigera, Tzimisce i Cthulhu, miałem kilka pomysłów, jak mogłaby wyglądać taki potwór.
Mając inspirację, nie pozostało mi już nic innego, niż zgromadzić bitsy, kupić zapas greenstuffu i miliputu, skleić i ulepić potwora, a potem go pomalować. Już nie pamiętam, ile czasu na to poszło. Ale ostatecznie stwór wyglądał tak:
Jeżeli brutalna siła nie rozwiązuje problemu, to znaczy, że jest jej za mało.
Tak właśnie zobrazowano abominację w podręczniku. Tylko mniej wyraźnie. |
Skoro już jasne było, że nowy stwór musi zagościć w armii, trzeba było go jakoś dostać w swoje łapy. W tamtych dziwnych czasach bywało tak, że Games Workshop, wypuszczając nową armię, nie wydawał od razu wszystkich występujących w niej oddziałów. Tak samo był i ze skavenami. Stąd też nie tylko nie mogłem kupić modelu, ani nawet nie bardzo wiedziałem, jak ma wyglądać. Był oczywiście obrazek w armybooku (widoczny powyżej) jak i opis. Było w nim mnóstwo klimatu i prawie żadnych konkretów. Wiadomo tylko, że bestia jest wielka, przerażająca i śmiercionośna. Skonstruowano ją z cielska jakiegoś gigantycznego podziemnego robala, okraszonego elementami rat ogrów i innych stworzeń, które wpadły pod skalpel skavenom z klanu Moulder.
Jako że w jeszcze wcześniejszej młodości byłem fanem Gigera, Tzimisce i Cthulhu, miałem kilka pomysłów, jak mogłaby wyglądać taki potwór.
Kto powiedział, że gry komputerowe to strata czasu? |
Największy badass Wampira: Mroczne Wieki |
I do tego szczypta klimatu alpejskiej łąki. |
Mając inspirację, nie pozostało mi już nic innego, niż zgromadzić bitsy, kupić zapas greenstuffu i miliputu, skleić i ulepić potwora, a potem go pomalować. Już nie pamiętam, ile czasu na to poszło. Ale ostatecznie stwór wyglądał tak:
Jeżeli brutalna siła nie rozwiązuje problemu, to znaczy, że jest jej za mało.
Już przy pierwszych występach abominacja pokazała, że trzeba się z nią liczyć. Cholernie ciężko było ją zabić. Zjadała z równą łatwością regimenty piechoty i inne wielkie potwory. Wreszcie skaveny zaczęły odnosić zwycięstwa inne niż tylko moralne.
Impact hity, ataki podstawowe, thunderstomp... Tylko cud mógłby ocalić te ghoule! |
To były piękne czasy. Aboma dosłownie mieliła wrogie wojska, wróg układał pod nią całą rozpiskę i taktykę. A i tak stanowiła ona istotne zagrożenie. Oczywiście nic co dobre, ni może trwać wiecznie. Kolejną specyfiką tego czasu (pierwsza połowa lat 2010tych) był aktywny samorząd graczy w WFB. Robił on to, czego nie chciało, albo nie opłacało robić się GW. Czyli opracowywał bardziej zbalansowane zasady do rzeczonej gry. Najczęściej polegały one na stworzeniu pewnych dodatkowych ograniczeń przy kompozycji armii. Wystarczy rzec tyle, że według tych reguł (wówczas powszechnie przyjmowanych), tylko jedna abominacja mogła zdobić skaveńską rozpiskę. Mimo tego, że zgodnie z kosztem punktowym spokojnie można by wystawić dwie.
Mijały miesiące, które razem tworzyły lata. Jak już napisałem - dobry gracz w WFB potrafił stworzyć kontrę z odpowiednich jednostek, bohaterów i przedmiotów magicznych na to, co przyszykuje przeciwnik, a potem umiał ją zastosować (trochę tak, jak w karciankach). Dlatego z czasem abominacje przestały tak straszyć.
Moja armia zaś zwiększała swe szeregi (wszak nie ma czegoś takiego, jak wystarczająca ilość figurek). Zacząłem marzyć o grach na większe punkty, o odejściu od rozpisek euro. I o koledze dla starej abominacji.
Nowa nadzieja dla powergamera.
W 2015 roku wydano zupełnie nową odsłonę warhammera - "Age of Sigmar". Dziś już wszyscy żyjemy ze skutkami tego wydarzenia, ale wtedy to było jak pierdolnięcie meteorytu w dinozaury. Wiadomo było, że rynek się zmieni, ale nikt nie mógł przewidzieć, w jaki sposób. Co ciekawe, mało kto wróżył długie życie i popularność nowemu tytułowi. Jedną z jego wad, sprawiających, że jest nieużyteczny jako gra był brak systemu punktowego i kompozycji armii.
Dość szybko jednak zaczęto takie tworzyć. Najpierw siłami fanów, potem już oficjalnie.
Nim jednak ustabilizował się pewien standard, spróbowałem podejść do grania w AoS. Pomyślałem, że porzucę wszelki wstyd i skrupuły, dodając nową potworę do skaveńskich szeregów (a w zasadzie kupek, szeregi wszak znikły z AoS). Naturalnie nie miałem zamiaru kupować oryginalnego modelu, który wyszedł w międzyczasie. Abominacja powinn być brzydka - ale brzydka w ładny sposób. Potężna, epicka, przerażająca i odrażająca zarazem. A to, co zaproponował GW, to był jakiś budyń na kółkach. Z dodatkiem widelców. Ta opinia jest podzielana zresztą przez wielu skaveńskich fanów. Wpiszcie sobie "hellpit abomination" w google i obejrzyjcie obrazki. Zobaczycie, że co trzeci z nich to samoróbka, konwersja albo model alternatywny. I nie chodzi tu tylko o oszczędności.
Pora zatem wrócić do warsztatu i stworzyć drugą bestię, pogromcę okrągłych podstawek.
Przy tworzeniu tego modelu starałem się inspirować potworem, który wystąpił w jednym z moich scenariusz do Klanarchii: wielką matką. Kto grał, ten wie o co chodzi i na pewno pamięta :)
Idź pan w...!
Obie abomy nie wystąpiły nigdy razem na stole. Okazało się że AoS to takie WFB tylko że bardziej. Po prostu system kombosów i kontrkombosów, tylko znacznie bardziej rozbudowany niż pierwowzór. Przeczytajcie najlepiej cykl artykułów na blogu Well of Eternity. Sami zobaczycie, jak głęboko trzeba siedzieć w gąszczu zasad, by móc z sukcesami grać w tą grę. Co tu kryć - nie można być powergamerem i casulem jednocześnie. Jakichkolwiek przegięć nie wsadziłbyś do rozpiski - pokona cię ktoś, kto na kontakt z systemem i regułami poświęca więcej, niż 4 godziny na dwa tygodnie.
Dlatego odpuściłem sobie na razie skavenów i wszelkie warhammery. Światełkiem nadziei dla opisywanych dziś bestii jest "Kings of War". Pewnie i tam występują kombosy, ale sam system jest dużo mniej złożony, gra przebiega szybciej. Więc planuję się zająć nim bliżej, gdy czasu będzie więcej. A tymczasem wsiąkłem w bitewniaki historyczne. Okazuje się, że nawet te "ciężkie" (jak "Ogniem i Mieczem") są dużo bardziej przystępne niż Warhammer Fantasy Battle czy Age of Sigmar.
Dlatego na razie pradawne zło i ohyda w duecie śpi na dnie pudeł, wśród szczurzej braci. I czeka na swój czas.
Mijały miesiące, które razem tworzyły lata. Jak już napisałem - dobry gracz w WFB potrafił stworzyć kontrę z odpowiednich jednostek, bohaterów i przedmiotów magicznych na to, co przyszykuje przeciwnik, a potem umiał ją zastosować (trochę tak, jak w karciankach). Dlatego z czasem abominacje przestały tak straszyć.
Moja armia zaś zwiększała swe szeregi (wszak nie ma czegoś takiego, jak wystarczająca ilość figurek). Zacząłem marzyć o grach na większe punkty, o odejściu od rozpisek euro. I o koledze dla starej abominacji.
Nowa nadzieja dla powergamera.
W 2015 roku wydano zupełnie nową odsłonę warhammera - "Age of Sigmar". Dziś już wszyscy żyjemy ze skutkami tego wydarzenia, ale wtedy to było jak pierdolnięcie meteorytu w dinozaury. Wiadomo było, że rynek się zmieni, ale nikt nie mógł przewidzieć, w jaki sposób. Co ciekawe, mało kto wróżył długie życie i popularność nowemu tytułowi. Jedną z jego wad, sprawiających, że jest nieużyteczny jako gra był brak systemu punktowego i kompozycji armii.
Dość szybko jednak zaczęto takie tworzyć. Najpierw siłami fanów, potem już oficjalnie.
Nim jednak ustabilizował się pewien standard, spróbowałem podejść do grania w AoS. Pomyślałem, że porzucę wszelki wstyd i skrupuły, dodając nową potworę do skaveńskich szeregów (a w zasadzie kupek, szeregi wszak znikły z AoS). Naturalnie nie miałem zamiaru kupować oryginalnego modelu, który wyszedł w międzyczasie. Abominacja powinn być brzydka - ale brzydka w ładny sposób. Potężna, epicka, przerażająca i odrażająca zarazem. A to, co zaproponował GW, to był jakiś budyń na kółkach. Z dodatkiem widelców. Ta opinia jest podzielana zresztą przez wielu skaveńskich fanów. Wpiszcie sobie "hellpit abomination" w google i obejrzyjcie obrazki. Zobaczycie, że co trzeci z nich to samoróbka, konwersja albo model alternatywny. I nie chodzi tu tylko o oszczędności.
Pora zatem wrócić do warsztatu i stworzyć drugą bestię, pogromcę okrągłych podstawek.
Przy tworzeniu tego modelu starałem się inspirować potworem, który wystąpił w jednym z moich scenariusz do Klanarchii: wielką matką. Kto grał, ten wie o co chodzi i na pewno pamięta :)
Idź pan w...!
Obie abomy nie wystąpiły nigdy razem na stole. Okazało się że AoS to takie WFB tylko że bardziej. Po prostu system kombosów i kontrkombosów, tylko znacznie bardziej rozbudowany niż pierwowzór. Przeczytajcie najlepiej cykl artykułów na blogu Well of Eternity. Sami zobaczycie, jak głęboko trzeba siedzieć w gąszczu zasad, by móc z sukcesami grać w tą grę. Co tu kryć - nie można być powergamerem i casulem jednocześnie. Jakichkolwiek przegięć nie wsadziłbyś do rozpiski - pokona cię ktoś, kto na kontakt z systemem i regułami poświęca więcej, niż 4 godziny na dwa tygodnie.
Dlatego odpuściłem sobie na razie skavenów i wszelkie warhammery. Światełkiem nadziei dla opisywanych dziś bestii jest "Kings of War". Pewnie i tam występują kombosy, ale sam system jest dużo mniej złożony, gra przebiega szybciej. Więc planuję się zająć nim bliżej, gdy czasu będzie więcej. A tymczasem wsiąkłem w bitewniaki historyczne. Okazuje się, że nawet te "ciężkie" (jak "Ogniem i Mieczem") są dużo bardziej przystępne niż Warhammer Fantasy Battle czy Age of Sigmar.
Dlatego na razie pradawne zło i ohyda w duecie śpi na dnie pudeł, wśród szczurzej braci. I czeka na swój czas.
Fajne. :D
OdpowiedzUsuńNo ba!
UsuńChyba masz sporo wspólnego z QC on też tak bogato figurki oblepia bitsami :D
OdpowiedzUsuńJemu jednak to lepiej wychodzi. Tym bardziej że dopasowuje on je treściowo do ludzików.
UsuńO rety! Monstrum którego nie powstydziłby się sam Clive Barker ;)
OdpowiedzUsuńTo ten od hellraisera! Dziękuję pięknie :)
UsuńO tak, między innymi :)
UsuńEeeee zclickbaitowałem się tytułem. Chęć grania mocnym modelem, w systemie który tego wymaga to żaden tam powergaming :P
OdpowiedzUsuńA tak myślałem, że nie tylko ja wyszedłem z bitewnego nolifeu, kiedy to w okolicach wspominanych dat składałem gięte, jak zwierzęta z balonów, rozpiski celem utrzymania się w krajowym top3 konfrontacji ;)
Sęk w tym, że abominacja to przysłowiowy warhammerowy potwór z dupy. Nigdy wcześniej nie funkcjonował we fluffie, zjawił się nagle i był przegięty w oczywisty sposób. Branie go do rozpiski było uznawane za rzecz w złym guście. A ja się ucieszyłem na AoS, że będę mógł wystawiać dwie.
UsuńJeśli chodzi o powergaming to temat na osobny wpis, czemu by nie właśnie na przykładzie battla. Jak napisał gervaz, WFB wiele łączy z karciankami, a czy ktoś kiedyś kręcił nosem grając w karciankę, że przeciwnik ma "nieklimatyczną" talię i stara się ją jak najbardziej zoptymalizować? Niechęć niektórych (w tym moja) do battla wynika wg mnie z tego, że gracz oczekuje symulacji bitew w starym świecie, a dostaje zupełnie abstrakcyjną grę, do której mniej czy bardziej na siłę doklejany jest warhammerowy fluff. Powergaming to w zasadzie normalny sposób grania w taką grę. Są tylko dwa problemy -gracz na starcie nie ma tego powiedzianego wprost i battl nie ma tak jak karcianki zasad dopracowanych do rozgrywek nastawionych przede wszystkim na rywalizację- wieczne problemy z balansem czy rotacjami co kolejne edycje).
UsuńDumny puchacz
No i faktycznie mamy pomysł na tekst: "Co obiecują bitewniaki, a co rzeczywiście dają?". Jednak WFB, przez wyjątkową mnogość zasad i opcji, oraz przez wybitne niedopracowanie sprawiał, że była to gra bardziej dla prawników niż dla graczy.
UsuńAle obleśne, w dobry sposób <3
OdpowiedzUsuńjeśli oblecha, to tylko w dobrym stylu :) Jak u Gigera :)
UsuńŚwietna robota. Jestem pod dużym wrażeniem. Aryann
OdpowiedzUsuńDziękuję, mając nadzieję, że to pozytywne wrażenie.
UsuńSuper tekst, a abominacje rewelacyjne :)
OdpowiedzUsuńAleż to były bestie! A w dodatku fajnie mi się je robiło. Szczególnie przy tej drugiej się postarałem.
UsuńEh, ja podobnie wracałem do grania w figurki, zamieniłem tylko Mroczne Elfy na Orków i Goblinów :) i też starałem się jak najwięcej zrobić własnymi siłami :)
OdpowiedzUsuńOrki i gobliny są pod tym względem fajne, łatwo o własne konwersje. Wszelkie maszyny, rydwany, alternatywne uzbrojenia - i oczywiście squigi :)
UsuńJeju, co za potworności! Szczerze to nigdy nie widziałam konstrukcyjnie tak dobrych abominacji. Choć powiem od razu, że nie szukałam za wiele ;)
OdpowiedzUsuńTeż nie szukałem zbyt intensywnie, ale okazało się, że ludzie robią bardzo fajne rzeczy z greenstuffu. Zresztą - jakie mieli wyjście, skoro potwora nie było ponad rok w sprzedaży?
UsuńSuper! Najbardziej mnie cieszy konik w pierwszej Abomce, uroczy! :D Fajnie tak sobie przypomnieć stare czasy, a jeszcze jak się ma zdjęcia to już cud, miód.
OdpowiedzUsuńCo do mechaniki AoS'a to zgadzam się w 100%, ale na casualowe granie open play jest jak znalazł, zachęcam. ;)
Oj wiem, gram casualowo z synem czasami. Kiedy obaj tak samo słabo znamy zasady, ta gra daje radę. Ale wystarczy, że tylko trafię na kogoś z minimalnym opanowaniem gry - i robi mnie jak chce:)
UsuńStrasznie obrzydliwe i niepokojące - a więc na temat :D
OdpowiedzUsuńTemat to były ulepki... Niestety, inne rzeczy, które mam do pokazania z tego tematu również pasowałyby do tych przymiotników. Ulepić elfa to sztuka. A kawałek gówna jest dużo prostszą rzeczą ;)
UsuńOdpowiedzią na niudaną 8edycję oraz kretyński AoS jest 9th age. Polecam
OdpowiedzUsuńOczywiście próbowałem, jako jeszcze jednej nowej nadziei dla starych szczurów (oraz demonów Nurgla). Niestety - podobnie jak WFB - nie jest to gra dla casuali. Znasz może kogoś, kto siedzi mocno w tym temacie i chciałby udzielić wywiadu o 9th Age?
UsuńO, jakie dobre! Szczególnie pierwszy model robi wrażenie:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, to jedno z moich ulubionych figurkowych dzieci :)
UsuńEpickie i przerażające =) Najlepsze jest jednak to, że podobają mi się bardziej od wersji od GW =)
OdpowiedzUsuńWersja GW wygląda, jakby ktoś jednak bał się pójść na całość. A taki na przykład charibdis wyszedł im dużo lepszy.
UsuńJak ja mogłem przegapić ten wpis? Coś pięknego!
OdpowiedzUsuń