czwartek, 30 listopada 2017

Do szabli i do szklanki. Wywiad z Péterem Nowak-Körmendy'm na temat gry "Saber & Blood".

  
      
    Parę raz pisałem (np. tu), a teraz powtórzę znowu, że klasyczna gra figurkowa, pomimo całej swej atrakcyjnej powierzchowności, może jednak częściej zniechęcać potencjalnego gracza do zainwestowania w nią większej ilości gotówki czy czasu. Po prostu: za dużo modeli do przygotowania (co wymaga nie tylko kasy i na prawdę wolnych weekendów), zbyt duża powierzchnia (w dodatku usiana makietami równie mocno dopracowanymi, jak modele). Na dodatek ciężkie do pojęcia reguły i mało dynamiczny gameplay. To wszystko to oczywiście stereotyp, wtłoczony w powszechną świadomość przez śp. "Warhammera Fantasy Battle". Ale nie do końca fałszywy. Nawet dużo bardziej nowoczesne i przystępne tytuły (np. "Wojnacja"; która jest tak tania, łatwa do przygotowania i zagrania, że bardziej się już chyba nie da) stawiają równie wysokie wymagania (jeśli nie większe, wszak trzeba pomalować figurki) co bardziej rozbudowane i skomplikowane planszówki (np. "Chaos in the Old World").

     A co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy mają ochotę na zabawę w mniejszą lub większą wojnę przy użyciu ludzików, ale nie chcą poświęcać miesięcy (lub w najlepszym razie tygodni) na jedną tylko grę? Z tymi, którzy chcieli by sobie stoczyć w ciągu jednego spotkania potyczkę, potem zagrać w jakiegoś imprezowego fillerka, a na koniec napić się piwa i pooglądać filmiki? 

      O to (m.in.) chodzi w tym blogu: o pogranicza gier bitewnych i innych gatunków rozrywki i aktywności. O znajdywanie i opisywanie pozycji, które mogłyby zainteresować inne grupy odbiorców, niż tylko zatwardziałych figurkowych talibów.  


Kelner, piwo! Szybko, zanim się zacznie!

      I dziś właśnie przedstawię wam bliżej jeden z takich tytułów. Natknąłem się na niego w trakcie internetowych włóczęg - i od razu przykuł moją uwagę. Po pierwsze: jest to gra będąca koktajlem figurek, planszy i kart. Co samo w sobie brzmi zachęcająco. Po drugie: akcja dzieje się na Dzikich Polach! Tych samych, które tak ochoczo przemierzałem wraz z kumplami, gdy graliśmy w tego rpga. A po trzecie: to wykonanie! Mnogość komponentów, grafiki przykuwające wzrok, namalowane tak sugestywnie, że aż czuć unoszący się w powietrzu smród horyłki i kurzego łajna... 

sobota, 25 listopada 2017

Bitewniaki na Comic Conie (Fall 2017)


     Nie tak dawno wybrałem się na Planszówki na Narodowym. Wizyta na tej imprezie stała się pretekstem do gorzkiej refleksji nad (nie)obecnością figurkowych gier bitwenych na różnych eventach, podczas których można by rekrutować potencjalnych fanów. Zloty i konwenty ściśle figurkowe odbywają się i wychodzą całkiem nieźle. Ale jakoś trudno połączyć tą dziedzinę rozrywki z innymi aspektami gamerskiego klimatu. Ponarzekałem więc sobie na producentów, dystrybutorów i sprzedawców - oraz na fanów, którym jakoś mało po drodze z planszówkami, komiksami, przebieraniem się za Harley Quinn czy grami komputerowymi (a w zasadzie konsolowymi). 

     Kilka tygodni później okazało się, że moje czarnowidztwo i załamywanie rąk było mocno przesadzone. Dowiedziałem się bowiem, że firma Wargamer zamierza wystąpić na Comic Conie - i pokazać szerokiej publiczności różnego rodzaju gry z małymi ludzikami w roli głównej.


    Rzecz byłaby godna pochwalenia nawet gdyby stoisko miało się ograniczyć po pokazania zwiedzającym "Ogniem i Mieczem" oraz "TANKS". Ale tym razem udało się zrobić coś ze znacznie większym rozmachem. Zorganizowano bowiem kooperację kilku wydawnictw i dystrybutorów. A zatem, prócz tytułów ze stajni Wargamera miano pokazać coraz bardziej popularne gry od Warlord Games, oraz ofertę firm White Tree i Prodos Games. A do tego gry DUST "1947" i "Pulp City".  

   A jakby tego było mało - zapowiedziano stoisko profesjonalnego studia malarskiego "Private Brush", odpicowującego modele na wysoki połysk, ale też mającego szkolić młodych adeptów figurkowego hobby w ich pierwszych posunięciach.

  Wydawało się, że spełnia się marzenie o integracji różnych rodzajów geekowskiej rozrywki. Jeśli dodać do tego w zasadzie pewne wystawienie bitewniaków wydawanych przez Games Workshop (albo zrobią to sama korporacja, albo jakiś sklep sprzedający jej asortyment) - mogliśmy się spodziewać całkiem szerokiego przeglądu przez świat gier figurkowych.

czwartek, 23 listopada 2017

Nieświęte figurki lepi. Wywiad z Pawłem Góreckim, prezesem Rotten Factory.


      Czy mówiłem wam już, jak bardzo doceniam inicjatywę Figurkowego Karnawału Blogowego? Nie dość, że zabawa ta co rusz inspiruje różne pomysły, to dodatkowo motywuje do ich realizacji. Nie inaczej było i tym razem. Pepe z bloga Fantasy w Miniaturze zaproponował temat tylko pozornie oczywisty. Mianowicie zaprosił on  ludzi, którzy marnują cenne godziny swego życia na tworzenie blogów figurkowych do napisania o ulepkach. I nie chodziło mu o kuleczkę utoczoną z substancji dzielącej nazwę z rogatym zwierzem hodowlanym, ale o ludziki stworzone samodzielnie przez hobbystów.

      Szczerze mówiąc, mam w tym temacie niejedno do pokazania. Sklejanie figurek niezgodnie z instrukcją (za to zgodnie z własnym pomysłem!), dolepianie im dodatkowych elementów, czy wreszcie stworzenie czegoś zupełnie od podstaw to niesamowicie satysfakcjonujące doświadczenie. I nic dziwnego, że z tej dumy można chcieć pokazać je całemu światu.

Gdyby ten pan założył firmę produkującą figurki, to mogłaby się ona nazywać jak ta, o której będziecie za chwilę czytać.


     Do tematu można podejść jednak jeszcze inaczej. Od dłuższego czasu myślałem o tym, by przygotować tekst skupiający się właśnie na stricte figurkowym aspekcie hobby. Tak się bowiem składa, że jeśli chodzi o rzeźbienie i odlewanie, nasza ojczyzna nie ma się czego wstydzić. Istnieje mnóstwo firm produkujących bardzo dobre, polskie figurki. Zaryzykowałbym wręcz twierdzenie, że w wielu przypadkach biją one na głowę anglosaskie produkcje. Na przykład modele od słynnego Kromlecha, Titan Forge'a, HiTech Miniatures czy Scibora. A to dopiero wierzchołek lodowy, jeśli chodzi o temat odlewania figurek do gier w Polsce. Jeśli siedzicie w temacie gier bitewnych, to pewnie widzieliście nie jedno takie cudeńko. Ale bardziej możliwe jest, że wymienione nazwy nic wam nie powiedzą. A tym bardziej nie będziecie kojarzyć takich producentów jak MaxiMini, Werewoolf Miniatures, Bitspudlo czy Rothand Studio.


niedziela, 19 listopada 2017

Byłem powergamerem. FKB 38.




       Figurkowy karnawał blogowy to bardzo różne tematy. Jedne nie leżą mi zupełnie i nawet nie che mi się wymyślać, co by tu do nich wymyślić. Ale inne trafiają w samą dziesiątkę mojej bitewniakowej pasji. Tak właśnie jest z edycją listopadową 2017. Chodzi w niej o ulepki. A mało spraw w figurkach sprawia mi tyle radości co konwertowanie, dodawanie bitsów - i właśnie lepienie nowych ludzików. 

    Prawdę mówiąc, gdybym miał się pochwalić jakimś dziełem tego typu, to miałbym problem z wyborem. Dlatego dziś pokażę wam dwóch milusińskich, z którymi łączy się bardzo szczególna historia. 

Oto bohater niniejszego wpisu. Poznajecie?


    Zacznijmy od cofnięcia się (wstecz!) o ponad 10 lat. Wtedy to postanowiłem wrócić po paroletniej przerwie do figurkowego hobby. Niestety myślałem wówczas bardzo prostolinijnie: "Gra fibewna = Warhamer Fantasy Battle". Nawet tytuł się zgadzał... A więc postarałem się odtworzyć moje młodzieńcze zajawki na nowo. A to oznaczało zbieranie skavenów. 

Szczury do bicia biorą odwet!

      Co tu dużo kryć, WFB nadawał się do zdjęć, do sprzedaży, figurki miał bardzo dobre. Ale zupełnie nie dało się w niego grać casualowo. Jeśli toczyło się jedną bitwę na kilka tygodni z bardziej zaangażowanym graczem, to nie tylko taktyka (która w tej grze była po prostu zestawem odpowiednich kombosów i kontr na nie) sprawiała problem. Ciężko było przedrzeć się przez same reguły! 

czwartek, 16 listopada 2017

Bitewniakowe dojonko. Merkantylne sztuczki wydawców gier figurkowych.



   Jakiś czas temu, gdy bardziej zajmowałem się nowoczesnymi planszówkami niż bitewniakami, usłyszałem bardzo fajne słówko: "dojonko". Źródło tego terminu wskazuje na jego znaczenie. Ktoś doi mleczną krowę, ktoś inny jest dojony. Tylko że tym razem nie chodzi o hodowlę rogacizny, a o biznes gier bez prądu. Wydawcy próbują na różne sposoby zwiększyć swą sprzedaż. A że nie zawsze mogą liczyć na dofinansowania z kasy państwa, fundacji, samorządu czy UE - są skazani na pozyskiwanie środków bezpośrednio od klientów indywidualnych.

    Nie da się ukryć, że gry to nie alkohol. Nie są artykułami pierwszej potrzeby. Mimo całej ich popularności, nabywający je ludzie stanowią ułamek populacji. Więc gdy klient już raz dokona zakupu, warto spróbować wyciągnąć od niego flotę raz jeszcze. Innymi słowy: wydoić...


and complete fantasy wargame :)))


    Czytałem sobie te utyskiwania fanów planszówek, uśmiechając się pod nosem. "Oh, sweet children of summer, gdybyście wiedzieli, jakie akcje są na porządku dziennym w grach bitewnych...". I dziś właśnie będziecie mieli okazję się dowiedzieć. Przyjrzałem się kilku praktykom typowym dla handlu tą formą rozrywki. A że oba rodzaje gier coraz bardziej się przenikają, i różne marketingowe patenty są podpatrywane i naśladowane - warto je poznać. 


     Zanim przejdę do konkretów, kilka zdań tytułem wstępu. Sympatyczna małpka z obrazka powyżej stała się synonimem polactwa-cebulactwa. Czyli spuszczania toalety wodą pozostałą z kąpieli po całej rodzinie, wycieczek do Ikei po ołówki i przerabiania Tesli na LPG. Jakoś tak się składa, że ostrze satyry najłatwiej zwraca się przeciwko tym groteskowym działaniom ekonomicznym, które są wykonywane przez biednych, słabych i brzydkich. Weźmiesz na festynie trzy butelki "3 cytryn" - przez lata śmieje się z ciebie cała Polska. Wyłudzisz od tysięcy ludzi setki milionów dolarów - w filmie Scorsese zagra cię DiCaprio. Będziesz płacił ludziom, którzy robią na ciebie, głodowe pensje - dostaniesz medal od prezydenta.



czwartek, 9 listopada 2017

Ta mniej lubiana wojna światowa. Recenzja systemu "Pierwsza Wojna Światowa"

   
    Jakiś czas temu ponarzekałem sobie, jak to słabo promowane są  bitewniaki podczas masowych imprez planszówkowych. A szczególnie podczas jednej... Na szczęście jednak wypad na "Planszówki na Narodowym 2017" nie był zupełnie zmarnowanym czasem. Udało mi się wówczas poznać osobiście Marcina Zahorowicza, współautora systemu "Pierwsza Wojna Światowa. Strategiczna Gra Figurkowa". Na szczęście nie skończyło się na jednostronnej wymianie wizytówek. Miałem bowiem okazję i przyjemność osobiście przetestować wymienioną w temacie grę. Dziś opowiem wam właśnie o tym tytule: o tym, jakiego rodzaju zabawy możemy się po nim spodziewać.


Eksperymentalne jednostka carskiej kawalerii pieszej. Stanie na siodle miało dawać żołnierzowi możliwość używania cięższej, wymagającej dwóch rąk broni, poprawiać celność i zapewniać przewagę wysokości w starciach wręcz z klasyczną kawalerią. Niestety rewolucja październikowa pogrzebała tą innowację...




Wojna, która kończy wszystkie wojny.

   Z dwóch wojen uznanych przez światową historiografię za światowe, znacznie popularniejsza jest ta druga. Co jest nie tak z pierwszą? Może to, że nie ma w niej "tych złych" i "tych dobrych"? Może to, że szeroko publikowane wspomnienia i książki dotyczące żałosnej i krótkiej egzystencji żołnierzy ściśniętych w okopach mało nadają się na podstawę do ekscytujących i krzepiących bajeczek z cyklu "Jak to na wojence ładnie"? A może to, że zakończono ją w taki sposób, że już dwadzieścia lat później wybuchła jeszcze gorsza apokalipsa? Jeszcze innym powodem może być stereotypowy obraz pierwszowojennych działań bojowych. Słychać gwizdek, z okopu wybiegają szeregi piechoty i od razu zostają skoszone przez serie z ckm-ów. Wydaje się, że trudno z tego zrobić ciekawą grę.


czwartek, 2 listopada 2017

Gra dla Pudziana? Recenzja "To the Strongest!"

    Gdy umierał Aleksander Macedoński, miano go spytać, komu zamierza przekazać swe imperium? Król miał wówczas odpowiedzieć "Najsilniejszemu", nie precyzując jednak, kogo miał na myśli. Ponad dwa tysiące lat później Mariusz Pudzianowski pięciokrotnie zdobył tytuł Mistrza Świata Strongmanów. 

Przypadek?


Gdy nie robią kirysów w rozmiarze XXXL, pozostaje zbroja łuskowa.

    Zacząłem wpis od małej insynuacji, ale dość już żartów. Dziś mam zamiar uraczyć was recenzją bardzo nietypowego bitewniaka. Gdybym tylko powiedział, że jest to system mający obrazować historyczne bitwy z okresu od wczesnej starożytności do średniowiecza, to trudno byłoby o bardziej banalny temat. Istnieje co najmniej kilkadziesiąt zbiorów zasad poruszających to samo zagadnienie. Najbardziej popularne to "Field of Glory", "Hail Caesar!", "Impetvs", "Warhammer Ancient Battles", "Warmaster", "Lion Rampant", "De Bellis Antiquitatis". Do tego dochodzą dziesiątki innych. Biorąc pod uwagę liczną konkurencję, można wątpić, czy jest sens po raz kolejny brać na warsztat wojny Rzymian czy krzyżowców? Czy w ogóle warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną grę o dawnych bitwach? 

   Autor "To the Strongest!", Simon Miller, podjął się tego wyzwania. I zaproponował bardzo ciekawe formułę zabawy figurkami. Opracował tytuł, który obiecuje stoczenie symulowanej dużej bitwy w mniej niż dwie godziny W dodatku owa symulacja  ma być ubrana  w wyjątkowo proste zasady, łatwe do przyswojenia nawet dla kogoś, kto pierwszy raz podchodzi do tej gry. Tego typu zapewnienia są czymś normalnym przy promowaniu systemów bitewnych. I zawsze warto podchodzić do nich ze zdrową dozą nieufności. Tym razem jednak w dużej mierze udało je się zrealizować. 


Dumny autor ze swym dziełem. Daje nam wszystkim przykład, że emerytura to niekoniecznie siedzenie w kolejkach do lekarza i słuchanie radia.