Tak się
szczęśliwie złożyło, że szef tego bloga sobie-maluje.blogspot.com/ zarzucił temat, pokrewny temu który od jakiegoś czasu chodził mi po głowie. A zatem wszystkie gwiazdy
ułożyły się w porządku i niniejszym startuję w Figurkowym Karnawale Blogowym.
Ale nie myślcie sobie, że zobaczycie ładnie pomalowaną przeze mnie figurkę. Lub
w ogóle jakąkolwiek figurkę. Jak
publicystyka to publicystyka.
Słowo "złoczyńca" nie ma prawa kojarzyć się
dobrze. Stąd też postanowiłem napisać o firmie, która również nie cieszy się
dobrą opinią wśród fanów gier bitewnych.
Zgadnijcie jakiej? Tak - Imperator czarnego pijaru jest tylko jeden...
Jak Games Workshop został największym bad guy'em figurkowego hobby?
Games Workshop jest wręcz
zalewana przez tsunami internetowego hate'u. Najlepszym dowodem na to jest to,
że nie stworzyłem osobiście żadnego z obrazków dodanych do niniejszego tekstu.
Ludzie tak sami z siebie, w czynie społecznym robią rysunki, piszą teksty o
tym, jak zła jest to firma. Jeden z użytkowników border princes (niestety nie
pamiętam ksywki) pieczętował się awatarem przedstawiający urwisa obsikującego
logo GW. Jest tego sporo, i nie trzeba przegrzebywać dziesiątek stron, by
odnaleźć przejawy tej tendencji. Firmy tej nie lubią fani gier historycznych,
fani innych systemów - oraz oczywiście fani każdego z dwóch Warhammerów.
Zastanówmy się więc, jak to się stało, że GW udało się zrazić do siebie tak wielką
rzeszę fanów aktywnych w internecie - z całego świata.
Co oskarżony ma na swoją obronę?
Swoje refleksje zacznę od czegoś, co może wydawać się zaskakujące. Ale
rzeczy, o których napiszę za chwilę są ważne, by mieć pełny obraz sytuacji. A
mianowicie - zacznę od tego, co Games Workshop zrobił tak dobrze, jak żadna inna
firma figurkowa na świecie.
Po pierwsze - udało mu się
osiągnąć globalny zasięg. W odróżnieniu od produktów będących dziełem dziesiątek
innych, mniejszych i średnich firm - każdy zna Space Marinsów, każdy coś
słyszał o Warhammerze. Można mieć kłopot z kupieniem od ręki np figurek od
Wargamera w Australii, czy produktów Avatars of War gdziekolwiek poza Europą.
Ale jeśli chodzi o ludki od GW - idziesz do centrum handlowego i po prostu
kupujesz. Albo czekasz na ich wysyłkę nie dłużej niż miesiąc. A zatem - mają na
prawdę dobrą sieć dystrybucji. Obejmującą cały świat.
Kolejna niewątpliwa
zasługa GW to opracowanie unikalnych i atrakcyjnych settingów. W tym -
najlepszego moim zdaniem świata w całej fantastyce - uniwersum Warhammera 40k.
Ale i jego starszy odpowiednik - Stary Świat - nie wypadł sroce spod ogona.
Dzięki umiejętnemu połączeniu i przetworzeniu różnych wątków i postaci zarówno
z rzeczywistego świata jak i klasycznego fantasy i s-f - powstały settingi,
które do dnia dzisiejszego są atrakcyjne i wciągające. Stanowią arenę, na
której rozgrywa się akcja setek książek, planszówek, karcianek, gier
komputerowych - a nawet filmów. O wielu grach figurkowych nie wspominając. W
odróżnieniu od większości innych franczyz - choćby tych powiązanych z D&D,
World of Warcraft czy Władcą Pierścieni - światy stworzone przez GW potrafią
chwycić za serce, obudzić emocje i uwieść atmosferą gotyckiego grimdarku
połączonego z kampową przesadą.
Na co dzień mało kto się
nad tym zastanawia, ale gry figurkowe są pełne ukrytych reguł i założeń.
Używanie takich a nie innych akcesoriów, figurek, jednostek miary czy kostek.
Do tego: punktowa kompozycja armii, różne stronnictwa, podział gry na tury i
fazy. Oczywiście to nie GW wymyśliła te wszystkie rzeczy. Ale dzięki popularności
swoich gier upowszechniła te rozwiązania wśród wielu graczy na świecie. Nie
będę teraz oceniał, czy były one dobre, czy złe - ważne jest, że znają je
niemal wszyscy fani bitewniaków. A przez to - mogą je naśladować, odnosić się
do nich, kontestować je i ulepszać.
Mało tego. Oprócz modeli,
GW oferuje wszystko, co jest potrzebne, żeby je ładnie przygotować,
skonwertować, pomalować. Jako jedna z pierwszych firm na świecie rozwinęła
produkcję wysokiej jakości figurek z plastiku. Systematycznie poszerza i
urozmaica swoją ofertę związaną z farbkami, akcesoriami, narzędziami. A filmiki
z serii "How to paint..." to najlepsze tutoriale malarskie, jakie
widziałem. I powinny być wzorem dla innych produkcji tego rodzaju.
I na koniec - chyba największy powód, by skłonić się z szacunkiem przez GW.
To fakt, że firma ta, dzięki wymienionym wcześniej przewagom, wciągnęła w
odmęty figurkowego hobby setki tysięcy (a może i więcej?) ludzi. W tym mnie. To
był początek lat 90tych. Miasto przez wielu uznanych z zadupie, Świętokrzyskie.
Ale właśnie tam, z wypiekami na twarzy oglądałem wielostronicowy, kolorowy
katalog z grami figurkowymi. I już wiedziałem, że chcę mieć taką armię i
prowadzić ją do boju. Był to katalog Games Workshop.
A mimo to - firma musi borykać się z nienawiścią wielu fanów. Nie
niechęcią, nie chłodną analizą, punktującą jej mocne i słabe strony, nie z
obojętnością - ale właśnie z tą emocją, najsilniejszą odmianą mieszaniną złości
i odrazy. Spadki jej dochodów i notowań są odbierane z podobną uwagą i satysfakcją,
z jaką Polacy dowiadywali się o porażkach hitlerowców na froncie wschodnim. Jak
zdołała osiągnąć taki stan, mimo sukcesów i zasług, którymi nie może poszczycić
się nikt inny w całym świecie gier figurkowych?
Kto bogatemu zabroni? |
Od wielkości do upadku.
Pisałem o globalnym
zasięgu tej firmy. Znają ją miliony na całym świecie. Więc też - znacznie
więcej ludzi będzie tej firmy nie lubić, niż innych producentów czy wydawnictw.
Nawet, jeśli te są obiektywnie gorsze. Każdy błędny krok, jaki zostanie
popełniony przez GW - nie ujdzie uwagi publiczności. I nawet, jeśli błędem nie będzie - to zareagują na niego ci wszyscy, którym nie przypadnie on do gustu. A
w internecie nie trzeba się krygować, i zawsze łatwo znaleźć ludzi, którzy
poprą i potwierdzą to, co właśnie napisałeś. Zawsze więc głos niezadowolonych
będzie łatwo słyszalny. Ale czy to wystarcza, by wytłumaczyć, dlaczego tak
wiele oskarżeń pada pod adresem Games Workshop?
Jednym z najczęściej
powtarzanych zarzutów - to ceny. Figurki Games Workshop są nie tylko kosztowne
same w sobie - ale też droższe od innych, podobnych produktów, oferowanych
przez konkurencyjnych producentów. Mało tego - równie zawyżone są ceny innych
akcesoriów, przydatnych w hobby. Klasyczny przykład tej tendencji to farbki. Są
gorszej jakości niż te produkowane przez Vallejo, łatwiej wysychają i się
wylewają (kiepska konstrukcja pojemnika) - oraz dostaje się ich mniejszą ilość
przy zakupie. Ale i to nie wyczerpuje tematu wymagań finansowych stawianych
fanom. Dużym problemem jest bowiem skompletowanie grywalnej armii. Na długo
przed sformułowaniem reguły pay to win
GW stosowało (i stosuje nadal) ją w swoich grach. Nie dało się złożyć silnej
armii, bazując na tym, co w starterze czy batalionie. Konieczne było kupienie
wielkiego stwora/ maszyny za kilka stów. A najlepiej - pięciu czy sześciu
sztuk. A więc - ktoś mógł obejrzeć zdjęcia czy prezentację w sklepie - i uznać,
że spokojnie da radę zaoszczędzić te paręset zyli i zacząć grać. A jak już
zaczął - to zobaczył, że to dopiero początek wydatków. Co więcej - od momentu
jego zakupów wyszła nowa jednostka - istny must
have! Bez niej nie można było marzyć o zwycięstwie! Sami przyznacie - można
się zirytować, niczym przy podwyżkach stawek ZUS.
Oczywiście każdy, kto
prowadził choćby najskromniejszą działalność gospodarczą wie, jak wielkim
wyzwaniem jest zapewnieni płynności finansowej firmy. Zwłaszcza korporacji, ze
sklepami na całym świecie, wielką siecią dystrybucji czy tysiącami
wyspecjalizowanych pracowników. Tylko - co to wszystko ma obchodzić klienta?
Najśmieszniejsze w tym żarcie jest to, że to prawda. |
No dobrze - mercedesy też
nie należą do tanich zabawek, a ich producent (Daimler AG) nie jest tak
obsobaczany. Musi więc być coś więcej na rzeczy, niż tylko wysokie ceny.
Zajmijmy się teraz tym, co w nazwie firmy zawarte - czyli samymi grami. GW
odcisnęło niezaprzeczalne piętno na światowym rynku gier figurkowych i
bitewnych. Jak więc są oferowane przez nich gry? Dwa sztandarowe produkty to
Warhammer 40.000 i Warhammer (dawniej - Fantasy Battle, dziś - Age of Sigmar).
A oprócz nich mrowie różnych specialist
games - Blood Bowl, Mordheim, Epic, czy planszówek (jak słynny Space Hulk).
W dawnych czasach firma ta wydawała jeszcze więcej różnych gier czy figurek
(nawet historycznych bitewniaków). Czy coś jest ich cechą wspólną? Moim zdaniem
- można wyróżnić kilka takowych. Po pierwsze - niezwykle klimatyczne. Zarówno
dzięki figurkom, makietom - ale też ilustracjom czy wstawkom fabularnym.
Widzisz taką grę i już ręka sama rwie się do turlania kostkami! Właśnie - w
większości z nich czynnik losowy odgrywa znaczną rolę. Jest on odzwierciedlany
zazwyczaj przez kostki (klasyczne lub nietypowe k6) - którymi w trakcie gry
trzeba rzucać bez ustanku. A jeśli już poznało się dobrze te gry, to na jaw
wychodziła ich kolejna cecha - brak balansu. Zazwyczaj jedna strona lub frakcja
miała znacznie łatwiej niż inne. Czasami takie było założenie fabularne gry
("Ludzie przeciwko obcym w desperackim starciu"), ale zazwyczaj
mieliśmy do czynienia ze zwykłym partactwem ze strony autorów zasad.
Partactwem, którego GW nie miał woli poprawiać. Każda kolejna wersja gry czy
systemu nie tylko nie naprawiała starych błędów, ale dodawała nowe. A wydawca
miał w nosie uwagi i potrzeby graczy. Erraty i FAQi przychodziły za późno, w
zbyt małej ilości - i nie rozwiązywały sedna problemu.
W dużej mierze - gry Games Workshop były trochę jak najładniejsza,
najsympatyczniejsza dziewczyna w całej szkole. Jak już zacząłeś z nią chodzić,
to okazało się, że jest weganką i wymaga tego samego od swoich chłopaków, chce
żebyście spędzali weekendy u jej rodziców, a z seksem czeka do ślubu. I kiedy
tak bawisz jej młodszego braciszka, by ona mogła trenować tenisa - zastanawiasz
się, czy to wszystko jest warte takiego wysiłku?
Na szczęście - i w
przypadku gier figurkowych i w przypadku dziewczyn - gdy się nie ma dokładnie
tego, co się lubi, czy co by się chciało można poradzić sobie za pomocą zamiennika czy
ekwiwalentu. Więc, jeśli ktoś bardzo chciał mieć figurki pasujące do gier GW,
ale trochę tańsze, albo z nieco innym wzornictwem - mógł poszukać zamienników.
Popularność uniwersum i szeroka rzesza fanów to czynniki, które sprawiły, że
produkowanie ludków (czy pojazdów i potworów) pasujących do Warhammera 40k
mogło być całkiem sensownym modelem biznesowym. I tutaj do akcji wkraczał
niesławny Legal Team. GW - w pewnym okresie swojej działalności - stał się
znany ze stosowania gróźb i szantażu. Przestańcie robić figurki podobne do
naszych, przestańcie pisać o nas bez naszej zgody - albo nasi prawnicy puszczą
was w skarpetkach! Doprawdy - chyba tylko ktoś, kto spędził pół życia w
gabinetach korporacyjnej wyższej kadry zarządzającej mógł pomyśleć, że
działanie takie rzeczywiście przyczyni się do ochrony "własności
intelektualnej". Poniekąd rozumiem frustrację biznesowych drapichrustów.
Mieć prawa do nazw własnych związanych z settingami prawie tak popularnymi jak
"Władca pierścieni" czy "Harry Potter" - i nie zarabiać
paru pensów za każdym razem, gdy ktoś napisze o tym internecie, lub wypuści na
rynek coś, co do nich nawiązuje? Ileż milionów przepływa koło nosa! Trzeba je szybko
zgarnąć, bo nie będzie z czego wypłacić premii dla zarządu!
Oczywiście zwykły fan widzi takie działania zupełnie inaczej. Jako zamach
na JEGO ulubiony świat, jako próbę ograniczenia wolności snucia fantazji, i
dzielenia się swoją zajawką z innymi maniakami. Oraz - jako usiłowanie zassania
z jego portfela dodatkowych pieniędzy. Nic więc dziwnego, że opisane wyżej
starania jeszcze bardziej rozsierdziły miłośników świata Warhammera i
Warhammera 40k. Na pewnym poziomie popularności, wymyślone światy i postacie,
choć pozostają de iuris zastrzeżonym
znakiem towarowym - to równocześnie stają się częścią umysłów wszystkich fanów
i zapaleńców. Mądry wydawca będzie wspierał tą tendencję, a przynajmniej - nie
będzie jej przeciwdziałał.
I tutaj dochodzimy do spraw, które mogły sprawić, że GW wychował sobie
rzesze oponentów. Dochodzimy do kwestii komunikacji z zaangażowanymi fanami.
Próby nałożenia jej prawnego kagańca zostały opisane powyżej. Ale jeszcze
gorszą rzeczą było odwracanie się czterema literami do tego, co otwartym tekstem
wyrażały rzesze fanów. Lata trwało domaganie się zbalansowanych gier, errat,
nowych ksiąg armijnych. Gracze chcieli aktualizowanych na bieżąco zasad i tego,
by każda z dostępnych armii miała równe szanse w zmaganiach z każdym
przeciwnikiem. Chcieli tańszych figurek, utrzymania klimatu, który kiedyś
zachęcił ich do tego hobby. A dostawali Centurionów Space Marines, Celestial
Hurricanum, kolejne, coraz bardziej przegięte armybooki, olewanie
poszczególnych armii (Sister of Battle, Bretonnia). Oraz kolejne edycje
systemów, których zasady coraz mniej udawały, że nie są sposobem na zmuszenie
do nowych zakupów.
Ukoronowaniem postawy, którą najlepiej odzwierciedla ten obrazek:
Proste? Proste! Więc do kasy marsz! |
był zniszczenie Starego Świata i zastąpienie go uniwersum Age of Sigmar.
To wydarzenie zasługuje na osobny tekst. W każdym razie - nie kojarzę
podobnej sytuacji. Takiej, w której jakikolwiek przedsiębiorca, z jakiejkolwiek
branży tak ostentacyjnie zlekceważył swoich wieloletnich klientów. Więc - jeśli
ktoś nie lubi GW, czuje się zawiedziony i zniechęcony do tej firmy - to ma do
tego, po akcji z Age of Sigmar - pełne prawo.
Gdybym chciał jednak podać jedną przyczynę, która jest głównym źródłem
nienawiści do GW - to wskazałbym na rozczarowanie. Rozczarowanie bitewniakami.
Dla wielu fanów figurek produkty Games Workshop są pierwszym kontaktem z
tego typu hobby. Wszystko to wygląda bardzo fajnie, gdy obserwuje się zabawę z
zewnątrz. Kolorowe, czadowe figurki, mnóstwo emocji towarzyszących
przyjacielskiej rywalizacji na miniaturowym polu bitwy. Ale na co dzień - hobby
to polega na mozolnym, często frustrującym malowaniu modeli, przetrawianiu i
przyswajaniu sobie skomplikowanych, nielogicznych i niesprawiedliwych reguł -
oraz niekończących się wydatkach. Po jakimś czasie takich zmagań pozostają dwa trzy
wyjścia. Pierwsze - dać sobie spokój z figurkami. Po drugie - znaleźć taką grę,
która lepiej będzie pasować do naszych indywidualnych preferencji (w innej
skali, z inną ilością modeli, z innymi zasadami, osadzoną w innym uniwersum). I
po trzecie - trwać w grze, którą spotkało się na początku swej hobbystycznej
drogi. Pomijać milczeniem jej wady i chwalić (nawet na siłę i z przesadą) jej
zalety. Pierwsza i druga grupa ex-fanów GW zasili szeregi antyfanów GW.
Czyż nie ma ratunku?
Tekst wypadałoby zakończyć
jakąś prognozą. Czy GW zdoła odzyskać dobre imię i sympatię fanów? Według
niektórych - po wielkiej smucie idzie ku lepszemu. Firma, która powszechnie
kojarzyła się z olewaniem klientów ma rzekomo zmieniać kurs. Dowodem miałoby na
to być kilka działań. Po pierwsze - otwarcie się na kontakt z fanami. Otwarli
własne profile na Facebooku! Po drugie - tańsze figurki. Zaczęto wydawać
zestawy "Start collecting". I faktycznie - są one dużo mniej
kosztowne, niż zawarte w nich figurki kupowane osobno. No i gracze w Age of
Sigmar dostali wymarzone punkty, dzięki którym będą wreszcie mogli rozgrywać
zrównoważone, turniejowe, bitwy. Do tego znów ukazują planszówki - zarówno
klasyczne, jak i nowe. No i niedługo mają wrócić specialist games. Już nawet zaprezentowano figurki do Blood Bowl.
Wygląda na to, że zmiany na najwyższym szczeblu zarządu mogą odmienić
oblicze tej firmy. Niemniej jednak - przyjrzyjmy się im bliżej. Profile na
Facebooku otwarto w roku 2016. Czyli troszeczkę późno, w porównaniu z resztą
branży. Ale nie samo opóźnienie jest problemem, co raczej fakt, że mają one
służyć głoszeniu chwały Ukochanego Przywódcy. Panuje na nich cenzura, niczym z
roku 1984. Nie można wrzucać zdjęć przedstawiających coś innego niż figurki GW,
nie można zgłaszać uwag ani pretensji.
Zestawy "Start collecting" są rzeczywiście tańsze. Ale pozostałe
pudełka wcale nie tanieją. Co więcej - znacznie podnoszone są ceny figurek od
dawna dostępnych w sprzedaży (np Lord Nurgla). W górę idą też farbki i
akcesoria. Więc spokojnie - bilans się będzie zgadzał. W jednym miejscu gracz
wyda mniej - ale w innych już więcej.
Punkty w Age of Sigmar. Tak się składa, że poznałem nieco praktykę tej
gry, oraz zasady dotyczące tych punktów. Pamiętacie, kiedy ostatnio GW
adekwatnie określiło koszt punktowy w swoich grach? Ja też nie. I teraz też
tego nie doświadczymy.
Jeśli chodzi o nowe planszówki... każdy docenia jakość zawartych w nich
figurek. Ale jako gry same w sobie, nie są już tak doceniane jak klasyczne
produkcje. W komentarzach narzeka się na brak balansu czy nudę. Dziś już nie
wystarczy wydać gry, by stała się od razu popularna. Za duża konkurencja na
rynku.
Jaki los czeka specialist games?
Tutaj trzeba by prawdziwego jasnowidza. Ale po latach doświadczeń z GW nie mam
dobrych przeczuć. Nikt nam nie zagwarantuje, że dana gra będzie miała
przyjazne, emocjonujące zasady - i że nie będzie wycofana z produkcji z dnia na
dzień.
Wygląda na to, że osoby decyzyjne w GW przestały postrzegać misję swojej
firmy jako dostarczanie swym obecnym i przyszłym fanom frajdy z fajnych gier i
fajnych figurek - za rozsądną cenę. Gdy patrzy się na ich poczynania z boku,
można odnieść wrażenie - że "górze" chodzi tylko o nabicie jak
najwyższych zysków. Pytanie tylko - czy możliwe jest to bez zrozumienia potrzeb
klientów?
Ale nawet gdyby GW miał kiedyś upaść - nie płakałbym. Nie mam jego akcji,
nie jest to mój pracodawca. A rynek gier figurkowych w swoim obecnym kształcie
nie poniósłby wielkiej straty. Byłaby to znakomita okazja dla fanów do
skierowania uwagi na nowsze - i lepsze systemy.
PS. W liście zarzutów pominąłem epizod z Finecastem. Ale Północ pamięta.
A za tydzień wpisu nie będzie. Będę regenerował umysłowe i fizyczne
akumulatory na plażach słonecznej Bułgarii. Na tą okazję - znakomity film.
No i zamiast moich wynurzeń możecie poczytać dokładną i opatrzoną trafnym
komentarzem historię GW.
Fajny tekst. No i mega prawdziwy. A sikającego chłopczyka na napis GW ma/miał Jasif :D
OdpowiedzUsuńŚwietne podejście do tematu FKB. Dobry tekst.
OdpowiedzUsuńHA! Bardzo fajne podejście do tematu FKB :)
OdpowiedzUsuńZłoczyńca w najlepszy wydaniu =D
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst tak, że prawie mucha nie siada, ale zabrakło mi trochę odniesienia do wyjątkowo paskudnego i nieusprawiedliwionego hejtu. Jak napisałeś jedną z największych zalet GW jest światowy zasięg, ale to czyni z GW obiekt ataku internetowych trolli. Moim zdaniem niemal połowa pomyj jest wylewana na GW przez osoby, które takie same pomyje wylewają na każdym możliwym forum internetowym, przy każdej możliwej sposobności. To że GW takich sposobności przez wiele lat dostarczało to już jednak inna para kaloszy =) Nie rozumiem jednak dlaczego w czasach tak olbrzymiej dostępności gier bitewnych i planszowych oraz tysięcy kickstarterów, są osoby, które z uporem godnym lepszej sprawy non stop krytykują GW. Co ciekawe, zazwyczaj nie mają zbyt wielu produktów od GW, albo ich na nie po prostu nie stać. Jakoś nie słyszałem, by ktoś krytykował Mercedesa za ceny ich samochodów =) Nie przeciągając tego komentarza napiszę jedynie, że figurki GW naprawdę budzą emocje i nawet najgorsza krytyka świadczy jedynie o olbrzymim zainteresowaniu ich działalnością =)
O to właśnie mi chodziło. Moim zdaniem hejt, jaki spotyka GW jest nadmierny. Jeżeli nie podoba mi się coś, co oferuje dana firma - po prostu tego nie kupuję. Te wyzywiska, odsądzanie od czci i wiary... Faktycznie, jest w tym coś nadmiernego. Coś, co sprawia, że Twoje przypuszczenia o pieniackiej naturze ich autorów wydają się prawdopodobne. Niemniej jednak w tym tekście starałem się zrozumieć - czemu to właśnie GW dostaje po głowie, a nie np Warlord Games czy Privater Press.
UsuńZnakomity tekst. Znakomity. I pisze to w sumie fanboy firmy (a właściwie jej settingów, pomijając abominację w postaci Mortal Realms of Sigmar) :)
OdpowiedzUsuńDobry tekst ;P
OdpowiedzUsuń"Niemniej jednak w tym tekście starałem się zrozumieć - czemu to właśnie GW dostaje po głowie, a nie np Warlord Games czy Privater Press."
Wydaje mi się, że dlatego iż GW ma środki, możliwości, moce przerobowe, pieniądze, zasięg, ludzi etc. - ale tego nie wykorzystuje dobrze. Najlepiej to widać na przykładzie zasad. Ma się wrażenie, że obecne "władze GW" raczej nieumiejętnie żerują na swoich poprzednikach, którzy zbudowali i wypromowali bitewniaki i określone systemy bitewne. Hejt jest adresowany do obecnej polityki i zarządu. Taki były pracownik GW dosłownie na kolanie poprawił zasady WFB i upchnął je "broszurce", które zostały dodane do Kings of War. A przecież można to zrobić jeszcze lepiej albo napisać całkiem nowe. Trzeba też zwrócić uwagę, że ludzie grali w systemy GW i je hejtowali, ale głównie dlatego, że byli monopolistami. Kiedy monopol się skończył to ludzie masowo wybierają inne systemy i potrzeba hejtu po prostu zanika. Co prawda powrót hejtu w nagłym skoku została spowodowana uśmierceniem Starego Świata i zastąpienia go czymś mało zjadliwym i abstrakcyjnym. Przykładowo FFG gdyby miało prawo do WFB to swój system bitewny wypuściłoby na jego bazie, a nie np. generycznego i mało znanego świata Terrinoth. Jeśli dodać jeszcze bardziej od świata abstrakcyjne zasady bez punktów i próbę wypromowania gry narracyjnej to mamy erupcję hejtu ;P. Inne firmy z reguły jak mają problem to mogą mieć problemy z produkcją i wysyłka się spóźnia, nie wyrabiają finansowo etc. Można powiedzieć "życie". GW nie ma tych problemów tylko raczej boryka się z odbiorem swoich decyzji, które przez "większość" nie jest po prostu rozumiana ;P. Stąd nie hejci się tak mocno np. na przykładowy Privater Press bo ta firma widać, ze "stara się", czyli wspiera środowisko, konsultuje się z graczami, wydaje patche, dba o zasady i nieustannie wydaje nowe modele (ciężko już w zasadzie o tydzień bez jakiejś nowości).
Ogólnie to raczej dość wyjątkowa sytuacja, bo w przypadku GW to przykład monopolisty w określonej branży, który ten monopol traci i dopiero od teraz mamy "zdrową sytuację na rynku bitewniaków". Na przykładzie podanego wcześniej mercedesa nie ma takiego hejtu, bo mało osób zna się na robieniu samochodów i nie jest wstanie ich hejcić za "partactwo" w konstrukcji, silniku itd. Natomiast w przypadku systemu bitewnego ogólnie łatwiej przeciętnemu kowalskiemu usprawnić silnik gry, wyłapać błędy i napisać lepsze zasady, niż zbudować mercedesa, albo rozprawiać o jego silniku, wadach, produkcji i kosztach ;P. Stąd przy byciu monopolistą taki hejt, no bo skoro przeciętny kowalski jest wstanie napisać bardziej zbalansowany army book od GW i ma tego świadomość, albo przynajmniej tak mu się wydaje to fala krytyki murowana, zwłaszcza że GW karze sobie płacić solidne pieniądze za system i klient chciałby aby jego wszystkie elementy były dopracowane i dobre, a przynajmniej te "kluczowe" - czyli same figurki i zasady ;P.
Pozamiatałeś tym wpisem :)
OdpowiedzUsuń"W liście zarzutów pominąłem epizod z Finecastem..."
OdpowiedzUsuńW liście zarzutów pominąłeś fakt, że z 16 zapowiadanych (40 wydanych do dziś) tomów Herezji Horusa w Polsce, Fabryce Słów udało wydać się jedynie PIĘĆ, przed wycofaniem licencji.
Ja wiem, po EN dostępne są wszystkie w każdym możliwym formacie do e-czytników, ale ja jestem tradycyjnym chomikiem papierowych wydań.
Nie daruję sknsm....
Blog spoko, ale litości, na innej platformie, z minimalną lub niemal żadną pomocą znajomego grafika (z pewnością jakiś pomocny by się znalazł) to mogłoby ciszyć nie tylko rozumek ale i oko. Przyklaskuję, będę zaglądał. Zastanawiam się czy wracasz do komentarzy pod starszymi publikacjami :)
Oczywiście że wracam :) Mam taką listę komentarzy najnowszych, i mogę się odnieść. Jeśli chodzi o aferę z Black Library, to nie byłem pewien, kto był odpowiedzialny za przerwanie wydawania serii: GW czy FS. Ale dobrze wiedzieć. Zwłaszcza w kontekście sprzedawania Herezji Horusa po kioskach (ale tylko w odpowiednich krajach)...
UsuńGrafika nie jest moją mocną stroną, ale tak się składa, że niedługo spotykam się ze znajomymi siedzącymi w temacie zawodowo i poproszę ich o sugestie. Staram się ulepszać bloga - więc dziękuję za wskazanie mi rzeczy do poprawy. Życzę miłego czytania - co czwartek rano dodaję nowy wpis :)
Bardzo trafny tekst - ciekawa i rozbudzająca lektura, w sam raz na poranną drogę do pracy :)!
OdpowiedzUsuńWłaśnie po to piszę, by czytelnik mógł bardziej poczytać, niż pooglądać. Zapraszam do pozostałych tekstów :)
Usuń