Kiedy zaczynałem prowadzić
bloga, nastawiałem się na pisanie o tych grach figurkowych, które odbiegają
swymi założeniami i realizacją od sztampy, którą proponowały wówczas dominujące
systemy: "Warhammer Fantasy Battle" i "Warhammer 40.000".
Chciałem zbadać różnorodność świata bitewniaków, ale także odnaleźć coś dla
siebie. Byłem wszak sierotą po battlu, ale nietypową. Zamiast złości,
odczuwałem wobec Games Workshop raczej wdzięczność za zamknięcie linii
wydawniczej WFB. Ta gra była zła pod każdym względem, oprócz wyglądu modeli.
Teraz jakoś wszyscy płaczą i psioczą, ale liczba ludzi realnie grających w
Oldhammera idzie maksymalnie w kilkadziesiąt a nie kilkaset.
Z drugiej zaś strony wydawca
warhammerów zrobił przysługę nie tylko mi, lecz również swej konkurencji. Nagle
i niespodziewanie kluczowy gracz w segmencie bitewniaków fantasy na dużą skalę
odwalił kitę. Odpowiedzią było rwanie włosów z głowy przez rzesze fanów na
całym świecie. Być może pracownicy innych firm pomyśleli, że pieniądze graczy
leżą na ulicy, trzeba tylko sprzedać odpowiedni towar.
Oczywiście takie zmiany (uśmiercenie jednego systemu, wydawanie zupełnie
innego) nie odbywają się z dnia na dzień; to raczej skomplikowane operacje
angażujące setki ludzi i wiele miesięcy pracy. Być może w czasie, gdy GW
zgodnie współpracowało z FFG, ktoś z tej drugiej firmy dowiedział się, co planują
Anglicy i postanowił schwycić okazję.
 |
Wracamy do "Runewars"! Swoją drogą opisywana dziś gra była też drugą próbą wydania bitewniaka w tym właśnie uniwersum. |
A może było jeszcze inaczej, może
to po prostu astrolog podpowiedział szychom z FFG, by wydać bitewniaka, którego
akcja dzieje się w świecie Terrinoth? Albo
sami na to wpadli? Tak czy inaczej zapowiedzi tej gry, które pojawiły się
prawie dwa lata temu, wprawiły mnie w nielichą ekscytację. Wreszcie jakaś
nowatorska mechanika! Gra na dużą skalę, ale z prostymi zasadami odnośnie ruchu,
taka w której ważne jest przejrzenie zamiarów przeciwnika. No i co równie
istotne: wydawana i wspierana przez duży koncern, który do tej pory nie
zawodził, jeśli chodzi o mechanikę swych tytułów. Od razu wziąłem na radar
zapowiedzi, w jednym z pierwszych tekstów na blogu starałem się przewidzieć,jak "Runewars Miniature Game" będzie hulać w rzeczywistości.
A potem odpuściłem sobie temat.
Okazuje się, że gier figurkowych jest bardzo dużo (i cały czas powstają nowe),
zaś ich mechanika potrafi być wyjątkowo zróżnicowana. Miałem więc o czym pisać,
tym bardziej że co rusz pojawiały się tematy nie powiązane z żadnym konkretnym
systemem. A przecież w tym czasie bitewniakowy "Runewars" miał swoją
premierę i rozwijał się. Sam nie wszedłem w ten akurat system; za dużo czasu
schodziło na malowanie figurek do "Hail Caesar",
"Frostgrave" czy "Ogniem i Mieczem". I tak jakoś gra
uciekła z mojego pola uwagi.
Patrząc na całość rynku figurkowych gier bitwenych
w Polsce (czy też raczej na liczne fragmenty tej całości) odniosłem jednak
wrażenie, że produkcja FFG niespecjalnie się u nas przyjęła. Ale to nie
znaczy, że została zupełnie zignorowana. Ma swoich oddanych fanów, nawet
odbywają się turnieje. Jednym z owych fanów jest Jakub Jarmuła. Zgłosił się, by
opowiedzieć dziś miłośnikom figurek z całego kraju o "Runewars Miniatures Game". Jaką ostatecznie postać przyjął ten system? Jak się w niego gra? Jaka jest kondycja środowiska
fanów? Jakie są jego zalety i wady? O tym wszystkim dowiecie się z wywiadu, do
którego przeczytania zapraszam.