czwartek, 22 lutego 2018

Raport z oblężonego miasta. Recenzja planszówki "This War of Mine"

     
    Pełna wolność działania to coś, co występuje raczej rzadziej niż częściej. Na szczęście tutaj, na blogu którego jestem kapitanem, sam mogę sobie wybrać temat, któremu poświęcę wpis. A zatem stopień w jakim tekst nawiązuje do gier bitewnych, jest moją własną decyzją. 

    Dziś czeka na was coś z zupełnie innej beczki. W trakcie minionego weekendu miałem wyjątkową sposobność nacieszyć się po pachy różnymi grami planszowymi i karcianymi. Część z nich już znałem, ale z kilkoma zaliczyłem swój pierwszy raz. Jedną z takich pozycji była planszowa wersja słynnej gry komputerowej "This War of Mine". Ta pozycja wywarła na mnie tak duże wrażenie, że postanowiłem opisać ją szerzej na bitewniakowych pograniczach. 
Jeżeli jesteś fanem bitewniaków, na co dzień zaś stronisz od planszówek: zapraszam do lektury. Masz okazję poznać bardzo ciekawy tytuł; diametralnie różny od klasycznych gier figurkowych. Ale na tyle frapujący, że warto poświęcić mu trochę uwagi. Poza tym fajnie czasem wyjść z bitewniakowego getta i przewietrzyć głowę; spojrzeć na inne mechaniki i inne koncepcje stołowej zabawy bez prądu. 


Proszę państwa do Sarajewa

     A może masz nowoczesne planszówki w małym palcu, a "This War of Mine" ograłeś już na wszystkie sposoby, ze wszystkimi dodatkami - i sprzedałeś znudzony? Mam nadzieję, że ktoś taki również znajdzie w tym tekście coś dla siebie. W trakcie kolejnych partii zacząłem się bowiem zastanawiać, co wynika z tego, że temat przetrwania cywili w mieście ogarniętym wojną ujęto właśnie w ramy gry planszowej. Czy to odpowiednie medium do opowiadania tego rodzaju historii? Jak to, co dzieje się na stole, ma się do wydarzeń, które były inspiracją do powstania gry?

czwartek, 15 lutego 2018

Kosmici przeciwko drapieżnikom. Rozmowa z Tomaszem "Bukowem" Bukowskim o grze "AVP: The Hunt Begins"

  
   Raz na jakiś czas trafia się dzieło tak istotne i w jakiś sposób nowatorskie, że nie tylko przemeblowuje gatunek, do którego przynależy, ale jest kontynuowane i uznawane dekady później. A także dodaje do światowej popkultury element, który zostaje trwale zapamiętany i przetwarzany w różnych naśladownictwach, parodiach i dyskusjach. Tego typu utworem jest niewątpliwie "Dracula" Brama Stokera.


Dowodem powyższego - bitewniak o Drakuli na dzikim zachodzie.

  Ale dziś nie o tym. Zamiast wampira, weźmiemy dziś pod lupę kosmitów. I to tych najgroźniejszych z groźnych. Oraz grę, która o nich opowiada. 

   W 1979 wszedł na ekrany film "Alien". Fabuła była mieszanką s-f i horroru. Grupa podróżników natrafia na rzecz, którą lepiej omijać z daleka. Naturalnie nie robią tego (film skończyłby się za szybko i byłby raczej nudny!). W efekcie uwalniają bestię z najgorszych koszmarów. Na powyższym schemacie fabularnym opierają się tysiące dzieł klasy B, C, D, E i dalszych. O "Obcym" też zapomniano by dwa lata później, gdyby nie to, że tytułowego potwora wysmażył prawdziwy specjalista. Jeżeli można użyć epitetu "bluźniercze i plugawe" wobec jakichś prac, to na pewno zasługują na niego obrazy Hansa Rudolfa Gigera. Wcześniej artysta pomagał w produkcji filmu "Diuna", ale przy "Alien" pokazał światu, na co go stać. Powstała bestia, której nie można odzobaczyć. 


Sztuka Gigera nie reprodukuje złudzeń, że seks jest przyjemny i ładny.
  Siedem lat później pojawił się sequel filmu. Podobno trudno o dobrą kontynuację. Ale w tym wypadku... Powstał film-legenda. Pomimo upływu ponad 30-tu lat do dziś okupuje pierwsze dziesiątki najlepszych filmów science-fiction. W zasadzie obraz ten stworzył cały podgatunek: grupa twardzieli kontra kosmiczny arcykafar. 

czwartek, 8 lutego 2018

Gra, która odmieniła oblicze hobby. Tego hobby. Recenzja "X-Wing".



     
     Jakiś czas temu zastanawiałem się nad tym, czy można jakoś oszacować liczbę polskich fanów bitewniaków. Tamten tekst zakończyłem w poczuciu bezradności. Jednak na własny użytek wypracowałem sobie pewien miernik. Mianowicie wchodzę sobie na facebooka i szukam największej grupy zrzeszającej polskich fanów danej gry. Im wyższy wynik, tym więcej ludzi jakoś kojarzy temat. Być może sami mają armię do danego systemu i grają w niego mniej lub bardziej regularnie. To oczywiście bardzo niedoskonała metoda, ma w sumie więcej wad niż zalet. Ale daje konkretne liczby, a te zawsze pomagają w rozpraszaniu niepewności.

   I co wynika z tych obserwacji? "Bolt Action" ma prawie dwa razy wyższy wynik niż "Ogniem i Mieczem"  (762 do 355). Staropolskiego bitewniaka o włos przegania "9th Age" (362). "Malifaux" - niby taki niszowy i nigdy o nim nie słyszałeś, a ma aż 668 zarejestrowanych fanów. 

    Nad tymi wszystkimi grupami i grupkami dumnie wznosi się cytadela "Age of Sigmar": 1587! Handluj z tym! Tyle fanów jednej gry bitewnej w Polsce. Prawdziwy sukces! 

   A potem przylatuje Luke Skywalker w swoim "X-Wingu" i przebija pulę. 1755. I tak oto, przy zastosowaniu bardzo wątpliwej metodologii mamy rekordzistę: najpopularniejszą polską grę figurkową. Skoro jest ona tak powszechnie znana i lubiana, to czy aby na pewno zasługuje, by opisać ją na Bitewniakowych pograniczach? Wszak to mainstream pełną gębą! 


Uwaga: korekta. Wojciech Prawdzic wyprowadził mnie z błędu. Najpopularniejsze fantasy - s-f w polskim figurkowym facebooku (i w ogóle najpopularniejsza gra bitewna według tej metodologii) to Warhammer 40.000 (1973).

Niemniej jednak sprawa nie jest tak prosta. W kilku rozmowach spotkałem się z opinią, że "X-Wing" nie jest bitewniakiem. Określano go jako karciankę, planszówkę... I choćby z powodu tej niejasności warto poświęcić grze więcej uwagi. Jej pograniczność polega raczej na mieszaniu różnych konwencji gier stołowych. A że jest bardzo popularna... Może bierze się to po części z tego, że "X-Wing" jest właśnie taką hybrydą? 



Pojedynek na autostradzie!


niedziela, 4 lutego 2018

Czy Gry Bitewne w Sukcesji odniosą sukces? Wywiad z Michałem Bartczakiem


  Prowadząc tego bloga, w głębi ducha marzę, że zostanę milionerem, zyskam ogólnoświatową sławę oraz tabuny oddanych fanek. Bardziej realistycznym oczekiwaniem jest jednak to, że uda mi się dorzucić cegiełkę do popularyzowania gier figurkowych w naszym kraju. A trudno o prawdziwą popularność, jeśli nie wychodzi się z tematem do ludzi, którzy wcześniej nie mieli z nim nic wspólnego I nawet do głowy im nie przyjdzie, że istnieje coś takiego jak gry figurkowe. Które mogą być fajnym sposobem spędzania wolnego czasu.
Dlatego też staram się pisać o wszelkich imprezach, podczas których można zobaczyć tą formę rozrywki na własne oczy. A nawet spróbować zagrać samemu! Nie na każdej imprezie daję radę być osobiście, ale staram się je wspierać na miarę swych skromnych blogowych możliwości. Po prawej stronie tego tekstu znajduje się zbiór tak zwanych etykiet. Kliknijcie sobie na "event" a zobaczycie, że nie jest tak źle. Figurkowe hobby coraz śmielej i częściej wychodzi z podziemi.


Oby, oby! Gdyby to był jeszcze Capitol! I dwellingi!




    Dzisiejszy wpis to szersza informacja o kolejnej imprezie. Tym razem odbędzie się ona w Łodzi. I będzie ona zorganizowana w nietypowym miejscu: centrum handlowym. Czy to dobry pomysł? Nie mam pojęcia. Ale głęboko wierzę, że większa jest radość z dziesięciu świeżaków nawróconych na figurki niż 50 weteranów, z których każdy ma po 3 armie do 5 edycji WFB. Mam nadzieję, że to wydarzenie da właśnie takie rezultaty. Nie przeciągając już dłużej wstępu, przejdźmy do informacji z pierwszej ręki. Oto wywiad z organizatorem całego wydarzenia.




czwartek, 1 lutego 2018

Wojna ciągle się zmienia. 5 bitewniakowych mechanik przeszłości

   
  Zrobiłem mały przegląd tematów poruszanych ostatnio na bitewniakowych pograniczach. I wyszło na to że niedługo już dwa miesiące miną od chwili, gdy pisałem nie o konkretnej grze, ale starałem się spojrzeć na różne sprawy okołobitewniakowe. Czasami lubię odsunąć się od konkretnego drzewa czy polanki, zyskać dystans i spojrzeć na sprawę z lotu ptaka. A przynajmniej mieć przeświadczenie, że robię się coś takiego - podczas gdy w rzeczywistości po prostu snuję rozkminiki potwierdzone jedynie wewnętrznym poczuciem ich częściowej trafności.  


Dziś o rozwiązaniach, które kiedyś może i się sprawdzały, ale dziś ich miejsce jest w muzeum.

     Dziś owe rozważania będą dotyczyć ewolucji. Jeśli chodzi o organizmy żywe, to proces ten jest nadal przedmiotem kontrowersji. Różnorakie są tego przyczyny, i nie czas to, nie miejsce, by je roztrząsać. Tym bardziej, że w przypadku gier jest on wyraźnie bardziej widoczny. Przez to mniej dyskusyjny. Pewnie dlatego, że w tym gatunku cykl życiowy jest liczony maksymalnie w dekadach, zaś konkurencja między osobnikami wyjątkowo ostra. Tylko taki bitewniak, który zdoła pozyskać wystarczającą (a najlepiej  jak największą!) populację żywicieli, a następnie przywiąże ich do siebie - ma szansę utrzymać się przy życiu, rozwijać się. I dalej ewoluować. A jest to trudne zadanie. Wspomniani żywiciele (choć można nazywać ich też fanami, hobbystami, graczami...) to stworzenia łatwo ulegające pokusom. Gdy znajdą się na terenie, gdzie żeruje kilkanaście różnych bitewniaków (oraz ciągle pojawiają się nowe), są skłonne do przerzucania swojego zaangażowania (w tym finansowego!) na korzyść innych osobników. Kluczem do przetrwania jest więc zaspokajanie potrzeb żywicieli.