czwartek, 24 maja 2018

Coś zdarza się dwa razy. Gladius - Edycja 2018. Wywiad z Maciejem Drążkiewiczem, współorganizatorem konwentu.





   Minął już ponad rok, odkąd dowiedziałem się po raz pierwszy o konwencie "Gladius". Ależ się wtedy podjarałem! Dopiero co wszedłem na poważnie w bardziej niszowe systemy, a tu ktoś organizuje imprezę właśnie na ten temat! I to w dodatku w mieście, w którym mieszkam, i za darmo! To się nazywa mieć szczęście!

     Od razu wkręciłem się mocno. Impreza była okazją nie tylko do poznania nowych gier, ale też pokazania własnych figurkowych fascynacji. I te trzy dni minęły mi jak z bicza strzelił. A mimo to zakończyłem imprezę z uczuciem niedosytu. Okazało się, że pilnowanie własnego stolika i pokazywanie chętnym "Hail Caesar" oraz "Dragon Rampant" jest jednak dość absorbujące... Ale tak czy inaczej byłem bardzo zadowolony, czym nie omieszkałem opowiedzieć tutaj.

Bardzo odpowiadała mi formuła konwentu. Spotkanie fanów z fanami, nastawione na wymianę doświadczeń i zajawek. Oczywiście były i stoiska firmowe, ale nawet one zostały wsparte przez wolontariuszy, nakręconych na systemy danego producenta. Mówię tu o Warlord Games. Inne przedsiębiorstwa growe wystawiły jeszcze mocniejszą reprezentację: autorów zasad, wydawców... Czasami była to jedna i ta sama osoba ;)

Co dwa gladiusy to nie jeden!


  Od momentu, w którym tylko dowiedziałem się o imprezie, zapragnąłem wspierać ją na miarę swych skromnych blogowych możliwości. Uważam że takie spotkania są również potrzebne. Pieniądze i firmy są ważne w figurkowej branży, ale pasja też! Warto wyjść więc do ludzi, poznać inne środowiska, grające w inne systemy. Popróbować innych mechanik i innych skal. Dlatego też rok temu zasięgnąłem wiedzy o konwencie u źródła. Rozmawiałem z Maćkiem Drążkiewiczem, który opowiedział o planach i idei konwentu

   Po pierwszej edycji założenia imprezy się zostały na nowo przemyślane, dostosowywano je do realiów i możliwości. Dlatego i tym razem napisałem do Maćka, a on znów opowiedział o tym, jakiego rodzaju event szykuje, czego można oczekiwać od Gladiusa 2018. Zapraszam więc do lektury:

czwartek, 17 maja 2018

Nowozelandzkie wydało go plemię... Recenzja gry "Tribal. Honour is everything!"


   Jakiś czas temu odbyłem ciekawą dyskusję z człowiekiem ukrywającym się pod pseudonimem Cyel. Wymiana myśli miała miejsce na kultowym forum Border Princes, jeśli lubicie czytać cudzą korespondencję, to zerknijcie sobie tutaj. 
Reasumując całą sprawę: Cyelowi brakowało w bitewniakach gier z mechaniką o nieco mniejszej losowości. Większość z nich porównał do gatunku ameritrash. Planszówkowi wyjadacze wiedzą, o co chodzi. Innym zaś wyjaśnię, że to rodzaj gier charakteryzujący się dość dużą losowością i mnogością zasad specjalnych. Co tu dużo kryć - Cyel ma wiele racji. Ten rodzaj zasad ma w zamierzeniu oddać "realizm": walki, wielość frakcji i ich wewnętrzne zróżnicowanie. Ale w efekcie dostajemy zasady z kategorii "hard to master". To znaczy pełne zasad specjalnych, kontrzasad, wyjątków, wyjątków od wyjątków i kruczków prawnych. Dzięki temu gra nie znudzi się prędko, o ile tylko nie odpadniemy po kilku partiach, przytłoczeni ogromem materiału, który trzeba w miarę biegle ogarnąć, by mieć poczucie kontroli nad przebiegiem gry. 


Ludzie nie umieli jeszcze robić bułek, spodni i noży - ale umieli robić figurki. I od razu były to figurki gołych bab. Jak widać - są bardziej potrzebne. Dziś będzie o grze, w której występują tacy prymitywi.

     Na szczęście istnieją również inne tytuły. Z prostszymi zasadami, bardziej przyjazne graczom, modyfikujące losowość poprzez poddanie jej pewnej kontroli i przewidywalności. Do tej pory pisałem o "To the Strongest!" i "Anno Domini 1666". Dzięki zastosowaniu generatora losowości w postaci zmodyfikowanej talii kart, w tych grach więcej sensu miało szacowanie ryzyka i planowanie. Jeśli do tej pory mocne karty już poszły, to może warto zagrać nieco ostrożniej i poczekać na przetasowanie talii? Albo przynajmniej zmaksymalizować swoje szanse w ataku poprzez teren, wsparcie innych jednostek i zasady specjalne, bo liczenie na udany rzut kostką jest pozbawione jakiegokolwiek sensu.

    Dziś opowiem wam o grze, która robi z kart jeszcze większy użytek. W bardzo prostą mechanikę wpisano wiele efektów , które jednak są możliwe do przyswojenie w ciągu 20 - 30 minut. Ogólne zasady są w niej tak banalne, że nawet prościutka "Saga" w porównaniu do "Tribala" wydaje się skomplikowana jak "Age of Sigmar". A do tego: balans, klimat, fabuła i goli faceci. Czego chcieć więcej? 
Zapraszam do bliższego poznania gry "Tribal. Honour is everything!"


czwartek, 10 maja 2018

Saksońska hołota. Recenzja porównawcza figurek od Warlord Games i Gripping Beast

   

    Dziś przygotowałem coś, czego dawno na tym blogu nie było: recenzję figurek. Na ogół znajdziecie tu opisy mniej i bardziej popularnych systemów bitewnych czy też rozmyślania samozwańczego analityka. Ale cała ta pisanina nie miałaby sensu, gdyby nie kwintesencja  hobby. Czyli właśnie figurki. To właśnie one sprawiają, że serce szybciej bije, że budzi się nadzieja na przeżycie epickich przygód czy batalii. Model musi kusić! Albo wyglądem, albo malowaniem - albo chociaż ceną i czadową ilustracją na pudełku. 

   Mało tego - w grach bitewnych ważne jest też to, by figurka mogła mieć zastosowanie  "praktyczne". I tak w "Sadze" nie wystawię czołgu Baneblade (choć trudno o model robiącą o większe wrażenie na stole!) - bo nim nie zagram... I tak właśnie dochodzimy do tematu "Sagi" i różnych zakupów figurkowych. Być może pamiętacie wywiad, jakiego udzielił mi na temat tej gry Michał Molenda, członek zespołu przygotowującego wydanie polskiej edycji systemu. Sama rozmowa nakręciła mnie bardzo na ten tytuł. Tym bardziej że byłem do niego przekonany już wcześniej. Oprócz oczywistego waloru jakim jest klimat i tematyka (kto w liceum słuchał Bathorego, na starość polubi wikingów) wielką zaletą gry jest brak nielubianych przeze mnie wad. Statystyki oddziałów to w zasadzie dwa parametry, mierzenie jest prościutkie i szybkie. A do tego dochodzi unikalna mechanika kości Sagi, która wprowadza równowagę pomiędzy decyzyjnością a losowością, jeśli chodzi o kontrolowanie ruchu oddziałów. No i ogólne zasady - na tyle proste, że spokojnie można grać z dzieckiem jak równy z równym. 


Dziś właśnie o nich: klasy średnie i niższe średniowiecznej Anglii, żyjące w anarchistyczno - syndykalistycznej komunie.


  Skoro zdecydowałem się na zaangażowanie swego czasu, umiejętności i funduszy w zabawę tym systemem, kolejnym krokiem był wybór modeli. Ponieważ sama gra jest wydawana w kooperacji pomiędzy autorami zasad a producentem modeli (w tym wypadku firmą Gripping Beast), istnieje linia figurek sprzedawanych z myślą o tym systemie. Są też naturalnie i startery. Niestety często bywa tak, że starter wcale nie jest optymalnym rozwiązaniem, jeśli chodzi o to, jakie modele w nim umieszczono. Dlatego też postanowiłem poszukać własnej drogi zakupu figurek. Tym bardziej, że po pierwsze "Saga" miała być systemem dla całej rodziny (czyli dla syna oraz brata) a po drugie: wybrałem sobie frakcję Anglosasów, której moc bazuje na dużej ilości modeli. A to znaczy, że potrzebowałem chłopów! A jak wiedziała już Danuta Rinn, odnalezienie ich w dzisiejszych czasach nie jest łatwe. Odpaliłem więc internet i rozpocząłem poszukiwania.


niedziela, 6 maja 2018

A może byśmy tak za tydzień wpadli do Wilanowa?



   Koniec weekendu to najlepszy czas, by zacząć planować kolejny. Jaki powinien być idealny dzień wolny fana gier bitewnych i planszowych? Dobrze byłoby pójść na spacer, zwiedzić jakieś ładne miejsce, może do tego zabytek? Skorzystać z pięknej pogody, zjeść coś smacznego, poszerzyć wiedzę, spędzić czas z rodziną... No i oczywiście poznać jakąś nową grę. Czy to wszystko w ogóle można osiągnąć w ciągu jednego dnia? 

Tak, jeśli ten dzień to 12 lub 13 maja 2018 roku, a wy akurat będziecie w Warszawie. W tym terminie bowiem odbywają się VI Międzynarodowe Mistrzostwa  "Ogniem i Mieczem". Sam turniej to typowa impreza dla fanów jednego systemu. Jeśli czytasz niniejszy tekst, istnieją dwie ewentualności. Albo jesteś wkręcony w ten właśnie system i już od kilku miesięcy szlifujesz rozpiski i taktyki, by zdobyć mistrzowską buławę - albo (na co szansa jest znacznie większa) też przynależysz do rzeszy miłośników gier bez prądu i nudzisz się w ostatnią niedzielę długiego weekendu. To właśnie dla tej drugiej grupy dziś piszę.

    Nie ma co przekonywać przekonywanych. Kto miał zamiar skorzystać z głównego punktu imprezy - czyli turnieju - na pewno zgłosił już swój udział i dopełnił wszystkich formalności aplikacyjnych. A gdy nadejdzie czas, spędzi prawie dwa dni na przesuwaniu miniaturowych pancernych czy spahisów. Przez to może nie mieć czasu na skorzystanie z innych, bardzo atrakcyjnych możliwości, które oferuje ta impreza. Natomiast, jeśli odwiedzicie mistrzostwa jako kibice/widzowie, możecie nacieszyć się podczas nich zupełnie innymi rzeczami, niż "Ogniem i Mieczem". 

Pięć powodów niezwiązanych z "Ogniem i Mieczem", dla których warto przyjść na mistrzostwa "Ogniem i Mieczem". 

czwartek, 3 maja 2018

Ja ciąglę widzę krew Boga. Rozmowa o grze "Godslayer"

   

    Około 74% procent wstępów na tym blogu zawiera w sobie ideą, że gier bitewnych jest bardzo dużo, być może za dużo (a 80% statystyk jest zmyślone). Powtarzanie banałów jest słabe na maksa, ale cóż innego mam napisać, gdy tak się właśnie sprawy mają? 

Jednym ze skutków takiej klęski urodzaju jest całkiem spora liczba systemów zapomnianych, pozostających w cieniu aktualnych przebojów. Chodzi mi tutaj o gry, które nigdy nie zdobyły sobie szczególnej popularności, i związanego z nią dużego grona zaangażowanych fanów. A jeśli do tego jeszcze miały swoje 20 sekund kilka lat temu, to dziś może mogą pamiętać o nim jedynie najstarsi górale. I to tylko ci, którzy siedzą w figurkach.

   Rozważając owe gry, które słabiej zapisały się w świadomości fanów weźmy dodatkowo poprawkę na polską specyfikę figurkowego rynku. Ilość fanów bitew i potyczek rozgrywanych za pomocą modeli wydaje się rosnąć, ale nadal daleko jej do populacji hobbystów z krajów tak zwanego zachodu (szczególnie z krajów anglojęzycznych). A to sprawia, że system, który jako tako daje sobie radę za granicą (tzn. istnieje wystarczająco duża liczba ludzi bawiących się nim, by wydawca nie musiał dopłacać do sprzedawanych modeli), u nas będzie miał mocno pod górkę. Mówiąc wprost: "Wild West Exodus" będzie od niego dużo popularniejszy. 


Gdy redagowałem niniejszy wpis, w drugim oknie otwarty był znany portal społecznościowy na "f". Na nim to znalazłem link do wpisu o niesłusznie niepopularnych grach planszowych. Jak się domyślacie, zawiera on wyliczankę takich tytułów. Brakuje w nim natomiast próby wytłumaczenia, dlaczego jedna gra staje się przebojem, a inna trafia do fanowskiego limbo. Tutaj (na razie!) też zabraknie wyjaśnień. Ale można domyślać się, że słaby marketing, słaba dystrybucja i słaby marketing szeptany nie pomogą w długim przeżyciu systemu bitewnego, nawet gdyby mechaniką, jakością i ceną nie odbiegał in minus od średniej rynkowej.



Taka tam fotka nawiązująca do tytułu systemu... Pozdro dla kumatych!

   Dziś będę miał przyjemność przedstawić taką właśnie grę. Nazywa się "Godslayer" i opowiada o walkach niewielkich oddziałów w świecie fantasy wzorowanym na europejskiej mitologii. Liczy sobie już kilka lat i jak mało która uosabia ideę bitewniakowego pogranicza. System sam w sobie całkiem w porządku, ale z jakiegoś powodu nie zagościł na trwałe na polskiej scenie gier figurkowych. Prawdę mówiąc, gdyby nie inicjatywa Krzysztofa (który sam zgłosił się z propozycją opowiedzenia o "Godslayerze"!) zająłbym się tym tytułem dopiero wtedy, gdy skończyłby się inne pomysły. Czyli pewnie za jakieś kilka lat. Niemniej jednak, będąc wiernym misji przypominania, że bitewniaki to nie tylko tytuły od Games Workshop, z ochotą przyjąłem propozycję. I tak oto razem stworzyliśmy coś, co może całkiem zgrabnie zapoznać was z "Godslayerem". Zapraszam więc do lektury: