poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Figurkowy Karnawał Blogowy 45 - Spełnij swe bitewniakowe marzenie!

   
  Tematy w Figurkowym Karnawale Blogowym dzielą się dla mnie na dwie kategorie: inspirujące (budzą dziesiątki pomysłów) i blokujące (zupełnie nic się nie pojawia, nawet przebłysk). Oczywiście to podział subiektywny; w rzeczywistości na każde hasło można odpowiedzieć w kreatywny, nieszablonowy sposób. Na przykład ktoś rzuci: "Goblin". I już można napisać o rzeczach niewielkich, żywotnych i złośliwych. Albo ułożyć wpis o armiach hordowych... Tylko trzeba mieć na to wszystko czas.

   I o tym właśnie będzie ta edycja. O braku czasu na oddawaniu się hobby. O rzeczach, o których marzymy, ale nie robimy nic, by te marzenia się spełniły. 
Tym razem chcę jednak przełamać nastrój beznadziei i rezygnacji. Zapraszam was więc nie tylko do opowiedzenia o tym, o czym marzycie, ale do tej pory nie zrealizowaliście owych pomysłów, ale też do zrobienia pierwszego kroku do ich spełnienia. Chyba pora dokładnie wytłumaczyć, o co mi chodzi.



Kiedy będę na emeryturze...

   Obecnie figurkowy rynek jest w apogeum swego rozwoju. Nie tylko wychodzą dziesiątki nowych, skrajne zróżnicowanych, tytułów. Wydawane są kolejne edycje popularnych systemów a także ukazują figurki nie przypisane do żadnej konkretnej gry. Prócz tego niewielkim wysiłkiem można zdobyć gry i modele, które już opuściły linie produkcyjne. Parę kliknięć, trochę kasy na koncie i kilka tygodni czekania... A potem możemy sobie zagrać dosłownie we wszystko, co nam przyjdzie do głowy. A jeśli siedzicie w temacie, to w ciągu kilku miesięcy na pewno dotrą do was wiadomości o systemach czy modelach, które musicie mieć! Już pewnie sięgacie po portfel... Aż tu nagle odzywa się głos rozsądku. Przypomina o tych hałdach niepomalowanych modeli w szafie. O terminarzu, który można zoptymalizować już tylko dzięki korzystaniu z teleportacji i zjadaniu pastylek zastępujących sen. O tym, że najbliższy potencjalny przeciwnik do danej gry mieszka w Anglii. A zatem nie pozostaje nic innego, jak posłuchać owego głosu i pożegnać się z marzeniem. A może raczej z impulsem, obudzonym przez coraz bardziej biegłych w swym fachu marketingowców.

czwartek, 26 kwietnia 2018

Wielka ofensywa malutkich wojsk. Relacja z Comic Conu Kwiecień 2018

   
   Od kiedy pod Warszawą zaczął odbywać się Comic Con, nie opuściłem żadnej z edycji. To znakomita impreza dla rodzin z dziećmi, jeśli tylko rodzice i potomstwo są choć minimalnie wkręceni w klimat baaardzo szeroko rozumianego gaming'u i fantastyki. Czegóż tam nie ma? Seriale, rekonstrukcje historyczne, gry fabularne czy spotkania z drugoplanowymi aktorami ze znanych (?) seriali to oczywista oczywistość. W tym roku dostrzegłem nawet stoisko ze skarpetkami i odzieżą dla niemowląt. 
  A zatem odwiedzałbym tą imprezę i tak, ale od listopadowej edycji pojawił się punkt programu szczególnie interesujący: blok gier bitewnych zwany "Bitewnym Comic Conem". Jak już mogliście przeczytać, pod tym względem event wypalił znakomicie. Prezentowano wówczas kilkanaście różnych systemów. Były bardzo zróżnicowane pod względem zasad, klimatu ilości i skali modeli. Każdy potencjalnie zainteresowany mógł znaleźć coś dla siebie. A w dodatku obok działało stoisko, na którym można było od razu przystąpić do zakupów. A potem siąść do stolika, gdzie profesjonaliści wspierali pierwsze próby malarskie świeżo upieczonych fanów. Uwzględniając fakt, że rzecz była elementem kolosalnej imprezy, gromadzącej mnóstwo ludzi nie mających do tej pory zbyt wiele wspólnego z grami bitewnymi - odebrałem organizację tego bloku jako strzał w dziesiątkę. To było spełnienie moich marzeń o imprezie propagującej gry bitewne. 


W chwili gdy robiłem to zdjęcie, żałowałem, że nie posiadam selfie-sticka, dzięki któremu obejmę całość panoramy.

    Kolejna edycja odbyła się nieco ponad pięć miesięcy po listopadowej. W chwili, gdy przeczytacie ten tekst, Comic Con kwiecień 2018 należy już do przeszłości. Jaki jest zatem sens pisać relację z tego wydarzenia? Gdyby ukazała się ona 20 kwietnia 2018, to ktoś mógłby dziś rano szykować się do wyjścia. Albo przeciwnie: docenić to, że ułożył sobie inne plany na weekend (bo przecież nie każdy musi lubić taką formę spędzania czasu).   

   Podobnie jak poprzednim razem, i ta edycja została zorganizowana przez firmę Wargamer oraz jej partnerów biznesowych. Już sam fakt przygotowania tego wszystkiego, dogadania się z organizatorem całej imprezy zasługuje na podziw i wdzięczność. Firma Wargamer nie tylko szuka nowych klientów, ale też propaguje hobby jako takie i ułatwia kontakt z nim. Ale mało tego. Szefostwo firmy to nie tłuste koty, które gonią do roboty w weekend najemnych pracowników, by samemu leżeć na plaży, pić drinki i obserwować rosnący stan konta.
Wszyscy pracownicy - od prezesa do sprzedawcy razem zasuwali w pocie czoła przez cały weekend, byśmy mogli grać w gry figurkowe. Właśnie dla takich sytuacji wolę tą branżę od innych. Więc dziękuję za poświęcenie, wysiłek - i znakomity efekt. Ale nie uprzedzajmy faktów... 

czwartek, 19 kwietnia 2018

Zupełnie gorąca wojna! Rozmowa o "Flames of War"


   Czy mieliście kiedyś uczucie, że bitewniaki rzucają się wam na mózg? Bo mi zdarzyła się raz niepokojąca historia. Mianowicie siedziałem sobie przy stole i właśnie rozpakowywałem świeżo nabyty starter do "Flames of War". Wyciągałem wypraski, oglądałem doskonale odlane figurki żołnierzy, rozkładałem wypraski z malutkimi czołgami... I wtedy się obudziłem. To był tylko sen. Na szczęście przebudzeniu nie towarzyszyło niekontrolowane wypróżnienie.

    Oczywiście zacząłem się zastanawiać. O co w tym wszystkim chodzi? Skąd wziął się taki sen? Może to z nałogowego wchodzenia na Bitewne Wrota i czytania wszystkich "FoW"-owych recenzji i raportów bitewnych? A może to moja podświadomość chce mi powiedzieć, że jednak lubię figurkową drugą wojnę światową? A może nie ma w tym żadnego podtekstu? To tylko zwykły impuls hobbysty-nałogowca, nakazujący rozszerzyć kolekcję?  W tym ostatnim może być ziarnko prawdy; wyciąganie modeli i szykowanie ich do spodkładowania dało mi sporo frajdy. W ostatniej chwili otrzeźwiałem. Nie ma czasu na wejście w kolejny system!
Niemniej jednak, skoro sen już się pojawił, nie mogłem go po prostu zignorować. Postanowiłem napisać tekst o tej właśnie grze. Jak widać - zamiar stał się rzeczywistością. 


Jak się będziecie wpatrywać, to wam się przyśnią!


    Ponad dekadę temu, gdy rynek gier bitewnych w Polsce był jeszcze mniej rozbudowany i zróżnicowany niż obecnie, "Flames of War" było niebagatelną rewelacją. Po pierwsze - system historyczny. W bitewniakach to oczywista oczywistość, ale nie w Polsce na przełomie lat 90-tych i dwutysięcznych. Wtedy normalną bitewniakową rodziną był WFB do spółki z Warzone, WH40k i może jeszcze "Szczelbą". Kolejnym novum była skala modeli. Pojedynczy piechociarze byli malutcy jak złamana zapałka. Czołgi zaś proporcjonalnie większe. No i do tego system miał mieć łatwe do opanowania, realistyczne i zbalansowane zasady. Swoją drogą to żadna sztuka, biorąc pod uwagę współczesny punkt odniesienia. Gra stała się więc dość popularna; aktywnie grano w nią w różnych klubach i konwentach. Wydaje się, że w ostatnich latach jej popularność została nieco przyćmiona przez "Bolt Action". Jakie były dalsze losy "Fow"? Aktywne blogi, relacje z turniejów, w których brało udział dość dużo uczestników, rozbudowane battle raporty. A do tego docierające informacje o systemach-filiach: "Team Yankee", "NAM". Wszystko wskazywało na to, że gdzieś tam funkcjonuje aktywne podziemie fanów "Flames of War". Może ktoś z nich zechciałby przedstawić tytuł bliżej? 

czwartek, 12 kwietnia 2018

XVII stoleti. Recenzja gry "Anno Domini 1666"

   
    Klasyczne bitewniaki nie są zbyt oryginalną dziedziną rozrywki. Gry te trzymają się kilku rozwiązań, które na dłuższą metę nie tylko nudzą, ale wręcz utrudniają zabawę. Chodzi mi tu o wszechobecne miarki, kostki i makiety z pretensjami do wiernego odwzorowania terenu walki i możliwości ruchu jednostek. Czemu tak jest? Po części wynika to z samej konwencji i tradycji zabawy. Ktoś, kto nastawił się na bitewniaka, mógłby poczuć się rozczarowany, gdyby np aktywować jednostki za pomocą nadawania obrazkom umiarkowanie rozpoznawalnych tytułów. 
Inne możliwe przyczyny takiego stanu to bardzo długi cykl wydawniczy tego rodzaju gier; funkcjonują one na rynku niekiedy przez dekady. A co za tym idzie, zasady też mają sprzed dekad. No i nie zdziwiłbym się, gdyby wydawcy i autorzy zasad byli ostrożni przy wprowadzaniu innowacji. Jeśli fani chcą kotletów, dajmy im kotlety a nie nektar z alg.
  Inną drogą idą planszówki. W tym segmencie nabija się punkty sławy za nowatorską mechanikę i inne pomysły, na które nie wpadł nikt wcześniej. Trudno też o temat i zasady, które nie zostały wyeksploatowane przynajmniej w kilku tytułach.

Mnie zaś najbardziej interesują tytuły z pogranicza owych dwóch światów. Lubię pomalować dobrze wykonane figurki, ale też zdecydowanie preferuję sytuację, gdy zasady gry pomagają w zabawie. Dlatego tak ochoczo wypatruję wszelkich nowinek łączących owe dwa podejścia. Na przykład "Dust 1947" - niby figurki (i to całkiem sympatyczne) - ale kostki inne niż zwykle, miarki i wzorniki też na szczęście nie występują. A jeśli dodatkowo mam do czynienia z polską produkcją, to już cud, miód i orzeszki!


Rosyjska odpowiedź na "Anno Domini 1666" - "Rok 1612"

   Zanim przejdę do gry, którą chcę dziś przedstawić, pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. Tym razem czas na zerknięcie do innej dziedziny rozrywki - do filmów. W 2016 roku na ekrany kin wszedł tytuł "Operacja Anthropoid". Ta międzynarodowa produkcja z umiarkowanie gwiazdorską obsadą opowiadała historię zamachu, jaki przeprowadzili czescy cichociemni. Celem był Heydrich. 
    W 2017 roku na ekrany kin wszedł tytuł "Kryptonim HhHH". Ta międzynarodowa produkcja z umiarkowanie gwiazdorską obsadą opowiadała m.in. historię zamachu, jaki przeprowadzili czescy cichociemni. Celem był Heydrich.

    Podobne? No raczej! Tak się czasami zdarza w świecie produkcji rozrywkowych, że w jednym okresie następuje wysyp podobnych tytułów, opowiadających o podobnych sprawach w podobnej konwencji i klimacie. Na ten przykład po sukcesie "50 twarzy Greya" napłynęła fala literatury o konsensualnym seksie sadomasochistycznym. W świecie planszówek to zjawisko jest jeszcze powszechniejsze. Nie tak dawno mieliśmy wysyp gier euro o wikingach, albo o kolonizacji (czy terraformacji) Marsa.


czwartek, 5 kwietnia 2018

Misjonarze bitewniaków. O popularyzowaniu gier figurkowych.

   
    Po przedstawieniu kilku gier pora wrócić do tego, co bitewniakowe pogranicza oferują w szerokim zakresie: do domorosłej socjologii, psychologii i marketingu dotyczących gier bitewnych. Pisałem już o progu wejścia, dziś chciałbym powrócić do tego tematu, ale spojrzeć na niego od przeciwnej strony. 
    
    To że gry bitewne wymagają od swych użytkowników większego zaangażowania niż seriale czy planszówki - każdy wie. W zasadzie, gdy wziąć pod uwagę, ile trzeba wydać pieniędzy, ile trzeba się namęczyć z tymi ludzikami, a potem jeszcze wkuwać zasady, często równe złożoności kodeksom i ustawom... Aż dziw bierze, że ktokolwiek chce się brać za gry bitewne. A jednak, wbrew temu wszystkiemu, ludzie angażują się w to hobby. Mozolą się z zakupami, by później przepędzać dni na malowaniu - i by wreszcie zagrać. Dlaczego to robią? Jak są do tego zachęcani?

     Musiałem odpowiedzieć na to pytanie sam sobie. A najłatwiej to zrozumieć, gdy dostrzeże się, co było moim własnym magnesem ciągnącym mnie do ludzików. I chyba wiem... To była obietnica. Kiedy tak patrzyłem, jako nastoletni szczyl na te zdjęcia kolorowych figurek, na grafiki przedstawiające potwory z piekła rodem gromione przez muskularnych herosów z wielkimi mieczami, odzianymi w futrzane majteczki - wierzyłem, że ja też mogę się przenieść do świata mocy i magii. Że wszystkie te przygody, walki i cuda mogą przydarzyć się i mi. Niczym bohaterowie "Trzech stygmatów Palmera Eldritcha": pobawię się odpowiednimi laleczkami i dzięki temu przeniosę się do ich świata. Obietnice tą najbardziej kusząco składały zdjęcia bitew. Wymyślone miniaturowe pola, wioski i lasy były areną, na której śmiertelny bój toczyły armie rycerzy, orków i szkieletów. Ogromne smoki ziały ogniem, a z palców czarnoksiężników strzelały błyskawice. Jak można było mieć kilkanaście lat i się tym nie zajarać? O ileż bardziej atrakcyjne są fikcyjne konflikty fikcyjnych państw i stworzeń niż konfrontacja z wyzwaniami codzienności, tak zwanym życiem prywatnym, rodzinnym i zawodowym? 

To była miłość od pierwszego wejrzenia...


   Oczywiście gry figurkowe to eskapizm w klasycznym tego słowa znaczeniu. Ale eskapizmem jest spora część kultury: obrazy, muzyka, książki, mity... Bez nich życie byłoby monotonne, a wszelka ekscytacja związana równałaby się osobistemu ryzyku. Nie po to ludzkość weszła w erę ponowoczesną. 

   Gdy jednak zdjąć z bitewniaków całą tą otoczkę klimatu, powiedzieć prawdę o tym, że z gier tego rodzaju można cieszyć się w pełni (piękne makiety, pomalowane figurki, dobre opanowanie zasad) dopiero po miesiącach wysiłku... Wtedy wielu ludzi odpadłoby w przedbiegach. Samo zaś hobby zwiędło by i zmarniało, dołując do poziomu popularności mongolskich śpiewów gardłowych. 
By tak się nie stało, konieczne jest ciągłe składanie opisanej wyżej obietnicy. Nie można ustawać w kuszeniu pięknymi rysunkami i jeszcze lepszymi modelami. Nie wolno ustawać w stwarzaniu wrażenia, że każda partia gry figurkowa to jedna z pięciu najbardziej ekscytujących i euforyzujących rzeczy na świecie. W przeciwnym wypadku bitewniaki zanikną zarówno jako biznes, jak i gałąź ludzkiej aktywności.