czwartek, 24 sierpnia 2017

Bitewniakowe udręki. (FKB XXXVI)

       
    Nie raz już pisałem, że uwielbiam to, w jaki sposób Figurkowy Karnawał Blogowy inspiruje i pobudza do nowych pomysłów. Tym razem Gonzo Gorf rzucił hasło: "Rany i obrażenia, których dostarczyło wam figurkowe hobby". Oczywiście można by go zrozumieć dosłownie. Nie jeden bitewniakowiec ma tutaj do opowiedzenia ponurą i krwawą historię... Konwenty i turnieje są zatłoczone przez ludzi ze szklanymi oczami i hakami zamiast dłoni...
Oczywiście ów temat można zrozumieć szerzej, i tak też do niego podejdę. Wszak obrażenia nie muszą dotyczyć tylko słabego ciała.

Pora więc przerwać milczenie i stanąć w prawdzie. Jeśli do tej pory, czytając te czy inne teksty odnieśliście wrażenie, że gry bitewne mogą być ekscytującą, miłą i rozwijającą rozrywką towarzyską, to teraz nadeszła chwila prawdy. Dziś stawię czoło propagandzie iluminatów, koncernów farmaceutycznych, reptilian oraz grupy Bilderberg - i opowiem wam, jak zgubnym, niebezpiecznym i szkodliwym zajęciem jest tak zwane "figurkowe hobby". Czytajcie zatem uważnie i powiedzcie koniecznie o tym zagrożeniu rodzinie i znajomym. Szczególnie tym z małymi dziećmi!


Od lewej: "Warhammer 40.000", "X-wing", "Age of Sigmar" i "Bolt Action".


Umartwienie ciała.


    Pomysłodawca tematu obecnej edycji FKB skoncentrował swą uwagę na tym, w jaki sposób bitewniaki wystawiają na szwank podstawę naszej egzystencji: czyli zdrowie somatyczne i sprawność fizyczną. W istocie - zabawa figurkami może być przyczyną, ran obrażeń i kalectwa. To, że rzadko słyszy się o śmierci w wyniku zaangażowania w bitewniaki, wynika szczęśliwie z małej popularności tego hobby. Inaczej mogłoby być niewesoło. 




Niemniej jednak kupić blister czy pudełko z metalowymi lub plastikowymi modelami, z zamiarem sklejenia ich i pomalowania, to jak prosić się o wypadek. Wyjątkowe ostre narzędzia (noże modelarskie, skalpele cążki do plastiku i metalu, piłki, przecinaki, pilniki, wiertła) stwarzają duże ryzyko, iż któreś z nich zagłębi się w ciele hobbysty. Oczywiście zaraz pojawią się głosy: trzeba uważać, ciąć od siebie, używać  maty samogojącej. Tylko że środki te nie wystarczają. Każdy fan figurek ma na swoim koncie mniejsze lub większe rany. Z łatwością przeczytacie o nich w innych wpisach przygotowanych z myślą o tej edycji FKB. W każdym razie - siadając do ludków, wiedz że prędzej czy później poleje się krew. I to nie metaforyczna, tylko twoja własna.


Pan w czarnym od wczoraj skleja starter.

   Drugim popularnym rodzajem szkód zdrowotnych ponoszonych przy zabawie (?) z figurkami jest kontakt z różnego rodzaju toksycznymi substancjami chemicznymi. Jako że zużywa się wtedy dużo kleju, istnieje spora szansa, że jego spora część dostanie się tam, gdzie nie powinna. Normą są zatem sklejone na amen palce z palcami, palce z powierzchnią stołu, czy też ciało z tkaniną ubrania - a nawet twarz i oczy! Owe kleje mają bowiem tendencję do gwałtownego i niespodziewanego wytryskania w górę i wokoło. A do tego schną szybciej niż żarty Strasburgera. Powoduje to oczywiście konieczność zrywania skóry i innych nieprzyjemnych zabiegów leczniczo - higienicznych. 

Kleje to tylko ułamek chemikaliów, z którymi mają kontakt figurkowcy. Aktywność ta jest w dużej mierze związana z farbami. Najpopularniejsze z nich to tzw. farby akrylowe, rzekomo nietoksyczne. Nic jednak nie wiadomo o badaniach dotyczących długotrwałego i intensywnego wpływu na ludzkie zdrowie, jakie mógłby mieć stały i intensywny kontakt z tego rodzaju barwnikami. Ponadto zawsze może okazać się, że masz alergię na akryl. Lub alergia taka się wykształci z czasem. I wtedy tragedia gotowa!

Jakby tego było mało, nadchodzą różne rozpuszczalniki, lakiery, spreye rozcieńczalniki, aktywatory i zmywacze. W przypadku tych materiałów nie można dłużej ukrywać prawdy o ich toksyczności. Producenci ostrzegają przed ich używaniem i zalecają stosowanie ich w stosownych warunkach - np. w dobrze wentylowanych pomieszczeniach, najlepiej na polu. Nie biorą jednak odpowiedzialności za muszące wcześniej czy później nastąpić zatrucia czy intoksykacje. Oczywiście - tak czy inaczej jesteśmy wszyscy narażeni na szkodliwe czynniki chemiczne. Ale po co za to płacić? 


Efekt przedłużonego (20 minut) kontaktu z farbkami.

      To tyle, jeśli chodzi o obrażenia natychmiastowe. Długotrwałe zajmowanie figurkami niesie jednak dużo więcej zagrożeń dla zdrowia fizycznego. W pierwszej kolejności na szwank narażone są kręgosłup i wzrok. Długotrwałe (kilka godzin dziennie, przez długie lata i miesiące) siedzenie w przygarbieniu i koncentrowanie się na malutkich detalach stwarza olbrzymie obciążenie dla organizmu. I w efekcie może doprowadzić do wad postawy (skolioza, tzw. "garb drybrushowca") oraz upośledzenia widzenia.

     Wymienione powyżej czynniki same w sobie wystarczą, by zakazać lub ograniczyć dostęp do gier figurkowych. Niestety, to o czym napisałem do tej pory, to tylko wierzchołek plastikowo-metalowej góry lodowej. Najbardziej widoczny z zewnątrz, ale niekoniecznie najgroźniejszy. 


Droga do zadłużenia.


     Każdy, kto choć raz odwiedził sklep z grami figurkowymi z pewnością zauważył, jak bardzo wywindowano w górę ich ceny. Normalną sytuacją jest, gdy za zestaw kilkunastu - kilkudziesięciu ludzików trzeba zapłacić nawet ponad sto złotych!!! W dodatku sprzedaje się je w stanie wołającym o pomstę do nieba! Niepomalowane, niesklejone, nie nadające się od razu do wykorzystania zgodnie z ich przeznaczeniem. W dodatku często wykonane w bardzo niskiej jakości, z różnego rodzaju wadami produkcyjnymi. W takiej sytuacji ich producenci nie wycofują ze wstydem towaru ze sklepowych półek, ale wymuszają na klientach dodatkowe wydatki: trzeba dokupić jeszcze specjalne kleje, specjalne nożyki i cążki, pędzelki, całą gamę różnych chemikaliów, sztuczne miniaturowe trawy, krzaki i kwiaty. Oczywiście rzeczy te są znów droższe, niż ich ekwiwalenty kupione w innym miejscu. Wierzcie mi, że można kupić pędzelek za znacznie mniejszą sumę, niż 80 zł. 



W normalnym sklepie za ponad 300 figurek i kilka pojazdów zapłacisz 26 zł.


     Jasno widać, że wszystkie te figurki nie są warte kwot, na jakie je wyceniono. Najprościej i najtaniej byłoby po prostu wyjść ze sklepu, czy zamknąć stronę internetową, i zająć się jakąś bardziej opłacalną i atrakcyjną aktywnością na przykład tradingiem, opieką nad seniorami czy roznoszeniem ulotek. Niestety to hobby to bardziej uzależnienie niż rozrywka. Tzw. "figurkowcy" nie tylko nie uczą się na swoich błędach, ale powielają je wciąż, w coraz to nowszych wariantach. Kupują więcej ludzików i więcej akcesoriów do nich. A potem kupują znowu. Czasami przychodzi chwila otrzeźwienia - i wtedy próbują sprzedać nagromadzone latami zasoby ludzików bardziej podobnym sobie, lecz bardziej naiwnym maniakom. Oczywiście nie są w stanie w ten sposób odzyskać pełnej wartości utopionych funduszy. Tym bardziej, że takie chwile są krótkotrwałe i po chwili demon nałogu znów bierze ich w swe szpony, zmuszając do coraz to nowych zakupów.


   Oczywiście ów demon to tylko metafora całkiem realnych działań wydawców, producentów i handlowców. Spędzają oni każdą roboczogodzinę, obmyślając coraz to nowe sposoby na skłonienie klientów do zakupów. Opracowują nowe wzory figurek, wymyślają nowe zasady do gier, rysując coraz bardziej atrakcyjne plakaty i grafiki. Wszystko to w celu zawładnięcia portfelami swych ofiar. 


Chyba nie myśleliście, że nowa Necromunda będzie tańsza niż 350 zł?


    Na szczęście, jak do tej pory, istnieje dobrowolność zakupów związanych z grami figurkowymi. Przemysłowi bitewniakowemu nie udało się (jeszcze!) uzyskać dofinansowania swego procederu ze źródeł publicznych. Stąd niezwykła kreatywność w poszukiwaniu innowacyjnych metod drenażu klientów. Ci zaś, kupując znacznie więcej, niż potrzebują i są w stanie skonsumować, systematycznie tracą wypracowany przez siebie kapitał. Nic więc dziwnego, że pewnym momencie mogą zacząć spadać w dół spirali pożyczek, niespłaconych kredytów i chwilówek. 


     Naturalnie cały ten proces trwa latami. Ofiara przechodzi kolejno przez następujące stadia uzależnienia: wstępne, poważne, krytyczne i terminalne. I przez cały ten czas oszukuje samą siebie: "Ciągle jeszcze zarabiam, ciągle opłacam rachunki, więc nic złego się nie stanie, gdy raz na miesiąc kupię sobie ludzki za 500 zł". Dopiero po latach może zorientować się, że źle wybrane hobby zaprowadziło ją do coraz bardziej szemranych pożyczkodawców, a w końcu do dołu gdzieś w lesie. 



A zaczęło się od "Battle for the Skull Pass"


   Zanim jednak do tego dojdzie, zagubionego "figurkowca" czekają jeszcze inne niebezpieczeństwa.


Postępujący debilizm.


    Naczelnym kłamstwem, mającym usprawiedliwić zajmowanie się grami bitewnymi, jest twierdzenie, jakoby oddziaływały one stymulująco na różnego rodzaju zdolności intelektualne zajmujących się nimi osób. Aby móc je rzetelnie obalić, potrzeba, niestety najpierw je powtórzyć.


   A zatem, jak to głoszą adwokaci figurkowego diabła, gry te wzmacniają umiejętności matematyczne. Zarówno przygotowując się do partii jak i w jej trakcie trzeba dokonywać wielu obliczeń. Miałoby to wymuszać oswojenie się z liczbami i różnymi działaniami matematycznymi.

  Niby to prawda, ale jednak tylko częściowo, a w zasadzie - wcale. Dużo lepszą szkołą matematyki jest zwykła szkoła podstawowa. Tak się bowiem składa, że obliczenia wykonywane w trakcie gier są wyjątkowo prymitywne: dodawanie, odejmowanie, porównywanie wartości liczbowych. Jeśli już trafi się jakieś dzielenie lub mnożenie, to rzadko i na małych wartościach. I w dodatku bez wyliczania reszty. Do tego wszystko to dotyczy dość niskich wartości - najczęściej jedno lub dwóch cyfrowych. A zatem fan gier figurkowych wcale nie zna matematyki lepiej, niż czwórkowy uczeń trzeciej klasy z podstawówki. Mało tego - sama idea grania premiuje różnego rodzaju "pomyłki". Nie precyzja jest tu ważna, a wynik. A więc ci z graczy, o słabszym kręgosłupie moralnym zamiast dążyć do znalezienia prawidłowych wyników działań, spróbują różnych brudnych sztuczek, by był on taki, który będzie raczej odpowiadał powodzeniu w grze, niż faktom.


100% z 0 to wciąż...


    Innym rzekomym plusem bitewniaków miałoby być zwiększanie umiejętności tak zwanego "myślenia strategicznego" - wszak są to właśnie gry strategiczne. W teorii więc, ich adepci powinni być mistrzami przewidywania sytuacji, planowania i alokowania posiadanych zasobów. Jednym słowem: gurami life-hackingu na każdym poziomie. Albo przynajmniej umieli dowodzić oddziałem żołnierzy. 

     Tak oczywiście nie jest. W istocie nazywanie gier figurkowych jest bowiem kolejnym kłamstwem na ich temat. To, że występują w nich jakieś oddziały, a pojedynek między uczestnikami "zabawy" ma rzekomo dotyczyć przemyślności w ich wykorzystaniu - nie znaczy, że tak rzeczywiście jest. A wszystko przez reguły napisane do tych gier. Sami fani są tego świadomi i przyznają między sobą: "Nie szukaj logiki w bitewniakach". Zasady rozgrywki są bowiem wysoce abstrakcyjne i rzadko kiedy mają coś wspólnego z rzeczywistością. 

     Możesz być geniuszem w przesuwaniu kawałków plastiku o 5,62 cala, a potem skręceniu ich o 48 stopni, tak by przyjęły na siebie szarżę innych kawałków plastiku i broniąc się, otrzymały bonus z zahaczania o bagno i kąta padania promieni słonecznych. Ale to wcale nie znaczy, że będziesz potrafił sprawnie, szybko i tanio zorganizować wyjazd na wakacje czy pierwszą komunię dla dziecka. Wydaje się wręcz, że gracze mają poważne problemy w tej dziedzinie. Wystarczy spojrzeć na przedmiot ich uwielbienia. Figurki są często niepomalowane lub pomalowane niestarannie, szafy są zapełnione niepotrzebnymi zakupami, zaś samo przybycie na spotkanie na umówioną godzinę znacznie przekracza granice studenckiego kwadransa.


Dobrego dowódcę można poznać po tym, czy wygrywa bitwy.


       Jeśli jednak tak jest, to może bitewniakowcy dobrze sprawdzili by się w dowodzeniu oddziałem zbrojnym? A skąd. Być może każda wojna jest inna od wszystkich poprzednich, ale nie spodziewam się, by w przyszłości można było być światkiem walk szkieletów z ożywionymi drzewami. Nawet gry aspirujące do miana historycznych wręcz słyną z zaniedbywania realiów. Choćby taka podstawowa kwestia, jaką jest liczebność oddziałów, jest ujmowana w sposób umowny i szkicowy. I teraz wyobraźcie sobie, że dowódca nie wie, iloma ludźmi dysponuje... To tylko wierzchołek góry lodowej zbudowanej z nieprzystawalności fabuły i mechaniki gier bitewnych do życia. Nic więc dziwnego, że doświadczony bitewniakowiec będzie zupełnie bezradny w obliczu realnego zapanowania nad grupą ludzi, mających do wykonania wspólne zadanie.
      Rozprawmy się jeszcze z argumentem, jakoby gry figurkowe miały wspomagać naukę języków obcych. Być może niewolnicy figurek mają jakoś tam rozumieją to i owo po angielsku (bo przecież nie w innych jeżykach!), ale znów: to bardzo specyficzny fragment mowy Szekspira. Z pewnością nie wystarczający do jakiejkolwiek efektywnej komunikacji. Gdyby zapytać bitewniakowca, "How can I get to the train station?" albo "Hi, I'm Scarlett. Let's spend a night in my place" - to odpowie tylko: "Pick one of your units. You may not pick a unit that ran or retreated this turn. Each model in the unit attacks with all of the missile weapons it is armed with (see Attacking). After all of the models in the unit have shot, you can choose another unit to shoot with, until all units that can shoot have done so."


"Słabo to ten... Yyyy... Jak się nazywa... Yyyy... Francuski. O!"


      Generalna zależność jest prosta. Im więcej czasu poświęconego figurkom i grom - w tym większym stopniu postępuje u uzależnionego degeneracja kory mózgowej. Umiejętności powiązane z nałogiem są rozwijane. Pozostałe zaś systematycznie i nieodwracalnie zanikają. W ostatnich stadiach choroby pojawiają się trudności z samodzielnym funkcjonowaniem wykraczającym poza stworzenie rozpiski i rozegranie partyjki. 

Na marginesie społeczeństwa.

      Opisane wyżej zagrożenia, występujące przecież łącznie powodują, że bitewniakowiec w coraz większym stopniu nie spełnia norm społecznych, przestaje być wartościowym członkiem narodu. Owi nieszczęśnicy bronią się przed krytyką hasłem: "Przynajmniej nie piję wina po bramach!". Ale gdyby tylko spróbowaliby dołączyć do kolektywów recyklingowych, zwanych pogardliwie "żulami" lub "obszczymurkami". Szybko zostaliby przegnani. 
  Po pierwsze - nie dysponują umiejętnościami negocjacyjnymi, potrzebnymi do prowadzenia akcji crowdfundingowej na żywo. Po drugie: brak im sprawności w pozyskiwaniu i monetyzowaniu surowców wtórnych. Ale największym mankamentem jest właśnie to nieprzystosowanie społeczne, przez które nie byliby dobrymi kompanami nawet dla grupy o bardzo niskich wymaganiach. Nie pogadają przecież o niczym innym niż swoje figurki. Nie okażą zainteresowania. 
Z czasem, pogrążeni w świecie dziwnych i nielogicznych reguł i przepisów, tracą zdolność do rozumienia humoru, ironii i metafor. A obcowanie z antropomorficznymi kawałkami plastiku, metalu i żywicy (i traktowanie ich na przemian - przedmiotowo i z efektem) tylko jeszcze bardziej upośledza zdolność do odczuwania empatii i okazywania innym adekwatnej troski. 


Kierowniku z figurkami, zostaw nam telefon, to oddzwonimy.

   Ponieważ zarażenie się umiłowaniem do figurek następuję najczęściej w okresie dojrzewania, szczególnie cierpią u chorego te zdolności, które miałyby się wykształcić w tym okresie. A więc te związane z nawiązywaniem relacji partnerskich, gotowością do rodzicielstwa i braniem odpowiedzialności za innych. W efekcie przestają być atrakcyjni zarówno jako potencjalni narzeczeni czy mężowie (ta patologia, podobnie jak większość innych, dotyka głównie mężczyzn) czy wreszcie pracownicy. Prowadzi to do wymuszonego celibatu (lub innych zaburzeń orientacji psychoseksualnej), zależności finansowej od opiekunów lub podejmowaniu różnych prac śmieciowych, takich jak ciura obozowa, hiena cmentarna, guślarz, szczurołap, strażnik więzienny czy berserker z Norski. W których to profesjach i tak sobie nie radzą (patrz: wcześniejsze akapity) - w efekcie czego lądują na marginesie normalnego społeczeństwa.


A wystarczyło wybrać planszówki zamiast figurek.



  Zamieszkują w kanałach i lasach, gdzie łączą się mniejsze i większe plemiona rządzone przez najsilniejszego i najbardziej chytrego bitewniakowca. Żywią się tym, co znajdą, upolują i ukradną. Sporadycznie napadają na ludzkie siedziby. Chętnie okradają staruszki z emerytur, tylko po to by zagrabione pieniądze wydać w sklepie z figurkami i szybko powrócić do swych ustronnych kryjówek.

Jeśli uzależnienie od bitewniaków wystąpiło w późniejszym etapie życia, w sposób widoczny przyczynia się do pogorszenia relacji małżeńskich, zaniedbywania potomstwa, niewydolności zawodowej oraz licznych konfliktów z prawem i normami społecznymi.


Nadal ma szansę. Może jakaś będzie chciała uciec of figurkowca?


Ratuj się, kto może! 

    Zagrożenie bitewniakami jest ukryte pod kurtyną milczenia. Dużo mniejsze problemy, takie jak narkomania, alkoholizm i despacito są bardziej nagłaśniane w mediach i programach edukacyjno - prewencyjnych. Trudno wytłumaczyć ten fakt czymś innym niż spiskiem wielu potężnych grup interesów. Ale nawet Najwyższa Porta Iluminatów Syjonu nie jest w stanie ukryć PRAWDY !!!1!!1 Dziś zostaliście ostrzeżeni, możecie więc uratować dziesiątki (na szczęście ta patologia jest słabo rozprzestrzeniona) ludzi. Przekażcie ten tekst dalej, niech wszyscy dowiedzą się o tym niebezpieczeństwie. Jeśli dostrzeżecie u innych lub u siebie pozornie niewinne, a w istocie diabelnie groźne figurki, to natychmiast spakujcie je w pudło i wyślijcie do mnie, bym mógł wrzucić je do aktywnego wulkanu.


Disclaimer. Kiedy jest się w towarzystwie kumpli, to od razu wiadomo, co mówią na poważnie, a co nie do końca. Ale w internecie, przy wysyłaniu przekazu do szerokiej publiczności, trafi się jakiś 1-2% odbiorców, którzy za długo siedzą w bitewniakach i stracili zdolność do rozumienia humoru. Właśnie dla was, maniacy figurek, przesyłam ten oto obrazek:









22 komentarze:

  1. Świetny wpis idealny na ciężki czwartkowy poranek. Niestety sam przechodziłem kilka stadiów opisanego nałogu :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam się co tydzień, na ciężkie czwartkowe poranki :) W górę serca, do weekendu został tylko jeden dzień!

      Usuń
  2. "Niby to prawda, ale jednak tylko częściowo, a w zasadzie - wcale." mistrz :-D przeczytałem całe jak tchem. Takie rozkminy lubię :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się fajnie pisało... trzeba to powtórzyć!

      Usuń
  3. Doobre.
    Faktycznie coś w tym jest. ;)
    W środowisku możemy się nabijać ale gdy trafi do ludzi spoza i zostanie odebrany na poważnie może namieszać. Żarty żartami, ale po podobnym wpisie kupa ludu myśli, że Hello Kitty to wcielenie szatana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może mam wąski krąg rodziny i znajomych... Ale w większości znani mi ludzie potrafią zachować dystans do takich pomysłów.

      Usuń
  4. Eh...

    Oparzenia chemiczne, termiczne, porażenia prądem, zacięcia ostrymi narzędziami, wbite szpilki, przemęczone oko od pracy ze złą lampą i nabawienie się syndromu drgającej powieki, raz się nawet podpaliłem...

    OdpowiedzUsuń
  5. Super tekst. Nawet chciałem małżonce pokazać ale może nie będzie miała dość dystansu więc może lepiej nie ... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby kręciła nosem, zawsze możesz zażartować: "Dziwne, Oksanka śmiała się do rozpuku..."

      Usuń
  6. Świetny materiał, lekkie pióro choć w ogóle się nie zgadzam. Ale przepraszam, zaraz wracam, bo muszę zamieszać modelami w rozpuszczalniku farby. No i żeby nie było, że nie kontroluję zakupów. Szybciutko kupiłem trzym modele za 100 pln, bo tanio tylko trzeba najpierw oczyścić z farbki i jeszcze nic nie straciłem bo jednego sprzedałem za 16 pln. ..... :)

    Gratuluję, w punkt, relaks bomba, czas wracać do malowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żarty żartami, ale ludki nie pomalują się same. I na pewno same się nie kupią :)

      Usuń
  7. Ja tylko nie zrozumiałem ostatniego obrazka, ale cała reszta sie zgadza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama z tatą kazali mi wstawić, żeby nie wydało się wszystko przed dalszą rodziną i sąsiadami.

      Usuń
  8. Dawno się tak nie uśmiałem, doskonały artykuł!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiech to zdrowie podobno... a do figurek potrzeba dużo zdrowia, a więc i śmiechu :)

      Usuń
  9. Wszystkie żarciki spoko, ale ostatni najlepszy. Ten, że to wszystko niby nie na serio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty chyba długo byłeś w tych Włoszech... Ten wpis to już prehistoria.

      Usuń
  10. Obśmiałem się jak norka :)
    Coś pięknego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wielkie uznanie za tak rozbudowany, i jak zawsze błyskotliwie napisany, tekst :)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w dodatku przestrzega przed jakże bagatelizowanym zagrożeniem. Groźnym szczególnie dla małych dzieci!

      Usuń