W chwili, gdy publikuję ten tekst, w tysiącach polskich domów niczego nie świadome karpie pływają spokojnie, w oczekiwaniu na krwawą egzekucję. Ryba da głowę, dwa grzyby w barszcz, udekorowanie pamiątki po Yggdrasilu. Jeszcze tylko obowiązkowe życzenia "Zdrowia, szczęścia, powodzenia w życiu zawodowym i osobistym" - i można przejść do tego co w Świętach Bożego Narodzenia najważniejsze: prezentów! Oczywiście bardziej dojrzali czytelnicy mogą zaprotestować: przecież tu chodzi o uczczenie przyjścia na świat Jezusa Chrystusa, Zbawiciela. Prawda jest jednak taka, że gdyby nie prezenty, te święta kręciły by ludzi jak Boże Ciało albo rocznica uchwalenia Konstytucji 3 maja.
Zresztą popatrzcie sobie na dzieci: własne lub cudze. Co najbardziej przeżywają? Kolędy, szopkę? A może nie mogą doczekać się wyjścia na pasterkę? No właśnie.
Święta (Bożego Narodzenia i inne) to w ogóle ciekawa sprawa. Przez tysiąclecia ludzkość żyła w stanie niedostatku i zagrożenia, które dziś jest dla nas trudne do wyobrażenia. Mięso można było jeść od - nomen omen - święta. I to nie zawsze. Każde przeziębienie mogło być twoim ostatnim. Święta zaś były czasem, kiedy starano się zapomnieć o codziennej biedzie i żyć, jakby nie było jutra! Gromadzono jadło i napitki by pić i napychać się aż do przesytu.
Pora zakończyć akademickie dywagacje o dupie Maryni i przejść do meritum czyli do bitewniaków. W tym temacie sytuacja uległa zmianie w ciągu ostatnich 20tu lat - szczególnie w Polsce, ale nie tylko. Wtedy, gdy internet i sprzedaż wysyłkowa nie były jeszcze tak popularne, wyzwaniem było samo zdobycie danej gry i figurek do niej. Ciekawe, czy ktoś z was pamięta coś takiego, jak planowanie wyjazdu do innego miasta (czy to z wycieczką szkolną, czy z rodziną) pod kontem odwiedzenia sklepu hobbystycznego?
Dziś aż trudno uwierzyć, że tak było. Współczesny hobbysta mierzy się bowiem z wyzwaniami zupełnie innego rodzaju.
Nie dalej, jak w minioną niedzielę odbyłem bardzo przyjemną i pouczającą rozmowę. Jednym z poruszonych wątków był temat obfitości bitewniaków, jakie są obecnie na rynku. I wówczas mój interlokutor wypowiedział te mądre słowa: "To nie gier jest za dużo tylko czasu na granie w nie za mało".
Trafił w punkt. Co kilka dni bowiem dowiaduję się o grze czy systemie (albo choćby o skromnym dodatku) który przykuwa moją uwagę. A po bliższym zapoznaniu się pobieżnym, internetowym opisem myślę sobie: "To brzmi intrygująco i sensownie zarazem. To może być bardzo dobra gra. I do tego te modele...". Zresztą - zobaczcie sami. Powchodźcie przez parę miesięcy na tą stronę.
To, jeśli chodzi o nowości. Ale to tylko część problemu związanego z nadmiarem gier do wyboru. Jeśli weszliście w jakiś system i pograliście w niego trochę, to po pewnym czasie pojawia się pokusa spróbowania czegoś nowego - ale w ramach starej gry. Na przykład - zbierania nowej frakcji, czy zmiany stylu rozgrywek albo powrotu do wcześniejszych edycji. Ale wcześniej czy później można spodziewać się albo spadku zaangażowania w bitewniaki w ogóle, albo jeszcze większego rozszerzenia zainteresowań. I wtedy się okazuje, że już teraz, w Polsce można spokojnie zainwestować swoje pieniądze, czas i wysiłek w rozpoczęcie przygody z wieloma systemami figurkowymi, charakteryzującymi się ciekawymi zasadami i rozbudowanym środowiskiem fanów (a więc jest z kim zagrać). "Age of Sigmar", "Kings of War", "9th Age", "Oldhammer", "Warhammer 40k", "Hobbit", "X-wing", "Warzone", "Infinity", "Star wars Armada", "Warmachine/hordes", "Malifaux", "Bolt Action", "Ogniem i mieczem" "Flames of war"... To było coś, co nazwałbym mainstreamem. Ale oprócz tego mamy mnóstwo gier niszowych, ale nie na tyle niszowych, byś prawdopodobnie nigdy o nich nie słyszał: "Frostgrave", "Saga", "Dropfleet Commander", "Hail Caesar", "Blackpowder", "Warheim FS", "Napoleon: Bogowie Wojny", "Bloodbowl", "Dystopian Wars"...
Ciągle mało? Z bitewniakami jest jak z Cthulhu - nie jest umarłym to, co spoczywa głęboko, i można do tego ściągnąć figurki i podręcznik. A zatem w każdej chwili możesz zdecydować się na wygrzebanie czegoś z cmentarzyska niewspieranych już systemów: "Necromunda", "Mordheim", "Neuroshima: Tactics", stare "Warzone", "Warhammer Ancient Battles", "Warmaster".
A to i tak tylko gry, które zdobyły sobie w Polsce zauważalną popularność. Przecież nikt ci nie broni sprowadzenia z zagranicy czegoś zupełnie nietypowego i niszowego (wraz z zestawem figurek) i grania w to w domu z kumplami. W dzisiejszych czasach, gdy dostęp do internetowych kont bankowych z opcją transakcji walutowych, tudzież znajomość języka angielskiego są czymś powszechnym. Dlatego zakupy figurek nie były jeszcze nigdy tak proste.
Rzeczywiście - za mało czasu na zagranie w to wszystko. Tym bardziej, że prawdziwa radość z zabawy pojawia się wtedy, gdy ma się obcykane zasady i gra staje się pojedynkiem umysłów. Ale taki proces trwa, wymaga stoczenia co najmniej kilkunastu pojedynków.
Więc, by w pełni cieszyć się wszystkimi fajnymi grami figurkowymi na jakie ma się ochotę, trzeba chyba zostać zaginionym synem Kulczyka, dostać swoją część spadku - a potem tylko pożyć jakieś 200 - 250 lat. Oczywiście, jeśli tylko w tym czasie nie pokaże się jakiś nowy, interesujący system.
Reasumując - współcześni fani na pewno nie będą mieli problemów z niedoborem figurek i gier. Problem będzie zatem stanowiło raczej poradzenie sobie z tym, że kuszących systemów jest znacznie więcej, niż czasu potrzebnego na czerpanie z nich pełnej radości. I co z tym teraz zrobić?
O co ci w ogóle chodzi?
Ponieważ wiadomo, że w temacie bitewniaków nie dostaniemy wszystkiego, dobrze jest się zastanowić: czego w zasadzie oczekuję od tego typu rozgrywki? Jak wiele jestem w stanie zainwestować w imię przyszłej dobrej zabawy? Przy czym inwestycje rozumiem tu nie tylko jako wydanie kasy... ale też naukę zasad, przygotowanie figurek, opanowanie reguł, znalezienie przeciwników, dojazd lub organizację rozgrywki, częstotliwość partii.
A jeśli chodzi o własne oczekiwania i możliwości? Jeśli miałeś już do czynienia z różnymi rodzajami gier bez prądu, to zebrałeś już sporą wiedzę nie tylko o nich samych, ale też o tym, jakie aspekty tego typu zabawy cieszą cię najbardziej.
Czy wolisz szybkie partie, których można rozegrać kilka w ciągu jednego spotkania? A może bardziej kręcą cię wielogodzinne batalie na dużą skalę?
Czy lubisz, kiedy zasady są szczegółowe, dokładnie opisują różne warianty i możliwości rozwoju wydarzeń na polu bitwy? Które różnicują, czy Twoje oddziały atakują drewnianą chatkę, czy też drewnianą chatkę otoczoną ceglanym murkiem?
A może bardziej leżą proste, ogólne, łatwe do przyswojenia reguły? Bo masz już głowę obciążoną mnóstwem innych danych i informacji (np. zasadami do innych gier) i trudno upchnąć w niej coś nowego i dużego?
Kolejna kwestia to losowość. Niektórzy nie mają nic przeciwko niej i potrafią się dobrze bawić nawet wtedy, gdy w pierwszej rundzie ich armata wybucha, powodując lawinę paniki w całej armii. Inni natomiast cenią sobie ścisłą kontrolę na przebiegiem gry i zachowaniem miniaturowych podkomendnych.
Wolisz skirmishe, półskirmishe, skirmishe masowe czy gry w klimacie wielkiej bitwy? Te pierwsze gry wymagają kilkunastu figurek na stronę, drugie: kilkudziesięciu. A skirmishe masowe nawet do kilkuset. Ale każda z nich ma osobne statystyki i malutki (albo decydujący - jeśli jest to np. figurka lodowego feniksa) wkład w przebieg starcia. Gry w klimacie wielkiej bitwy to w rzeczywistości skirmishe lub półskirmishe - tylko pojedynczy oddział jest reprezentowany przez kilka - kilkadziesiąt modeli. No i oczywiście zasady odzwierciedlają jego specyfikę.
Ważna decyzja to skala i szczegółowość figurek. Jeśli oczy zostawiłeś w innych spodniach, a z malowania najlepiej wychodzą ci ściany na biało, to może warto wziąć się za grę, gdzie estetyka nie odgrywa kluczowej roli. Na przykład takie w skali 6 mm. Albo dać zarobić malarzowi na zlecenie. Albo odnaleźć sobie tytuł, w który można z powodzeniem i zadowoleniem grać niepomalowanymi ludkami.
Mógłbym jeszcze długo wymieniać różne aspekty gier figurkowych, które zachęcą jednych a odstręczą innych: setting, koszta, popularność, ilość materiałów dodatkowych, powierzchnia stołu wymagana do gry, ilość i rodzaj używanych makiet...
Chodzi o to, że człowiek z pewnym doświadczeniem mniej więcej wie, jaki rodzaj rozrywki go kręci. I mając tego świadomość, może angażować się w wybrane systemy bez wielkiego żalu, że rezygnuje z innych.
W co masz zagrać jutro, zagraj pojutrze.
Podobno jedną z kluczowych umiejętności decydujących o sukcesie w życiu jest tak zwane odraczanie gratyfikacji. Oczywiście psychologowie nie byliby sobą, gdyby nazwali jakieś zjawisko w zrozumiały sposób... Chodzi o to, że dana osoba nie musi tu i teraz dostać tego, czego chce, ale może troszeczkę poczekać. Zwłaszcza, gdy oczekiwanie ma służyć temu, by ostateczna nagroda była większa, niż początkowa.
Może brzmi to dziwnie i niejasno, ale uwierzcie, że to prawda. Nawet zrobili eksperymenty na dzieciach! Więcej o tym zjawisku np. tutaj.
Ale jak to się ma do działki gier figurkowych? Zwłaszcza w kontekście nadmiaru gier? To elementarne, drogi Watsonie. Załóżmy, że określiłeś swoje potrzeby, odnalazłeś grę, która do nich pasuje, a nawet kilka. Wybierając jedną z nich, zajmując się nią - automatycznie zmniejszasz swe możliwości zaangażowania się w inną, być może równie fajną.
Na przykład: wziąłem się ostatnio ostro za "Hail Caesar", ale "Gates of Antares" wydaje się równie dobre, jeśli nie lepsze. Ale nie muszę teraz sobie pluć w brodę, za każdym razem, gdy zobaczę tą drugą grę. Ani nie muszę się z nią żegnać na zawsze. Wystarczy, że powiem sobie: "Poczekaj". Wrócę do tematu, gdy będę miał już skompletowane armie, a sama gra zacznie mi się nudzić. Może to będzie w 2017, a może później. Na razie mogę spokojnie dać na wstrzymanie.
W przypadku gier figurkowych to wyjątkowo sensowna strategia. Nie są to bowiem produkty wychodzące z mody po roku - dwóch, ulegające zużyciu czy łatwo psujące się. Co więcej - jeśli troszkę poczekasz, to istnieją dwie możliwości. System może zyskać na popularności, lub okazać się niewypałem. W tym pierwszym przypadku oznacza to dopracowanie zasad gry, powiększenie ilości wydanych figurek, rozwój sceny fanowskiej - a także pojawienie się rynku wtórnego i być może zamienników.
A jeśli okaże się, że gra nie zdobyła popularności? Wówczas można spodziewać się bardzo atrakcyjnych ofert z drugiej ręki. Tak czy inaczej - cierpliwość w tym wypadku popłaca. W dodatku w okresie oczekiwania można wczytywać się w recenzje, oglądać sobie raporty i galerie. Co może utwierdzić nas w wyborze, lub wręcz przeciwnie.
Ekstremalnym rodzajem tej postawy jest odłożenie zabawy danymi figurkami na okres emerytury i/lub starości. Wiek średni nie sprzyja poważnemu wejściu w bitewniaki. Trzeba pilnować pracy, dzieci i żony i załatwiać setki drobnych i większych spraw, z jakich składa się tak zwane dorosłe życie. Za to im później - tym lepiej. Dzieci wyprowadzą się z domu, przejdziemy na wcześniejszą emeryturę... I nie trzeba będzie podejmować decyzji: ludki czy życie. W dodatku będziemy mieli mnóstwo kolegów w podobnej sytuacji życiowej! Tak więc warto dbać o siebie, i swoje zdrowie, by jak najdłużej móc cieszyć się urokami jesieni życia.
Wyroby czekoladopodobne.
A jeśli nie mamy takiej cierpliwości? I chcemy pobawić się jakimś systemem tu i teraz? A jednocześnie nie mamy czasu/pieniędzy na figurki, malowanie ich i granie? Na szczęście żyjemy w czasach przesytu, a co za tym idzie, mamy mnóstwo opcji na alternatywne zaspokojenie swoich potrzeb.
Najprostszą i najbardziej oczywistą ewentualnością są gry komputerowe. I nie chodzi mi tu tylko o zastąpienie "Warhammera 8ed" "Warhammerem: Total War", a "Warhammera 40.000" "Warhammerem 40.000. Dawn of War". Choć oczywiście im bardziej popularna gra, tym większa szansa na jej mniej lub bardziej wierną adaptację komputerową.
Tymczasem w medium, jakim są gry komputerowe, możemy korzystać w dużo większym zakresie. Szczególnie, gdy kręcą nas gry historyczne. A już zwłaszcza, gdy jesteśmy fanami drugiej wojny światowej. Mamy bowiem do wyboru setki pozycji pokazujących temat od wielu rożnych stron. Podobnie (choć nieco skromniej) jest w przypadku innych okresów historycznych czy uniwersów fantastycznych. Ale generalnie masz opcję: zamiast bitewniaka - gra komputerowa w podobnym klimacie lub na podobny temat. Nawet nowość będzie tańsza od zestawu startowego. A co dopiero tytuły stare, ale wciąż jare.
Ale wrażenia z gry na kompie są zupełnie inne od tych, których doświadcza się podczas grania przy stole z żywymi przeciwnikami. A więc może zamiast figurek: planszówka lub karcianka? Tutaj również wybór jest szeroki. Na przykład historycznego bitewniaka "Field of Glory" historyczna (?) karcianka "Field of Glory: The Card Game". Albowiem oprócz komputerowych adaptacji systemów figurkowych istnieją również adaptacje planszowe czy właśnie karciane. A jeśli nawet nie powstała dosłowna adaptacja, to z pewnością łatwo znaleźć planszówkę, która traktuje dokładnie o tym, o czym interesujący nas bitewniak.
I na koniec - mniej oczywiste zamienniki. Moim zdaniem najciekawaszym, najbardziej klimatycznym i wciągającym uniwersum fantastycznym jest świat Warhammera 40.000. Dawno, dawno temu nawet próbowałem grać w bitewniaka o tym samym tytule, ale w owych czasach nie była to najlepsza i najfajniejsza gra. Z tego, co można wyczytać o jej obecnej wersji - nie zmieniła się wiele. Ale gdy tylko zobaczę imperialną Aquillę, muszę przytrzymywać prawe ramię, by nie wyskoczyła w górę w rzymskim pozdrowieniu. Stąd nie tylko zainwestowałem w karciankową i planszówkową wersję ("Warhammer 40.000. Conquest; "Forbidden Stars") ale też wiele miłych chwil spędziłem na lekturze książek z tego uniwersum. A teraz czekam na dobry, klimatyczny film.
Więc i to jest opcja: jeśli jesteś nakręcony na jakiś temat, ale nie bardzo masz czas na granie, zawsze możesz zaspokoić (choćby częściowo) swój głód za pomocą lektury czy obejrzenia filmu.
Godzenie się ze stratą.
Zbliżamy się do końca tekstu. A więc pora na metody ostatniej szansy. Co robić, gdy mamy chęć na jakąś grę, ale chęć ta nie jest wystarczająco silna, by skutkowała zakupem. Gdy za mało jest czasu i okazji, by zacząć z nią przygodę. Pomimo czekania chętka co jakiś czas wraca, a środki zastępcze nie rozwiązują problemu?
Można zrobić coś, co bardzo nie spodoba się wszelkiej maści marketingowcom i coach'om. Coś, co stoi w ostrej sprzeczności z samym fundamentem współczesnej kultury konsumpcyjnej.
Odpuścić sobie temat. Pogodzić się z tym, że choć dana gra ma piękne figurki i prawdopodobnie niezłe zasady - to nigdy jej nie kupię i pewnie nigdy w nią nie zagram. Nawet na emeryturze.
Tak, jak w jakieś 95% (lub więcej) gier figurkowych.
Pora stanąć w prawdzie i przyznać: tak samo, jak nigdy nie umówię się na randkę ze Scarlett Johansson, tak pewnie nigdy nie zagram w "Dystopian Legion". Nigdy nie pomaluję figurek do "Cthulhu Wars" czy do "The Others 7 sins". Nie zbuduję orkowozu do "Gorkimorki". O kontakcie bliższym niż internetowy z "Kingdom Death: Monster" nie wspominając.
Oczywiście kaznodzieja pokroju Mateusza Grzesiaka mógłby powiedzieć: "Vuijicic nie ma rąk i nóg a gra w piłkę! Możesz wszystko, a ograniczenia są tylko w twojej głowie! Chcieć to móc".
Sądzę jednak, że to nie zawsze prawda. I bliżej mi do słów "You can't always get, what you want". Czasem staranie lub frustracja pochłania zbyt dużo energii. Choć to trudne, pogodzenie się z tym, że pewnych rzeczy w życiu się nie zazna może pomóc w cieszeniu się tym, co się ma. Również, jeśli chodzi o bitewniaki.
Jak się nazywa żona św. Mikołaja?
No i to tyle. Tekst dotyczy tematu, który pewnie będzie kojarzył się z "problemami pierwszego świata". Oczywiście fajniej jest mieć dużo gier do wyboru, niż być skazanym na jedną jedyną słuszną. Sęk w tym, że zbyt duży wybór wcale nie daje zadowolenia. Jest to po prostu inny rodzaj dyskomfortu, z którym prędzej czy później trzeba będzie sobie poradzić.
Ale w sumie, spośród wielu różnych problemów, jakie się mogą zdarzyć w życiu, życzę Wam właśnie bitewniakowej klęski urodzaju :)
Pojutrze choinka, czas prezentów. Jeśli będą nietrafione, pewnie weźmiecie sprawy we własne ręce i kupicie sobie coś sami. Za tydzień: malutka podpowiedź co do potencjalnych zakupów.
Święta (Bożego Narodzenia i inne) to w ogóle ciekawa sprawa. Przez tysiąclecia ludzkość żyła w stanie niedostatku i zagrożenia, które dziś jest dla nas trudne do wyobrażenia. Mięso można było jeść od - nomen omen - święta. I to nie zawsze. Każde przeziębienie mogło być twoim ostatnim. Święta zaś były czasem, kiedy starano się zapomnieć o codziennej biedzie i żyć, jakby nie było jutra! Gromadzono jadło i napitki by pić i napychać się aż do przesytu.
Pora zakończyć akademickie dywagacje o dupie Maryni i przejść do meritum czyli do bitewniaków. W tym temacie sytuacja uległa zmianie w ciągu ostatnich 20tu lat - szczególnie w Polsce, ale nie tylko. Wtedy, gdy internet i sprzedaż wysyłkowa nie były jeszcze tak popularne, wyzwaniem było samo zdobycie danej gry i figurek do niej. Ciekawe, czy ktoś z was pamięta coś takiego, jak planowanie wyjazdu do innego miasta (czy to z wycieczką szkolną, czy z rodziną) pod kontem odwiedzenia sklepu hobbystycznego?
Dziś aż trudno uwierzyć, że tak było. Współczesny hobbysta mierzy się bowiem z wyzwaniami zupełnie innego rodzaju.
Nie dalej, jak w minioną niedzielę odbyłem bardzo przyjemną i pouczającą rozmowę. Jednym z poruszonych wątków był temat obfitości bitewniaków, jakie są obecnie na rynku. I wówczas mój interlokutor wypowiedział te mądre słowa: "To nie gier jest za dużo tylko czasu na granie w nie za mało".
Trafił w punkt. Co kilka dni bowiem dowiaduję się o grze czy systemie (albo choćby o skromnym dodatku) który przykuwa moją uwagę. A po bliższym zapoznaniu się pobieżnym, internetowym opisem myślę sobie: "To brzmi intrygująco i sensownie zarazem. To może być bardzo dobra gra. I do tego te modele...". Zresztą - zobaczcie sami. Powchodźcie przez parę miesięcy na tą stronę.
To, jeśli chodzi o nowości. Ale to tylko część problemu związanego z nadmiarem gier do wyboru. Jeśli weszliście w jakiś system i pograliście w niego trochę, to po pewnym czasie pojawia się pokusa spróbowania czegoś nowego - ale w ramach starej gry. Na przykład - zbierania nowej frakcji, czy zmiany stylu rozgrywek albo powrotu do wcześniejszych edycji. Ale wcześniej czy później można spodziewać się albo spadku zaangażowania w bitewniaki w ogóle, albo jeszcze większego rozszerzenia zainteresowań. I wtedy się okazuje, że już teraz, w Polsce można spokojnie zainwestować swoje pieniądze, czas i wysiłek w rozpoczęcie przygody z wieloma systemami figurkowymi, charakteryzującymi się ciekawymi zasadami i rozbudowanym środowiskiem fanów (a więc jest z kim zagrać). "Age of Sigmar", "Kings of War", "9th Age", "Oldhammer", "Warhammer 40k", "Hobbit", "X-wing", "Warzone", "Infinity", "Star wars Armada", "Warmachine/hordes", "Malifaux", "Bolt Action", "Ogniem i mieczem" "Flames of war"... To było coś, co nazwałbym mainstreamem. Ale oprócz tego mamy mnóstwo gier niszowych, ale nie na tyle niszowych, byś prawdopodobnie nigdy o nich nie słyszał: "Frostgrave", "Saga", "Dropfleet Commander", "Hail Caesar", "Blackpowder", "Warheim FS", "Napoleon: Bogowie Wojny", "Bloodbowl", "Dystopian Wars"...
Ciągle mało? Z bitewniakami jest jak z Cthulhu - nie jest umarłym to, co spoczywa głęboko, i można do tego ściągnąć figurki i podręcznik. A zatem w każdej chwili możesz zdecydować się na wygrzebanie czegoś z cmentarzyska niewspieranych już systemów: "Necromunda", "Mordheim", "Neuroshima: Tactics", stare "Warzone", "Warhammer Ancient Battles", "Warmaster".
A to szafka z figurkami do gier historycznych, będąca dorobkiem niejakiego Rona Ringrose'a. Ciekawe, czy ma też taką z figurkami s-f i fantasy? Źródło. |
A to i tak tylko gry, które zdobyły sobie w Polsce zauważalną popularność. Przecież nikt ci nie broni sprowadzenia z zagranicy czegoś zupełnie nietypowego i niszowego (wraz z zestawem figurek) i grania w to w domu z kumplami. W dzisiejszych czasach, gdy dostęp do internetowych kont bankowych z opcją transakcji walutowych, tudzież znajomość języka angielskiego są czymś powszechnym. Dlatego zakupy figurek nie były jeszcze nigdy tak proste.
Rzeczywiście - za mało czasu na zagranie w to wszystko. Tym bardziej, że prawdziwa radość z zabawy pojawia się wtedy, gdy ma się obcykane zasady i gra staje się pojedynkiem umysłów. Ale taki proces trwa, wymaga stoczenia co najmniej kilkunastu pojedynków.
Więc, by w pełni cieszyć się wszystkimi fajnymi grami figurkowymi na jakie ma się ochotę, trzeba chyba zostać zaginionym synem Kulczyka, dostać swoją część spadku - a potem tylko pożyć jakieś 200 - 250 lat. Oczywiście, jeśli tylko w tym czasie nie pokaże się jakiś nowy, interesujący system.
Reasumując - współcześni fani na pewno nie będą mieli problemów z niedoborem figurek i gier. Problem będzie zatem stanowiło raczej poradzenie sobie z tym, że kuszących systemów jest znacznie więcej, niż czasu potrzebnego na czerpanie z nich pełnej radości. I co z tym teraz zrobić?
O co ci w ogóle chodzi?
Ponieważ wiadomo, że w temacie bitewniaków nie dostaniemy wszystkiego, dobrze jest się zastanowić: czego w zasadzie oczekuję od tego typu rozgrywki? Jak wiele jestem w stanie zainwestować w imię przyszłej dobrej zabawy? Przy czym inwestycje rozumiem tu nie tylko jako wydanie kasy... ale też naukę zasad, przygotowanie figurek, opanowanie reguł, znalezienie przeciwników, dojazd lub organizację rozgrywki, częstotliwość partii.
A jeśli chodzi o własne oczekiwania i możliwości? Jeśli miałeś już do czynienia z różnymi rodzajami gier bez prądu, to zebrałeś już sporą wiedzę nie tylko o nich samych, ale też o tym, jakie aspekty tego typu zabawy cieszą cię najbardziej.
Stare chińskie przysłowie mówi: "Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, powiedz stare chińskie przysłowie." |
Czy wolisz szybkie partie, których można rozegrać kilka w ciągu jednego spotkania? A może bardziej kręcą cię wielogodzinne batalie na dużą skalę?
Czy lubisz, kiedy zasady są szczegółowe, dokładnie opisują różne warianty i możliwości rozwoju wydarzeń na polu bitwy? Które różnicują, czy Twoje oddziały atakują drewnianą chatkę, czy też drewnianą chatkę otoczoną ceglanym murkiem?
A może bardziej leżą proste, ogólne, łatwe do przyswojenia reguły? Bo masz już głowę obciążoną mnóstwem innych danych i informacji (np. zasadami do innych gier) i trudno upchnąć w niej coś nowego i dużego?
Kolejna kwestia to losowość. Niektórzy nie mają nic przeciwko niej i potrafią się dobrze bawić nawet wtedy, gdy w pierwszej rundzie ich armata wybucha, powodując lawinę paniki w całej armii. Inni natomiast cenią sobie ścisłą kontrolę na przebiegiem gry i zachowaniem miniaturowych podkomendnych.
Wolisz skirmishe, półskirmishe, skirmishe masowe czy gry w klimacie wielkiej bitwy? Te pierwsze gry wymagają kilkunastu figurek na stronę, drugie: kilkudziesięciu. A skirmishe masowe nawet do kilkuset. Ale każda z nich ma osobne statystyki i malutki (albo decydujący - jeśli jest to np. figurka lodowego feniksa) wkład w przebieg starcia. Gry w klimacie wielkiej bitwy to w rzeczywistości skirmishe lub półskirmishe - tylko pojedynczy oddział jest reprezentowany przez kilka - kilkadziesiąt modeli. No i oczywiście zasady odzwierciedlają jego specyfikę.
Ważna decyzja to skala i szczegółowość figurek. Jeśli oczy zostawiłeś w innych spodniach, a z malowania najlepiej wychodzą ci ściany na biało, to może warto wziąć się za grę, gdzie estetyka nie odgrywa kluczowej roli. Na przykład takie w skali 6 mm. Albo dać zarobić malarzowi na zlecenie. Albo odnaleźć sobie tytuł, w który można z powodzeniem i zadowoleniem grać niepomalowanymi ludkami.
Zawsze można sobie pomóc algorytmem. Źródło. |
Mógłbym jeszcze długo wymieniać różne aspekty gier figurkowych, które zachęcą jednych a odstręczą innych: setting, koszta, popularność, ilość materiałów dodatkowych, powierzchnia stołu wymagana do gry, ilość i rodzaj używanych makiet...
Chodzi o to, że człowiek z pewnym doświadczeniem mniej więcej wie, jaki rodzaj rozrywki go kręci. I mając tego świadomość, może angażować się w wybrane systemy bez wielkiego żalu, że rezygnuje z innych.
W co masz zagrać jutro, zagraj pojutrze.
Podobno jedną z kluczowych umiejętności decydujących o sukcesie w życiu jest tak zwane odraczanie gratyfikacji. Oczywiście psychologowie nie byliby sobą, gdyby nazwali jakieś zjawisko w zrozumiały sposób... Chodzi o to, że dana osoba nie musi tu i teraz dostać tego, czego chce, ale może troszeczkę poczekać. Zwłaszcza, gdy oczekiwanie ma służyć temu, by ostateczna nagroda była większa, niż początkowa.
Może brzmi to dziwnie i niejasno, ale uwierzcie, że to prawda. Nawet zrobili eksperymenty na dzieciach! Więcej o tym zjawisku np. tutaj.
Ale jak to się ma do działki gier figurkowych? Zwłaszcza w kontekście nadmiaru gier? To elementarne, drogi Watsonie. Załóżmy, że określiłeś swoje potrzeby, odnalazłeś grę, która do nich pasuje, a nawet kilka. Wybierając jedną z nich, zajmując się nią - automatycznie zmniejszasz swe możliwości zaangażowania się w inną, być może równie fajną.
Któregoś dnia, gdy będziesz starszy, może uderzyć cię głaz. |
Na przykład: wziąłem się ostatnio ostro za "Hail Caesar", ale "Gates of Antares" wydaje się równie dobre, jeśli nie lepsze. Ale nie muszę teraz sobie pluć w brodę, za każdym razem, gdy zobaczę tą drugą grę. Ani nie muszę się z nią żegnać na zawsze. Wystarczy, że powiem sobie: "Poczekaj". Wrócę do tematu, gdy będę miał już skompletowane armie, a sama gra zacznie mi się nudzić. Może to będzie w 2017, a może później. Na razie mogę spokojnie dać na wstrzymanie.
W przypadku gier figurkowych to wyjątkowo sensowna strategia. Nie są to bowiem produkty wychodzące z mody po roku - dwóch, ulegające zużyciu czy łatwo psujące się. Co więcej - jeśli troszkę poczekasz, to istnieją dwie możliwości. System może zyskać na popularności, lub okazać się niewypałem. W tym pierwszym przypadku oznacza to dopracowanie zasad gry, powiększenie ilości wydanych figurek, rozwój sceny fanowskiej - a także pojawienie się rynku wtórnego i być może zamienników.
A jeśli okaże się, że gra nie zdobyła popularności? Wówczas można spodziewać się bardzo atrakcyjnych ofert z drugiej ręki. Tak czy inaczej - cierpliwość w tym wypadku popłaca. W dodatku w okresie oczekiwania można wczytywać się w recenzje, oglądać sobie raporty i galerie. Co może utwierdzić nas w wyborze, lub wręcz przeciwnie.
Ekstremalnym rodzajem tej postawy jest odłożenie zabawy danymi figurkami na okres emerytury i/lub starości. Wiek średni nie sprzyja poważnemu wejściu w bitewniaki. Trzeba pilnować pracy, dzieci i żony i załatwiać setki drobnych i większych spraw, z jakich składa się tak zwane dorosłe życie. Za to im później - tym lepiej. Dzieci wyprowadzą się z domu, przejdziemy na wcześniejszą emeryturę... I nie trzeba będzie podejmować decyzji: ludki czy życie. W dodatku będziemy mieli mnóstwo kolegów w podobnej sytuacji życiowej! Tak więc warto dbać o siebie, i swoje zdrowie, by jak najdłużej móc cieszyć się urokami jesieni życia.
Jak będę miał 65 lat, to założę własny dom starców! Z dziwkami, black jackiem i figurkami! Źródło. |
Wyroby czekoladopodobne.
A jeśli nie mamy takiej cierpliwości? I chcemy pobawić się jakimś systemem tu i teraz? A jednocześnie nie mamy czasu/pieniędzy na figurki, malowanie ich i granie? Na szczęście żyjemy w czasach przesytu, a co za tym idzie, mamy mnóstwo opcji na alternatywne zaspokojenie swoich potrzeb.
Najprostszą i najbardziej oczywistą ewentualnością są gry komputerowe. I nie chodzi mi tu tylko o zastąpienie "Warhammera 8ed" "Warhammerem: Total War", a "Warhammera 40.000" "Warhammerem 40.000. Dawn of War". Choć oczywiście im bardziej popularna gra, tym większa szansa na jej mniej lub bardziej wierną adaptację komputerową.
Tymczasem w medium, jakim są gry komputerowe, możemy korzystać w dużo większym zakresie. Szczególnie, gdy kręcą nas gry historyczne. A już zwłaszcza, gdy jesteśmy fanami drugiej wojny światowej. Mamy bowiem do wyboru setki pozycji pokazujących temat od wielu rożnych stron. Podobnie (choć nieco skromniej) jest w przypadku innych okresów historycznych czy uniwersów fantastycznych. Ale generalnie masz opcję: zamiast bitewniaka - gra komputerowa w podobnym klimacie lub na podobny temat. Nawet nowość będzie tańsza od zestawu startowego. A co dopiero tytuły stare, ale wciąż jare.
Oczywiście zamiennikom bywa często daleko do oryginału. Ale to nie znaczy, że są w ogóle pozbawione zalet. |
Ale wrażenia z gry na kompie są zupełnie inne od tych, których doświadcza się podczas grania przy stole z żywymi przeciwnikami. A więc może zamiast figurek: planszówka lub karcianka? Tutaj również wybór jest szeroki. Na przykład historycznego bitewniaka "Field of Glory" historyczna (?) karcianka "Field of Glory: The Card Game". Albowiem oprócz komputerowych adaptacji systemów figurkowych istnieją również adaptacje planszowe czy właśnie karciane. A jeśli nawet nie powstała dosłowna adaptacja, to z pewnością łatwo znaleźć planszówkę, która traktuje dokładnie o tym, o czym interesujący nas bitewniak.
I na koniec - mniej oczywiste zamienniki. Moim zdaniem najciekawaszym, najbardziej klimatycznym i wciągającym uniwersum fantastycznym jest świat Warhammera 40.000. Dawno, dawno temu nawet próbowałem grać w bitewniaka o tym samym tytule, ale w owych czasach nie była to najlepsza i najfajniejsza gra. Z tego, co można wyczytać o jej obecnej wersji - nie zmieniła się wiele. Ale gdy tylko zobaczę imperialną Aquillę, muszę przytrzymywać prawe ramię, by nie wyskoczyła w górę w rzymskim pozdrowieniu. Stąd nie tylko zainwestowałem w karciankową i planszówkową wersję ("Warhammer 40.000. Conquest; "Forbidden Stars") ale też wiele miłych chwil spędziłem na lekturze książek z tego uniwersum. A teraz czekam na dobry, klimatyczny film.
Żadna gra figurkowa nie będzie nigdy tak cool, jak ten film! |
Więc i to jest opcja: jeśli jesteś nakręcony na jakiś temat, ale nie bardzo masz czas na granie, zawsze możesz zaspokoić (choćby częściowo) swój głód za pomocą lektury czy obejrzenia filmu.
Godzenie się ze stratą.
Zbliżamy się do końca tekstu. A więc pora na metody ostatniej szansy. Co robić, gdy mamy chęć na jakąś grę, ale chęć ta nie jest wystarczająco silna, by skutkowała zakupem. Gdy za mało jest czasu i okazji, by zacząć z nią przygodę. Pomimo czekania chętka co jakiś czas wraca, a środki zastępcze nie rozwiązują problemu?
Można zrobić coś, co bardzo nie spodoba się wszelkiej maści marketingowcom i coach'om. Coś, co stoi w ostrej sprzeczności z samym fundamentem współczesnej kultury konsumpcyjnej.
Odpuścić sobie temat. Pogodzić się z tym, że choć dana gra ma piękne figurki i prawdopodobnie niezłe zasady - to nigdy jej nie kupię i pewnie nigdy w nią nie zagram. Nawet na emeryturze.
Tak, jak w jakieś 95% (lub więcej) gier figurkowych.
Żegnajcie, fajne gry... |
Pora stanąć w prawdzie i przyznać: tak samo, jak nigdy nie umówię się na randkę ze Scarlett Johansson, tak pewnie nigdy nie zagram w "Dystopian Legion". Nigdy nie pomaluję figurek do "Cthulhu Wars" czy do "The Others 7 sins". Nie zbuduję orkowozu do "Gorkimorki". O kontakcie bliższym niż internetowy z "Kingdom Death: Monster" nie wspominając.
Oczywiście kaznodzieja pokroju Mateusza Grzesiaka mógłby powiedzieć: "Vuijicic nie ma rąk i nóg a gra w piłkę! Możesz wszystko, a ograniczenia są tylko w twojej głowie! Chcieć to móc".
Sądzę jednak, że to nie zawsze prawda. I bliżej mi do słów "You can't always get, what you want". Czasem staranie lub frustracja pochłania zbyt dużo energii. Choć to trudne, pogodzenie się z tym, że pewnych rzeczy w życiu się nie zazna może pomóc w cieszeniu się tym, co się ma. Również, jeśli chodzi o bitewniaki.
Jak się nazywa żona św. Mikołaja?
No i to tyle. Tekst dotyczy tematu, który pewnie będzie kojarzył się z "problemami pierwszego świata". Oczywiście fajniej jest mieć dużo gier do wyboru, niż być skazanym na jedną jedyną słuszną. Sęk w tym, że zbyt duży wybór wcale nie daje zadowolenia. Jest to po prostu inny rodzaj dyskomfortu, z którym prędzej czy później trzeba będzie sobie poradzić.
Ale w sumie, spośród wielu różnych problemów, jakie się mogą zdarzyć w życiu, życzę Wam właśnie bitewniakowej klęski urodzaju :)
Pojutrze choinka, czas prezentów. Jeśli będą nietrafione, pewnie weźmiecie sprawy we własne ręce i kupicie sobie coś sami. Za tydzień: malutka podpowiedź co do potencjalnych zakupów.
Box figurek, starter - a to płaskie - może to jakiś dodatek? |
Skoro tak świątecznie i jakby nie patrzyć o prezentach, to życzę wszystkim, którzy mają podobne, jak przedstawione w artykule rozterki, a także tym, którzy nawet na milimetr nie odejdą od tej jednej ukochanej gry, wszystkiego co najlepsze w te święta oraz wielu niespodzianek pod choinką =)
OdpowiedzUsuńDodajmy tylko - miłych niespodzianek! A nie na przykład konika, który uciekł ;)
OdpowiedzUsuńDobry tekst, choc strasznie jakiś taki pesymistyczny :)
OdpowiedzUsuńJak masz 10 gier do wyboru, to masz pewność, że wybrałeś najlepiej, jak tylko można. Kiedy masz ich 500 - to niestety prawdopodobnie nigdy nie spotkasz swojego ideału.
UsuńEtam, ja kupuje wszystko co mi sie podoba :) ale masz racje z tym brakiem czasu. Dlatego chyba grywam w proste bitewniaki bez spiny i powergamingu.
UsuńA ja niestety kupuję tylko z 2% tego co mi się podoba. W ogóle teraz robią mnóstwo świetnych gier i jeszcze lepszych figurek. I stąd właśnie to narzekanie.
UsuńMiałem te same odczucia, ta niedzielna rozmowa to musiała być jakaś trauma :-) zaskoczył mnie tytuł, bo jeszcze jakiś czas temu rozmawialiśmy o tym, że im więcej ciekawych bitewniaków tym lepiej... Ale pewnie lepszy tytuł "Klęska urodzaju..." niż "Życie jest za krótkie, żeby się cieszyć" albo coś w ten deseń ;-)
OdpowiedzUsuńDumny Puchacz
To nie była trauma, tylko otwarcie oczu. Oczywiście, że im więcej bitewniaków, tym lepiej. Ale na przykład takie 9th Age. Podobno dużo lepsze od battla. A jakoś nie ma kiedy w to zgrać. Innym fajnym tytułem mogłoby być: "Lepsze nic, niż rydz".
UsuńŚwietny tekst, intrygujące przerywniki:D Chciałbym być takim Panem Ronem na starość:D Mam nadzieje, że w jego wieku wreszcie zgromadzę tyle ile bym chciał i te modele, o których wciąż rozmyślam:D
OdpowiedzUsuńNajprostszą rzeczą do osiągnięcia jest chyba osiągniecie jego wieku. Zachęcam do zerknięcia w źródło zdjęcia. Jest tam cały fotoreportaż. Ten pan ma nawet specjalny DOMEK do figurek!
UsuńSmutno mi się trochę zrobiło :) ale idę pod prąd - też kupuję to co mi się podoba i co mnie chociaż trochę zainteresuje. Nie ma dla mnie znaczenia czy sobie w to potem zagram bo lubię mieć po prostu - oczywiście jak się pojawi okazja to chętnie spróbuję pograć a jak mi się spodoba to zapewne się uda wrócić do tematu. Teraz np. Pod choinką znajdę (prawdopodobnie) starter do Cybertronic z Warzone - na emeryturze też chciałbym sobie grać - ale jakaś wczesna mi nie grozi :)
OdpowiedzUsuń" też kupuję to co mi się podoba i co mnie chociaż trochę zainteresuje. Nie ma dla mnie znaczenia czy sobie w to potem zagram bo lubię mieć po prostu" +1 ja też, ja też :)
OdpowiedzUsuńAle potem robi się półeczka wstydu. Coraz bardziej, bardziej wypełniona. Więc staram się nie zapełniać jej nadmiernie, i przed większymi zakupami troszkę ją opróżnić. Niestety udaje się tak średnio... Co rusz pojawia się okazja, której nie można przegapić!
UsuńDlatego ja zacząłem ćwiczyć speedpainting :)
UsuńTo jest jakaś odpowiedź. Ale sensowny speedpainting to paradoksalnie - wyższa szkoła malarskiej jazdy. Przynajmniej dla mnie.
UsuńNie bez powodu powstało określenie "plastikowa heroina" :)
OdpowiedzUsuńSam rzecz jasna też nie jestem odporny na błyszczące i zachęcające nowości ;)
Dumny puchacz
Podobno heroina jest dużo lepsza niż figurki. Tak mi kolega mówił... Ale jak może być coś lepszego od figurek?
UsuńŚwietny tekst. Taka jest właśnie prawda - nie damy rady grać we wszystko co jest fajne. Na OiM nie znajduję dość czasu, a inne gry... Choć dziś miałem ciekawą rozmowę z narzeczoną. Pokazałem jej w googlaszu zawartość pudełka Frostgrave Soldiers. Przyjrzała się tym korpusikom, główkom i rączkom z bronią i stwierdziła z zainteresowaniem: ooo, można je składać jak ludziki Lego :) i teraz będzie coraz trudniej walczyć aby sobie ich nie kupić :)
OdpowiedzUsuńAkurat tych żołnierzy, to bym kupował w ciemno. Są dużo lepsi do składania, niż ludziki lego, bo po pierwsze można ich łączyć z innymi zestawami do Frostgrave'a (szczególnie z barbarzyńcami i kultystami). Po drugie - pasują do nich też inne figurki 28 mm (np do battla) a po trzecie, greenstuff, nożyk - i można ich konwertować. To są figurki które dają bardzo dużo możliwości złożenia.
UsuńTylko magowie od Frostgrave są jacyś tacy... brzydcy. Ale od czego są m.in. Reaper Miniatures? :) To już też obejrzeliśmy z narzeczoną.
UsuńMój kumpel używał do frostgrave'a magika od reapera. Faktycznie - jakościowo dużo lepsza od tych z Northstar.
UsuńZdołowałeś mnie - a może lepiej napisz jakiś tekst pt. Jak ogarnąć swoje życie i mieć jeszcze czas na figurki ! Taki poradnik z zarządzeniem własnym czasem :-)
OdpowiedzUsuńBył chyba kiedyś nawet o tym Figurkowy Karnawał Blogowy ;)(http://maniexite.blogspot.com/2015/01/podsumowanie-grudniowej-edycji.html)
UsuńTrochę o tym, a trochę nie o tym. Mi tam motywacji nie brakuje. I podobnie jest chyba u aktywnych blogerów. Niniejszy wpis raczej dotyczył sytuacji, gdy nawet największe poświęcenie i zaangażowanie nie jest w stanie sprostać naporowi nowości oraz pokładom starych, dobry produkcji.
UsuńWojpajek - niestety w tym temacie jestem leszczem... Oto mój wzór: http://czasowstrzymywanie.blogspot.com//
UsuńMuszę się pochwalić, że udało mi się ostatnio nie kupić Blood Bowla :D Pomogło, że jestem bardziej malarzem niż graczem, a zalega mi jeszcze w opór ludków z Silver Towera oraz to, że komputerowa adaptacja jest doskonała (i nie wymaga magazynowania, malowania ani liczenia pól).
OdpowiedzUsuńGames Workshop go nienawidzi! Odkrył jeden prosty trick zwiększający odporność na hype o 300%!
UsuńJa trochę z opóźnieniem, ale muszę pochwalić - ten tekst jest tak dobry i prawdziwy, że aż bolesny...
OdpowiedzUsuńBolesne jest nawet nie to, że nigdy nie pogra się we wszystkie DOBRE bitewniaki, ale to, że nie wyeksploatuje się w pełni potencjału tych kilku ulubionych.
OdpowiedzUsuń