czwartek, 10 listopada 2016

Wielka (?) niewiadoma. Ilu jest bitewniakowców w Polsce?


         
Czyli jakieś 4200 ludzi + auxillia.



      Po kilku recenzjach i tutorialach pora wrócić do tematów ogólnych. Dziś posnuję sobie rozważania o kwestii niszowości figurkowego hobby. To, że tego typu zainteresowania są relatywnie mało popularne to truizm, powtarzany w kółko przez fanów. I w zasadzie mógłbym napisać to samo, tylko ubrać treść w inne słowa, poprzeć kilkoma przykładami - i tym zamknąć temat. Ale moim zdaniem warto jest zastanowić się trochę głębiej. Jak popularne są bitewniaki w Polsce? Ilu jest bitewniakowców w naszym kraju? Na pewno cieszą się mniejszym zainteresowaniem niż piłka nożna i uczestnictwo w imprezach religijnych. I na pewno mają większą grupę fanów niż turkmeńska poezja z nurtu lirycznego egzystencjalizmu. 

         Wszelkie rozważania dobrze jest zaczynać od określenia - o czym właściwie jest mowa, jak rozumiemy dane pojęcia?



Czy jesteś prawdziwym bitewniakowcem? 


           Zacznijmy od próby zdefiniowania "bitewniakowca". Z prawdziwym bitewniakowcem jest jak z prawdziwym Polakiem. Każdy wie, o co chodzi, ale precyzyjne określenie: "kto zacz?" nie należy do rzeczy łatwych. Oczywiście można zacząć od tak ważnych cech jak niedostosowanie społeczne, braki w higienie i wygląda 2/10 (w porywach). Ale lepiej chyba skupić się na czymś, co nazwałbym poziomem zaangażowania w figurki. Chodzi mi o czas, pieniądze i zasoby intelektualne poświęcone na to zainteresowanie. Im więcej tego wszystkiego u konkretnego osobnika - tym wyższy poziom zaangażowania. Zdecydowana większość populacji w naszym kraju znajduje się na poziomie zerowym: grosza nie wydała na figurki, nie spędziła więc nad nimi choćby 5 minut z pędzelkiem - a nawet nie wie o ich istnieniu. 
Zaangażowanie w bitewniaki - 0. Typowy cytat: "Nie mam czasu na pierdoły, ogarniam ASAP!"

Na drugim krańcu skali mamy obsesjonatów którzy mogliby załatać dziurę budżetową, gdyby udało im się sprzedać swoje kolekcje, rozgrali wszerz i wzdłuż setki systemów - bez najmniejszych wątpliwości zasługują na miano trv hard-core fanatic bitewniakowców. I gdzieś między tymi ekstremami mieści się zdecydowana większość fanów. Pytanie brzmi - w którym punkcie skali postawić cezurę, by móc prawomocnie określić kogoś, jako bitewniakowca? To o tyle ważne, że w zależności od definicji - populacja fanów wyjdzie nam większa lub mniejsza.


Zaangażowanie w biteniaki - 5000. Typowy cytat: "W szafie mam 10 razy tyle"

Kogo więc będziemy liczyć? Proponuję postawić raczej wymagania minimalne. Uznajmy więc, że bitewniakowiec to człowiek, który rozegrał przynajmniej jedną grę w dowolnego bitewniaka (czymkolwiek miał by być "bitewniak") z użyciem choć części pomalowanych figurek. Gdyby to był uniwersytet, gdyby ta praca była recenzowana, gdyby był jakiś grant - wypadałoby teraz zrobić precyzyjną skalę, obrazującą poziom zaangażowania, policzyć rozkład w populacji, znormalizować itd. Niestety - to tylko luźna blogowa pisanina, więc tak nieprecyzyjne kryteria muszą nam wystarczyć. Można ustawić je troszkę niżej (wywalić te pomalowane figurki, czy jedną rozegraną grę - i poprzestać na na samym kupnie figurek czy podręcznika. Albo i wyżej: nazywać bitewniakowcami tylko tych, co mają przynajmniej 100 pomalowanych figurek, i regularnie (2 razy na miesiąc) grają i do tego jeżdżą na turnieje.


Rozprawa o metodzie.


Na razie zostaję przy swojej propozycji. Spróbujmy więc przystąpić do liczenia. No i tu zaczynają się schody...
Jak na razie nie ma jeszcze centralnej krajowej ewidencji graczy w figurkowe gry bitewne (w odróżnieniu na przykład od nauczycieli, kierowców, lekarzy, skazanych...) dlatego musimy dojść do sumy bitewniakowców w jakiś inny sposób. Tylko w jaki?

Pierwsze, co nasuwa się na myśl - to policzyć uczestników wszystkich turniejów gier bitewnych. Siłą rzeczy spełniają oni bowiem zaproponowane kryterium. Oczywiście, jeśli ktoś pojechał na kilka turniejów, jest liczony tylko raz. 
Już chyba dostrzegacie kłopoty, jakich nastręcza ta metoda? Po pierwsze - nie każdy gracz jeździ na turnieje. Po drugie: kto miał by to liczyć i sumować? Po trzecie: ludzi wkręcają się w bitewniaki - a potem czasami ich zaangażowanie słabnie. A potem może znowu wzrosnąć. W jakim czasie prowadzić te obserwacje? Rok? Kilka lat? W każdym razie - nie otrzymamy na pewno pełnej sumy. Ale za to podliczając uczestników turniejów przez dajmy na to 3 lata otrzymamy dość precyzyjne dane - o ilości uczestników turniejów. A to już nie mało.


Afterparty na jednym z największych polskich turniejów WFB. Zaistniałe okoliczności znacznie utrudniły pracę ankieterom (w lewym dolnym rogu).


No to może inaczej. Mamy XXI wiek, przez internet można załatwić i spowiedź, i wynajęcie płatnego mordercy. Można więc też użyć tej technologii do zebrania informacji o fanach bitewniaków. Wystarczy stworzyć odpowiedni sondaż, badanie lub ankietę, poumieszczać linki do niej na odpowiednich stronach (sklepy, fora specjalistyczne). A następnie czekać, aż informacje zaczną spływać szerokim strumieniem. W dodatku możemy dowiedzieć się wielu istotnych szczegółów - poznać nie tylko ilość bitewniakowców, ale ich zwyczaje zakupowe, budżet przeznaczany na figsy, ulubione systemy, stan cywilny, numer buta...
Choć pomysł wydaje się karkołomny - tego typu działania są prowadzone. Na przykład tu. Niestety nie znalazłem wyników tego badania. Być może opublikowano je w czasopiśmie, które je przeprowadziło? A być może zostały ukryte w sejfie prezesa, jako wrażliwe dane strategiczne? Wiedząc takie rzeczy, można bowiem bardziej sensownie planować politykę wydawniczą i akcje marketingowe. 
Niestety tego typu ankiety nie są do końca miarodajne. Na każdego respondenta przypada ileś tam osób, które zobaczyły ankietę, ale zwyczajnie ją olały. Zaś ci udzielający odpowiedzi wcale nie muszą podawać prawdy. 


'cause everything sounds better in english.

Ale nawet jeśli są szczerzy, to i tak różnią się od grupy, która zdecydowała spędzić inaczej te kilkanaście minut, które są potrzebne do wypełnienia ankiety. Różnią się właśnie poziomem zaangażowania. Swoimi odpowiedziami nie dają więc pełnego obrazu sytuacji.


         Wydaje się, że istnieje prostszy i szybszy sposób, dający równocześnie bardziej miarodajne informacje. Obejmujący również tych, którzy unikają turniejów i internetowych ankiet jak diabeł święconej wody. Mianowicie - lista klientów sklepów internetowych. Cóż to jest za ogrom danych! Wiemy kto, gdzie i kiedy co kupił. Możemy też wiedzieć nie tylko, czy był zadowolony po fakcie, ale też, czy to zadowolenie przełożyło się na dalsze zakupy (np. figurek do tego systemu). 

        Oczywiście klienci tego typu placówek są niczym pantery: przemierzają czujnie gąszcze sieci w poszukiwaniu najlepszego kąska. I mają wąsy. 
Sprowadza się to do tego, że jedną rzecz kupią w jednym sklepie. A inną już w innym - oferującym lepsze ceny. Dlatego - aby uzyskać pełny obraz, konieczne byłoby zagregowanie wszystkich baz danych aktualnie działających oraz upadłych już sprzedawców. W efekcie będziemy wiedzieli, kto w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat poświęcił swoją kasę na zakup figurek. Czyli czegoś, bez czego ciężko zajmować się tym hobby.
I ta metoda ma swoje wady. Nie obejmuje ludzi, którzy kupili ludki z drugiej ręki, za granicą - czy detalicznie. No i przede wszystkim - nie mówi nam, czy kupujący rzeczywiście je rozpakował, pomalował i nimi zagrał - czy też może dał w prezencie swemu synowi, by przekonać go do poparcia swoich zeznań w sprawie rozwodowej. 
Ale gdybyśmy mieli takie informacje - to sądzę, że nie różniłyby się one znacząco od rzeczywistej liczby bitewniakowców w Polsce. 


A jeśli szef nie udostępni danych klientów - zawsze można liczyć na to, że jakaś dobra dusza zrobi to za niego.


     Wygląda na to, że jedyne, co nam pozostaje, to metody szacunkowe. Żadna z wymienionych powyżej nie da nam dokładnej liczby fanów gier bitewnych w Polsce. Podobnie z metodami niewymienionymi: metaanalizą profili na forach dotyczących gier bitewnych czy wyszukiwania słów w google. Jesteśmy więc skazani na metodę japońską: Naoko. Możemy się mniej więcej dowiedzieć, ilu jest bitewniakowców. Mniej - więcej.

        A gdybyśmy tak mieli nieograniczone środki i możliwości? To oczywiście fantazja... Ale kusząca. Wyobraźmy sobie, że cały aparat śledząco-analizujący wielkich i małych agencji wywiadowczych oraz wielkich koncernów medialno-komunikacyjnych (typu Google czy Facebook) zaprzątnięty został w służbę udzielenia odpowiedzi na tytułowe pytanie niniejszego tekstu.
        Zamiast śledzić potencjalnych terrorystów czy analizować zwyczaje zakupowe - agenci, analitycy, algorytmy szukałyby wszelkich danych nt bitewniaków. Pod tym kontem wyłapywane byłyby treści wpisywane w internet, przeglądane strony, rozmowy telefoniczne czy smsy. Ponieważ znaczna większość współczesnej komunikacji odbywa się za pomocą tej czy innej elektroniki. Gdyby móc zebrać wszystkie te dane - mielibyśmy obraz bardzo bliski rzeczywistości.


Oczywiście rządy i korporacje mają ważniejsze rzeczy na głowie. Status quo sam się przecież nie utrzyma.



Ale kto miałby to wszystko liczyć? I po co?

Już wiadomo, że są sposoby, by zebrać wiedzę nie tylko o liczbie polskich bitewniakowców, ale też o ich sympatiach hobbystycznych, wydatkach, stażu, potencjalnych zainteresowaniach. Zebranie ich nie jest tak proste jak pokonanie w wyborach Bronisława Komorowskiego - ale może również przynieść istotne korzyści. Jeśli jakaś firma nie chce powtórzyć losu Games Workshop, które chwaliło się tym, że nie prowadzi badań konsumenckich - to powinna nie naśladować ich również w tej materii. Jeśli wiesz, na co ludzie wydają swoje pieniądze, wiesz też jaki produkt ma szansę na zdobycie ich zainteresowania, sympatii - i wreszcie pieniędzy. 
Oczywistymi kandydatami na do prowadzenia badań nad populacją bitewniakowców są więc firmy: wydawnictwa, sklepy, dystrybutorzy. W ich przypadku wysiłek taki mógłby przełożyć się na konkretne profity. Być może któryś z polskich liderów branży już nas obserwuje?

Ale ta branża jest specyficzna. Dużo bardziej liczy się niej serce, niż szkiełko i oko. Wygląda na to, że sondowanie rynku sprowadza się tu najczęściej do kampanii na tym czy innym kickstarterze. Jeśli ktoś ma zajawkę na jakiś tytuł czy temat: to od ust sobie odejmie, a wyda daną grę. I będzie poświęcał kolejne dni i złotówki ze swego życia, by inni mogli zaznać - i ostatecznie podzielić jego pasji. Między innymi dzięki temu temat gier figurkowych jest dużo ciekawszy, niż na przykład branża proszków do prania czy kosmetyków. Gdyby kierować się wyłącznie badaniami konsumentów - nie jeden projekt nie zostałby zrealizowany. Kto chce kolejnej gry o walkach w kosmosie? Przecież jest już X-wing! 

Kolejną grupą, która mogłaby skorzystać na posiadaniu tego typu informacji są sami bitewniakowcy. Wyobraźmy sobie, że jest strona www, z której możesz się dowiedzieć, ile ludzi gra w figurki w twoim mieście. Jakie gry są wśród nich popularne. Które tytuły zyskują na popularności, które tracą. To byłoby lepsze od lokalizatorów graczy. Te informacje są dostępne również teraz - ale w bardzo rozproszonej postaci. Zbieranie ich jest czasochłonne i niewygodne. 
Ale skoro udało się z 9th Age - może udałoby się i z tego typu projektem? Zobaczylibyśmy, ilu nas jest. Poczuli siłę i czas.
Stowarzyszenie można by założyć, albo fundację. ZUSu nie płacić, wziąć dotację na organizację konwentu...


Zagadka: jaka to armia?


Ale ilu jest bitewniakowców w Polsce. Istnieją pewne przesłanki, by domniemywać, że coraz więcej. Otwierane są nowe sklepy. Wydawane są nowe systemy (zarówno tłumaczenia zagranicznych, jak i rodzime. Zarówno profesjonalne, jak i fanowskie). Powstają nowe firmy produkujące figurki. Coraz więcej ludzi udziela się na forach i facebooku.
Ale nie potrafię podać dokładnej liczby.




20 komentarzy:

  1. Fajny tekst, dobrze się czytało. Ja cały czas staram się promować: https://warlord.wannarumbl.com/#/login i liczę że platforma stanie się bardziej popularna. Liczba graczy w poszczególne systemy ma o tyle znaczenie, że dużo łatwiej potencjalnemu chętnemu wejść w dany system gdy ma on już w okolicy osoby grające, a z takimi informacjami bywa ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byłaby fajna sprawa, gdyby strona nie ograniczała się tylko gier Warlord Games. Zgadzam się, że ludzie mieszkający w okolicy bardzo ułatwiają podjęcie decyzji o rozpoczęciu inwestowania w taki lub inny system. A często warunkują jej sensowność.

      Usuń
    2. Tam jest nie tylko WG. Jest T9A, X-Wing, Malifaux i wiele innych :)

      Usuń
    3. Jest nawet Frostgrave i Dragon Rampant! Ale nie ma ogniem i mieczem :(

      Usuń
  2. Szczęśliwie mogę się określić już jako bloger-kolekcjoner :) Miło się zagłębiało w każdą linijkę tekstu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zaś na razie jestem jedynie gawędziarzem/ hipnotyzerem. Ale pracuję na rozwinięcie na podżegacza :)

      Usuń
  3. Bardzo fajna analiza. Myślałem że na koniec napiszesz ilu nas jest wszystkich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczyniłem pewne wyliczenia. Dały one wynik: 25000 +/-20000 osób. Ale nie są to precyzyjne dane.

      Usuń
  4. Choć wymagałoby to nieco inne definicji zjawiska (bitewniakowiec jako osoba oglądająca figurki / czytająca zasady), skuteczną metodą byłaby analiza ciasteczek. (Innymi słowy, Google może podać dokładną liczbę ;).

    Zmiany zainteresowania zjawiskiem w czasie można pośrednio prześledzić na Google Trends. (Wpisałem z ciekawości "gry bitewne" i "warhammer" - frazy były najczęściej wyszukiwane w 2008 i 2004. BTW, ma ktoś pomysł skąd w sierpniu 2008 dziki skok popularności wyszukiwań Warhammera w Polsce?).

    Przychodzi mi jeszcze do głowy zliczenie wystawiających i kupujących w kategorii "gry towarzyskie/bitewne" na Allegrze. (Choć i tu trzeba by zdefiniować bitewniakowca inaczej - jako kupującego, a nie grającego - i do tej definicji jako człowiek mało grający a malujący bym się osobiście przychylał.)

    Jak widać, inspirujący tekst :P Jak zawsze, chechłem z ilustracji i podpisów pod :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie wiele zależy od kwestii definicji. Jeśli skupimy się na malowaniu (np u mnie na każdą godzinę gry przypada jakieś 20-30 malowania) to wtedy można śledzić zakupy farbek czy statystyki z allegro.
      Nie mam pojęcia, co się stało w 2008. W pierwszym odruchu myślałem, że chodzi o 8 edycję. Ale wytłumaczenie może być też inne. Mógł to być rok, gdy jakaś grupa ludzi zaczęła wykorzystywać internet do zdobywania informacji nt bitewniaków. Czyli rok, gdy do hobby napłynęła świeża krew.

      Usuń
    2. W 2008 był krach, być może sporo ludzi zaczęło wyprzedawać swoje figurki, a ci którzy na nie polowali zaczęli intensywnie przepatrywać sieci w poszukiwaniu okazji...

      Usuń
  5. Jak zawsze miło poczytać =) Wg mnie najważniejsze, by ta liczba bitewniakowców rosła =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. To jest w interesie wszystkich zainteresowanych: wydawców, sprzedawców i samych fanów. Stąd dziwi mnie mała ilość działań prowadzących do popularyzacji bitewniaków.

      Usuń
  6. Jest nas coraz mniej.ja tez ostatnio olewam temat I jedynie czytam fora.ostatnio tak myslalem czemu? A no temu ze moi kolesie tez olewaja temat.z wiekiem idzie praca rodzina itd.a hobby laduje w pudle albo na allegro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naturalna sprawa. Dla pocieszenia powiem, że po paru latach wsiąknięcia w rodzinę i pracę sytuacja się stabilizuje, dzieci stają się bardziej samodzielne - i pojawia się chętka na powrót do hobby. Choć niestety - nie u wszystkich byłych figurkowców.
      Druga strona to napływ nowych graczy. Nie ma co ukrywać, że teraz producenci figurek mają dużo trudniej niż 15 - 20 lat temu. Konkurencję stanowią dużo lepsze gry komputerowe.

      Usuń
  7. A tutaj próby oszacowania w skali całego świata :

    http://shedwars.blogspot.co.uk/2013/10/how-big-is-wargames-industry.html?m=1

    Dumny puchacz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ważne uzupełnieni, w tekście pojawiają się przybliżenia oparte o jakieś wyliczenia. Byłoby miło, jakbyś ten link umieścił również na facebooku :)

      Usuń
  8. Właśnie te wyliczenia nie bardzo mnie przekonują, chociaż o nie mam pomysłu na lepsze. Zastosowanej metody nie da się też przełożyć na polskie realia, bo nie ma u nas imprezy inetgrującej całe środowisko -chyba najbliższy byłby Hussar, ale to bardziej święto malarzy niż graczy

    Dumny puchacz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli na podstawie gości na Hussarze szacować populację polskich figurkowców, to liczba byłaby bardzo mizerna. Szkoda, że nie ma imprezy integrującej wszystkich fanów. Stąd pozostaje tylko żebrać o informacje u drzwi Google...

      Usuń