czwartek, 24 listopada 2016

Nagły atak Numidów. Recenzja zestawu "Numidian Cavalry".

            Dawno, na prawdę baaaardzo dawno temu, za rzekami, górami, lasami oraz jednym Morzem Śródziemnym było sobie królestwo Numidii. Królestwo - to może za duże słowo - raczej luźna federacja dwóch plemion: Massylów wschodnich i zachodnich. Pomimo niezłych możliwości militarnych i zręcznie prowadzonej polityki międzynarodowej (to znaczy wiązania się sojuszami ze stroną  aktualnie wygrywającą wojnę) nie przetrwało jednak dłużej niż kilkaset lat. Ziemia ta wydała św. Augustyna - o ile nazywanie go Numidyjczykiem w ogóle ma sens. Równie dobrze można by wiązać z tym królestwem Kadaffiego.

          Ale poza Ojcem Kościoła królestwo to zasłynęło ze znakomitych jeźdźców. Mimo tego, że walka na koniu nastręcza dużo więcej problemów niż na piechotę, kawalerzyści ci na polu bitwy dokonywali cudów. Okrążali wrogie wojska, przepędzali konnych wrogach i masakrowali piechotę. Byli czymś w rodzaju husarii starożytnego świata. Oczywiście używali innego sprzętu, innej taktyki, innych koni, inaczej byli rekrutowani i utrzymywani. W zasadzie nie mieli z husarią nic wspólnego ponad to, że w owym miejscu i czasie nie było lepszej kawalerii od kawalerii numidyjskiej. Nic więc dziwnego, że zostali zapamiętani do dziś. I raz po raz pojawiają się w różnego rodzaju grach nawiązujących do tego okresu i tego rejonu świata. W tym oczywiście - w grach figurkowych.
Tak się składa, że numidyjscy jeźdźcy zostali w starożytności przedstawienie m.in. na kilku płaskorzeźbach, którym udało się dotrwać do naszych czasów. I w oparciu o te właśnie wizerunki powstają współczesne prace mające obrazować tych żołnierzy.

Oto Numidyjczycy na koniach. Wyraźnie widać brak siodeł, uzdy, długie luźne podkoszulki, okrągłe tarcze i charakterystyczne krótkie dready. Tak właśnie narodził się kanon przedstawiania tej formacji.

Numidyjczycy od Victrix Ltd.

Sporo producentów figurek (szczególnie tych, którzy specjalizują się w żołnierzykach z okresu starożytności) ma w swej ofercie modele konnych Numidyjczyków. Dziś zrecenzuję tych, który są odlewani w szarym plastiku i sprzedawani przez firmę Victrix Ltd. Firma ta jest czołowym dostarczycielem rozwiązań z zakresu plastikowych żołnierzyków z czasów starożytności i epoki napoleońskiej w skali 28mm.

Pewną innowacją, jest metoda pakowania ludzików. Jeżeli kupimy zestaw przez internet, to po otwarciu opakowania ukarze nam się taki oto widok:


To akurat kupiłem w detalu.



Może to budzić mieszane uczucia. Wszak standardem w branży figurkowej są pięknie ilustrowane pudełka, z kolorowym logo, które już z daleka błagalnie wytrzeszczają oczy: "Kup mnie, proszę!". A tutaj duży worek strunowy z dopiętą zszywkami etykietką. Aż przypominają się schyłkowe lata PRL... Ale dla mnie to zaleta. Wolę, by mniej kosztów produkcji szło na pudełko, które i tak wyląduje w śmieciach. Dzięki temu może cena finalna będzie niższa? Nie jest to jednak opakowanie idealne. Niektóre elementy mogą bowiem podlegać w większym stopniu działaniu czynników zewnętrznych.

A więc przez folię widać to i owo, ale dopiero po jej otwarciu możemy w pełni nacieszyć oczy widokiem, a palce dotykiem wyprasek. Na tym etapie polecam nie wyrzucać tekturki spinającej woreczek. Z jej tyłu wydrukowano instrukcję sklejania. Nie, żeby była jakoś bardzo potrzebna. Jeśli skleiłeś już kilka figurek i widziałeś choć kilka razy konia lub człowieka (nawet na obrazku) - poradzisz sobie bez niej.
Wracając do meritum - mamy w tej folii cztery wypraski. Każda z nich jest taka sama, i wygląda tak:


Front wypraski.

To samo, tylko z tyłu.

Dla tych, którzy cenią sobie dokładne opisy albo wyłączyli otwieranie obrazków w przeglądarce, kilka(set) słów na temat pojedynczej ramki.

Zdecydowaną większość wypraski zajmują wierzchowce. Każdy z nich składa się z dwóch połówek. Dzięki takiemu rozwiązaniu proces wycinania, ścierania mould-line'ów i sklejania przebiega błyskawicznie. Same koniki zostały przedstawione w bardzo dynamicznej pozie. Zdają się galopować niczym okręt pod pełnymi żaglami. I z jednej strony wygląda to bardzo fajnie, a z drugiej - kopyta stykają się tylko małym punktem z podstawką. I tutaj może nastąpić pęknięcie, które potem trudno skleić. I jeśli zdarzy się wam taki defekt, to polecam sklejenie z użyciem pinowania, bo pęknięcie tylko czeka, by się powtórzyć. Najlepiej w trakcie wyjmowania figurki na stół bitwy.
Same wierzchowce są pozbawione jakichkolwiek siodeł (dokładnie tak, jak te na rzeźbie). Jedyny nienaturalny element, to sznury, których używali jeźdźcy. Miejmy nadzieję, że do sterowania zwierzętami, a nie ich podduszania.
To, co jest specyficzne dla tych figurek, to proporcje. Rozmiary koni odpowiadają odmianom historycznym, ale są nieco mniejsze niż konie używane w kawalerii w późniejszych okresach. W opisie są wręcz określane jako "ponies".

Tutaj zdjęcie konwersji bodajże do Warmachine/Hordes. Jeśli jest mowa o kucykach, to nie mogłem darować sobie wrzucenia zdjęcia największej patologii fandomu. Ale czy aby na pewno największej?


Kolejny element to ciała kawalerzystów. Są mało zróżnicowane: szeroki rozkrok, lewa ręka wyciągnięta w dół, prawej i głowy brak. Całość przystrojona w rodzaj krótkiej tuniki na ramionach. Falowanej, jakby była za duża co najmniej o 4 rozmiary. Ilość ciał w wyprasce - 3. Do tego jeden krótki, powiewający (zapewne w trakcie galopu) płaszczyk.
Ponieważ żołnierz bez głowy wygląda głupio (i nie ma na co założyć hełmu) - mamy też i 6 główek. Wszystkie one mają fryzury wzorowane na tych przedstawionych na pierwszej płaskorzeźbie, oraz odpowiednio bojowe miny. A jedna nawet spiczasty hełm.
Kolejny niezbędny atrybut, to sprzęt. Akurat Ci Numidyjczycy są uzbrojeni w oszczepy. Prawe ramię z oszczepem uniesionym do rzutu przyklejamy do wyżej wymienionych ciał. Mamy też kilka lewych dłoni, ściskających oszczepy zapasowe. By tak uzbroić jeźdźców, trzeba pobawić się w konwersję. Odcinamy lewą dłoń bazowo zamocowaną do lewego ramienia i, niczym chirurg ze szpitala polowego, dajemy na jej miejsce narząd uzbrojony.
Do tego mamy jeszcze 3 okrągłe tarcze - zwykłe niewielkie kółka bez żadnych specjalnych szczegółów.
A gdybyśmy chcieli skleić kilku wojaków jako grupę dowodzenia - mamy nietypowy sztandar (tyczka z poziomym półksiężycem i wstążkami), małą trąbkę i prawe ramię z wzniesionym do ciosu króciutkim mieczem. W zasadzie - sztyletem. 

Jakość wykonania i rzeźby jest znakomita, w niczym nie ustępuje plastikowym produktom największych światowych korporacji figurkowych. A nawet je przewyższa. Szczegóły są świetnie odlane i jednocześnie drobne i filigranowe. Czasami niestety aż tak drobne, że trzeba szczególnie uważać przy wygładzaniu nadlewek. Bardzo łatwo jest je uszkodzić.

Gwoli ścisłości chciałbym napisać, że ta folia, tekturka i cztery ramki to dokładnie wszystko, co dostajemy w zestawie. Nie ma żadnych podstawek, żadnych kalkomanii, dodatkowych bitsów. Chcesz więcej - musisz szukać na własną rękę. A mimo to, jestem zadowolony z zakupu. Głównie z powodu ceny. Całość kosztowała mnie mniej niż 100 zł. Nie sugerujcie się ceną sugerowaną przez naklejkę - doszedł rabacik i Numidyjczycy po raz kolejny ochoczo pocwałowali służyć nowemu panu. Trudno znaleźć inny zestaw kawalerzystów (z dowolnego okresu) zawierający 12 modeli w skali 28 mm za taką cenę.


A tak kawalerzystów z Numidii wyobraża sobie artysta. Podobieństwo do figurek jest uderzające.

Co jeszcze można zrobić z tych figurek? 

W recenzjach, które piszę staram się też wymyślić alternatywne zastosowania dla kupionych modeli. W tym jednak wypadku mam utrudnione zadanie. Numidyjscy jeźdźcy są bowiem ściśle powiązani z relatywnie krótką epoką (ok 300 lat, 300 p.n.e. do 0 n.e.) i małym obszarem (zachodnie wybrzeża Morza Śródziemnego). Do tego mają bardzo specyficzną stylistykę, przez co trudno udawać, że są jakimś innym rodzajem jazdy.

Na szczęście zgadzają się skalą z innymi figurkami od tego samego producenta. A więc wystarczy dokleić im nieco inne głowy, z innych zestawów (i koniecznie pomalować skórę kawalerzystów w innym odcieniu niż proponuje wydawca!) - i już mamy lekką jazdę iberyjską, grecką, libijską, italską itp.

Realizacja innych pomysłów na alternatywną kawalerię wymagałaby już znacznie więcej pracy hobbystycznej. Na pewno zestaw ten nadaje się na podstawę pod wszelkiej maści dzikich, nieucywilizowanych kawalerzystów: Indian, leśnych elfów, barbarzyńców itp. Sęk w tym, że trzeba w tym wypadku bardzo dużo pozmieniać w rzeźbie jeźdźców. Sprawę na pewno ułatwią dodatkowe bitsy.

A gdyby tak odpuścić sobie jeźdźców, i zetrzeć pilnikiem sznurki wokół szyi - dostajemy same dzikie, nieujarzmione i nieujeżdżone konie. Co prawda nie kojarzę systemu, gdzie konie występują samopas. Ale jakby ktoś chciał rozegrać scenariusz pt. "Polowanie na mustangi" czy "Tatarzy kradną konie" to ma czym. 

Jako że plastik jest wyjątkowo wdzięcznym materiałem modelarskim, to na bazie tego zestawu można stworzyć całą gamę końskich mutantów. Na przykład Sleipnira - ośmionogiego konia Odyna, konia dwugłowego, horse centipide... Tudzież mutantów zawierających końskie części. Albo na przykład konioludzi.


Gdy myślisz, że znalazłeś już najgorszą patologię, od spodu słychać kłapanie końskich kopyt.

A jeśli o końskich mutantach mowa, to jest taki ich rodzaj, który na trwałe zakorzenił się w (pop)kulturze. Chodzi mi oczywiście o różne wersje centaurów. Możemy tutaj snuć elaboraty o symbolice połączenia pierwiastka animalnego i człowieczego, o ich syntezie i antagonizmie... ale w tym tekście chodzi mi o wskazanie dobrej bazy do konwersji tego typu figurek. Bez większego trudu można odciąć końskie główki i na ich miejsce przykleić humanoidalne korpusy. Równie dobrze ludzkie, jak i innych stworów: orków, Amazonek czy beastmanów.


I mogą wyglądać tak. A w dodatku na bazie tego zestawu można skonstruować aż 12 takich potworów!

No i zbliżamy się do końca recenzji. Pora powiedzieć jakieś zgrabne ostatnie słowo... Więc napiszę, że jestem zadowolony z zakupu. Figurki są świetnie odlane i bardzo przyjemne w malowaniu. Aby przygotować je do obróbki, nie trzeba wiele czasu i wysiłku. Cena też zachęcająca. 
Jeśli mają jakąś wadę - to chyba tylko taką, że prezentują właśnie numidyjską kawalerię - a więc b. trudno zrobić z nich cokolwiek innego. Ale ja właśnie czegoś takiego potrzebowałem. Być może nawet wrzucę ich zdjęcia, gdy tylko będą gotowi.


czwartek, 17 listopada 2016

Jeśli nie Blood Bowl, to co? Może inny Blood Bowl?



Fanatycy figurkowych gier piłkarskich również uciekają się pod Twoją obronę.


Jeśli spędziłeś ostatnie dwa - trzy miesiące pod kamieniem, i właśnie spod niego wyszedłeś, to mam dla ciebie łamiącą wiadomość: pojutrze znów będzie można kupić legendarną planszówkę "Blood Bowl"!!!11!1! I to nie jakiś wygrzebany ze strychu egzemplarz sprzed kilkunastu lat, ale zupełnie nową edycję. Z nowymi figurkami, gadżetami, planszą i zasadami! W dodatku za umiarkowaną (oczywiście jak na Games Workshop) cenę! Za 325 zł (cena oficjalna. Jeśli siedzisz w temacie figurek, bez problemu kupisz taniej) dostaniemy 24 figurki, specjalne kostki, planszę, countery, karty, zasady - czyli wszystko to, co powinno znajdować się w rozbudowanej współczesnej planszówce.
Okazało się, że informacje o wznowieniu wydawania tzw "specialist games" są prawdziwe. Teraz możemy znów kupić kultowego "Blood Bowla". A potem? "Mordheim"? "Epic"? "Necromunda"?

Najwyraźniej analitycy GW, zastanawiając się, jak wyciągnąć firmę z zapaści, spojrzeli na okres jej triumfów: przełom XX i XXI wieku. I postanowili zrobić to, co robiono wtedy. Powrócono do planszówek, zaczęto przycinać niektóre ceny.
Takiemu myśleniu nie można odmówić pewnej przenikliwości. Po pierwsze: dawni fani, dziś często po czterdziestce z chęcią zapłacą te kilkadziesiąt/kilkaset funtów/dolarów (czy innej waluty) by znów przez chwilę mieć złudzenie, że orbitują w okolicach dwudziestki, a świat jest pełen atrakcyjnych możliwości. A jeśli gra zostanie zrobiona solidnie - to i nowy narybek się skusi. Wygląda to na dobry plan biznesowy. A jeśli zostanie zrealizowany z konsekwencją, determinacją i pełnym zaangażowaniem środków - nie ma prawa nie udać się chociaż w części. I wszystko wskazuje na to, że GW nie zaniedbał żadnego sposobu na spopularyzowanie nowego-starego tytułu. W ciągu ostatnich dni, na jaką stronę o figurkach byśmy nie weszli: "Blood Bowl", "Blood Bowl", "Blood Bowl". Aż strach odpalać PornHuba...


Nowego Blood Bowla czeka ciężki mecz otwarcia.


Tylko - na nieszczęście dla GW - mamy koniec roku 2016, a nie 2001. Od tego czasu w dziedzinie gier zmieniło się bardzo dużo. I powracający do żywych "Blood Bowl" nie wchodzi bynajmniej na puste boisko. Konkurencja jest rozgrzana i przygotowana. W dzisiejszym tekście napiszę właśnie o niej. Sądzę bowiem, że ma ona nie jedną przewagę nad starym mistrzem. I wynik meczu o portfel klienta wcale nie musi być przesądzony.

Alternatywy cztery.

Zanim zacznę omawiać tytuły, które mogłyby zastąpić "Blood Bowl'a", parę ciepłych słów o samej grze. Nie będę tutaj streszczał jej reguł, bo to nie z ich powodu powstała jej renoma. Moim zdaniem o sile tego tytułu stanowi parę rzeczy.
Pierwsza z nich to nawiązanie do bardzo popularnego uniwersum, czyli oczywiście warhammerowego Starego Świata. Ale nie nawiązanie bezkrytyczne. Czy wyobrażacie sobie sytuację, gdy krasnoludy rozgrywają mecz futbolu z orkami? I nie dążą do rozsiekania się na wzajem od pierwszego wejrzenia? Uniwersum "Blood Bowl'a" jest bowiem nieco inne, niż klasyczny Stary Świat. Wszystkie rasy i stronnictwa jako - tako koegzystują ze sobą. Oczywiście istnieją rozliczne niechęci i animozje. Ale pretensje są rozstrzygane na boisku, a nie na polu bitwy. A w dodatku istnieje w nim coś w rodzaju telewizji i biznesu.
Kolejna zaleta to tematyka. Mimo wszystko gry o sporcie stanowią ewenement wśród bitewniaków. Jest ich kilka - ale i tak ich liczba jest niczym w porównaniu do tytułów traktujących na przykład o II wojnie światowej.
No i na koniec - hu jak humor. Nie ma Blood Bowl's bez pary komentatorów - Jima i Boba. Jeden to wampir, drugi - ogr. Albo na odwrót. W każdym razie: komentują to, co dzieje się na boisku i wkoło niego. A każdy ich dialog to parodia mądrości i dywagacji głoszonych przez ekspertów od sportu zasiadających w studiach telewizyjnych w czasie transmisji. W dodatku żarty dwóch potworów odnoszą się i do profesjonalnego sportu i do kuriozów rodem ze świata Warhammera, co daje w efekcie piorunująca mieszankę rozweselającą.
A jeśli weźmiemy pod uwagę rolę, jaką odgrywa piłka nożna w naszym kraju: patologie organizacyjne, przekręty finansowe, nieoczekiwane zwycięstwa i oczekiwane porażki, wszystko to okraszone jedynym i niepowtarzalnym urokiem kultury kibicowskiej... Choć to niemożliwe, robi się jeszcze weselej.


Skład na mecz z Czechami wzmocniony o Minotaurinho z numerem 01.


No dobra, bierzemy się więc za granie w Blood Bowla. Teoretycznie w dniu publikacji tekstu jeszcze nie powinieneś mieć własnego egzemplarza nowej edycji. Ale i tak możesz sobie zagrać. Istnieje bowiem gra:

Blood Bowl: Team Manager




Za dawnych, dobrych czasów, gdy Games Workshop współpracował zgodnie z Fantasy Flight Games, wydana została ta bardzo zgrabna i sympatyczna gierka. Gracze wcielają się w rolę menedżerów drużyn (Niespodzianka! Kto by pomyślał!). Ich zadaniem jest przeprowadzić podopiecznych przez cały sezon rozgrywek ligowych. Wygrywa ten, którego zespół zaskarbi sobie największą sympatię fanów. Wiele dróg prowadzi do tego celu, i niekoniecznie trzeba dążyć za wszelką cenę do zwycięstwa. W trakcie trwania rozgrywek do drużyn dołączają nowi zawodnicy, można też zdobyć nowe umiejętności i ulepszenia. Ale i tak duże znaczenie ma to, co przesądza o sukcesie w prawdziwym sporcie: dobór odpowiedniego przeciwnika i szczęście.

Ponieważ mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju niekolekcjonerskiej karcianki - spodziewajcie się dużej ilości kart (różnych rodzajów i rozmiarów), żetoników i paru kostek. Na początku ogarnięcie tego może być nieco kłopotliwe, ale uważne wczytanie się w zasady i rozegranie jednej partii sprawi, że poczujecie się bardziej pewnie. 
Potem zaś czeka was już szampańska zabawa. Szczególnie, jeśli uda wam się zgromadzić czterech chętnych graczy. Przemyślne i dalekosiężne plany niweczone przez zły los lub pomoc "życzliwego" kolegi. Cierpliwe budowanie zwycięskiego składu drużyny i szukanie odpowiednich meczów do rozegrania. A na koniec - akcja na boisku, nieprzewidywalna do samego końca niczym wódka z sałatką jarzynową. Do tego śmiech i żarty. Albo te zapodane na kartach, albo te, które sami sobie będziecie stroić.

Co, oprócz pozytywnych wrażeń z rozgrywki jest siłą tego tytułu? Po pierwsze - cena. Nawet, jeśli kupić wszystkie dostępne dodatki, to i tak wyjdzie taniej, niż nowa edycja od Games Workshop. Już za około 120 zł (Cena przeciętnego boxa figurek) mamy podstawkę, zawierającą sześć różnych drużyn, pozwalającą na zabawę czterem osobom na raz. Dodatki zaś wzbogacają grę o kolejne sześć drużyn i różne zasady specjalne. W dodatku CAŁOŚĆ została wydana po polsku (nie poprzestano na dodaniu broszurki z polskimi zasadami).
Żadna karta nigdy nie będzie tak fajna, jak figurka. No chyba że nielimitowana firmowa karta kredytowa. Ale karty mają tą przewagę nad ludkami, że od razu po wyciągnięciu z pudełka nadają się do zabawy. Nie musisz ich wycinać, oskrobywać czy malować (chociaż jak ktoś się uprze, to oczywiście może). W efekcie przygotowanie do rozgrywki zajmuje znaczniej mniej czasu. I sama gra toczy się szybko - jeśli wszyscy mają opanowane zasady. Co prawda to nie bitewniak - ale szczerze polecam. Bawiłem się przy tej grze znakomicie. I wydaje mi się, że 51 pozycja w światowym rankingu gier "z klimatem" nie jest przypadkiem.


Kolejną grą, jaką chcę zaproponować jako zamiennik dla nowej edycji Blood Bowl, jest:

Blood Bowl II





Jak widać, pozostajemy w tematyce tej samej gry. Na tym etapie opis tego, o co chodzi w grze, możemy już sobie odpuścić. Napiszę tylko, że w odróżnieniu od poprzedniego tytułu, tutaj większy nacisk położono na przebieg samego meczu, dokładnie odzwierciedlając to, co dzieje się na całym boisku. Innymi słowy mamy do czynienia z dość wierną adaptacją planszowego tytułu. Ale jest to adaptacja w postaci gry komputerowej. Zakładam, że jeśli czytasz te słowa, to masz też większą lub mniejszą możliwość zagrania w Blood Bowl II.

I ta gra ma wiele przewag nad figurkowym oryginałem. Po pierwsze, jest jeszcze tańsza niż BB:Team Manager (Najtańsza odnaleziona cena: 40 zł). Po drugie - z powodzeniem można bawić się nią samemu. Ale też i zagrać z kumplem. I to na kilka sposobów: albo za pomocą opcji hot seat albo przez sieć (jeśli przyjaciel wyjechał do Wielkiej Brytanii i jeszcze nie wrócił).
Ponadto nie trzeba wkładać aż takiego wysiłku w opanowanie a później kontrolowanie zasad. Komputer pamięta i chętnie przypomina, jakich kostek trzeba użyć, jak policzyć odległości, jakie są współczynniki jednostek i zdolności. Możemy się więc bardziej skupić na samej taktyce rozgrywki.
Ale oprócz tego mamy też kampanię, mamy zabawnych (i to autentycznie, a nie na siłę) komentatorów, rozwój drużyny. Oraz brak kłopotów z takimi rzeczami jak przygotowanie stołu, figurek i makiet do gry. A nawet, kiedy ktoś z rodziny chce usiąść do kompa, albo wybiła 8.00 i trzeba wychodzić do roboty: możemy zrobić sejva. W tradycyjnych bitewniakach to też możliwe, ale dużo bardziej kłopotliwe.


Gdyby to oni komentowali Blood Bowla! Ale musimy uzbroić się w cierpliwość. Może po następnych wyborach Narodowy Instytut Kultury Informatycznej dofinansuje produkcję gry "Polska Miska"?

No i jedna ważna sprawa. Pomalowanie figurek na dobrym poziomie daje mnóstwo satysfakcji. Ale choćby Twoją gablotkę trofeów zdobiły Hussary i Golden Daemony - to pomalowane modele nie poruszą się same z siebie choćby na milimetr. A w tej grze są ruchliwe jak strażnik miejski w trakcie obławy na pijących piwo w parku Biegają, skaczą, kopią i łapią piłkę, wymierzają sobie razy i widowiskowo padają na murawę. Wygląda to wszystko świetnie i dynamicznie - jaka szkoda, że Państwo tego nie widzą!!!
A zresztą - mamy komputery, mamy internet, mamy XXI wiek. Państwo mogą sobie zobaczyć:




A gdyby z jakichś przyczyn nie pasowała Ci druga część komputerowej wersji Blood Bowla, możesz sięgną po pierwszą. Jest w niej aż 16 drużyn do wyboru!

Planszówki, karcianki czy gry na kompa to fajne rzeczy. Ale skoro kogoś ciągnie do Blood Bowla, to może mieć w istocie chęć na grę figurkową. Ale nieco inną, nieco mniej mainstreamową. I tutaj pojawia się trzeci mocny konkurent:

Guild Ball.

Chodzi o to, że w bliżej nieokreślonym świecie fantasy istnieją sport podobny do futbolu amerykańskiego. A zawodowy charakter rozgrywek polega na tym, że drużyny są wystawiane przez stowarzyszenia zawodowe, czyli gildie. Nie będę pisał o tej grze zbyt wiele, bo dużo lepiej i dokładnie zrobił to Fireant w niniejszym tekście. Gorąco zachęcam was do klinknięcia w link i przeczytania jego wpisu. (Swoją drogą szkoda, że jego blog znów milczy. Był bardzo inspirujący._ Wynika z niego bowiem, że to, co gra ma do zaproponowania to wciągająca i dynamiczna mechanika. To wartość sama w sobie zachęca - ale najlepsze, co moim zdaniem ta gra ma do zaproponowania, to figurki. Są świetne. Pomysłowe, klimatyczne, świetnie wykonane. Idealnie trafiają w mój gust. Jeśli w bitewniakach cenisz sobie aspekt kolekcjonerski, modelarski i malarski - to te modele będą ja znalazł. Z pewnością będziesz się mógł przy nich wykazać. Obejrzyjcie sobie kilka przykładowych drużyn:


Gildia rybaków.

Gildia rzeźników.

Gildia alchemików.

Gildia myśliwych.

I najważniejsza z gildii. Gildia piwowarów. 




A jeśli szukasz czegoś jeszcze bardziej odmiennego, czegoś co jest na prawdę mało popularne w naszym kraju, czegoś, czym będziesz mógł wszystkim udowodnić, że jesteś prawdziwym hipsterem - to mam ostatnią już dziś propozycję: grę praktycznie nie graną u nas, ale zarazem całkiem rozbudowaną. 
 
Jest taki bitewniak. Podobny nieco do Blood Bowla, ale w kosmosie. Pewnie nigdy o nim nie słyszałeś...


Nazywa się Dreadball. 

Podobnie jak Guildball, doczekała się opisu na blogu Fireanta. Ale nie zdobyła sobie w naszym kraju trwałej popularności. Przyczyn braku sukcesu może być kilka: Polska miała wtedy i nadal zdaje się mieć mniejsze możliwości wchłaniania bitewniaków niż tzw. Zachód. A może to wina polityki wydawniczej Mantic Games, którą można zawrzeć w stwierdzeniu "Robimy to samo co Games Workshop, tylko taniej. I niech ich wysokie ceny załatwią resztę". Ewentualnie można wskazać na niezbyt atrakcyjne figurki. Trudno orzec, co bardziej w nich zniechęca - design czy wykonanie?


Wszelkie dyskusje o estetyce tej czy innej figurki lepiej jest toczyć w oparciu o materiał wizualny. 
Wybrałem kilka zdjęć, na których malarz wycisnął z modeli do Dreadballa wszystko, co najlepsze. Sensownie dobrał kolorystykę, pomalował starannie, zadbał o adekwatne rozjaśnienia.
No może na tym zdjęciu wygląda to nieco gorzej. Ale wierzcie mi - malowanie ludków od Mantica to droga przez mękę.

Może komuś się spodobają ci zawodnicy, ale ja nie zapałałem do nich miłością od pierwszego wejrzenia. Drugie, trzeci i kolejne wejrzenia nic nie zmieniły.



W każdym razie - jest też Dreadball, gra o piłce w realiach popowego SF. Jakieś tam zasady, różne reprezentacje różnych dziwacznych ras z całej galaktyki. Gra jest rozbudowana, wyszło do niej mnóstwo figurek, szykowana jest jej druga edycja. Co może świadczyć o tym, że całkiem nieźle się sprzedaje i rokuje na dalsze przychody. Ale u nas - to nisza większa nawet niż Guild Ball.

I tak dotarliśmy do końca propozycji. Drodzy czytelnicy - nie jesteśmy skazani na to, co w danym momencie zdecyduje się dla nas odgrzać wielki koncern. Jeśli masz te 30+ lat i nie podejmujesz większości decyzji na podstawie nagłego impulsu, oraz masz pewne doświadczenie z różnego rodzaju grami: to wiesz już co cię kręci. Wiesz ile czasu realnie jesteś w stanie przeznaczyć na rozgrywkę, jakie cechy musi mieć gra, która cie podjara.Masz internet - i w dzisiejszych czasach spokojnie znajdziesz coś, co trafi dokładnie w twoje potrzeby. 
Ale to nie tak, że zachęcam was do przemyślanych zakupów. Raz na jakiś czas trzeba zrobić coś choć trochę szalonego i spontanicznego, by życie nie straciło smaku. A poza tym - czymś trzeba zapełnić dział z figurkami na Allegro :)





czwartek, 10 listopada 2016

Wielka (?) niewiadoma. Ilu jest bitewniakowców w Polsce?


         
Czyli jakieś 4200 ludzi + auxillia.



      Po kilku recenzjach i tutorialach pora wrócić do tematów ogólnych. Dziś posnuję sobie rozważania o kwestii niszowości figurkowego hobby. To, że tego typu zainteresowania są relatywnie mało popularne to truizm, powtarzany w kółko przez fanów. I w zasadzie mógłbym napisać to samo, tylko ubrać treść w inne słowa, poprzeć kilkoma przykładami - i tym zamknąć temat. Ale moim zdaniem warto jest zastanowić się trochę głębiej. Jak popularne są bitewniaki w Polsce? Ilu jest bitewniakowców w naszym kraju? Na pewno cieszą się mniejszym zainteresowaniem niż piłka nożna i uczestnictwo w imprezach religijnych. I na pewno mają większą grupę fanów niż turkmeńska poezja z nurtu lirycznego egzystencjalizmu. 

         Wszelkie rozważania dobrze jest zaczynać od określenia - o czym właściwie jest mowa, jak rozumiemy dane pojęcia?



Czy jesteś prawdziwym bitewniakowcem? 


           Zacznijmy od próby zdefiniowania "bitewniakowca". Z prawdziwym bitewniakowcem jest jak z prawdziwym Polakiem. Każdy wie, o co chodzi, ale precyzyjne określenie: "kto zacz?" nie należy do rzeczy łatwych. Oczywiście można zacząć od tak ważnych cech jak niedostosowanie społeczne, braki w higienie i wygląda 2/10 (w porywach). Ale lepiej chyba skupić się na czymś, co nazwałbym poziomem zaangażowania w figurki. Chodzi mi o czas, pieniądze i zasoby intelektualne poświęcone na to zainteresowanie. Im więcej tego wszystkiego u konkretnego osobnika - tym wyższy poziom zaangażowania. Zdecydowana większość populacji w naszym kraju znajduje się na poziomie zerowym: grosza nie wydała na figurki, nie spędziła więc nad nimi choćby 5 minut z pędzelkiem - a nawet nie wie o ich istnieniu. 
Zaangażowanie w bitewniaki - 0. Typowy cytat: "Nie mam czasu na pierdoły, ogarniam ASAP!"

Na drugim krańcu skali mamy obsesjonatów którzy mogliby załatać dziurę budżetową, gdyby udało im się sprzedać swoje kolekcje, rozgrali wszerz i wzdłuż setki systemów - bez najmniejszych wątpliwości zasługują na miano trv hard-core fanatic bitewniakowców. I gdzieś między tymi ekstremami mieści się zdecydowana większość fanów. Pytanie brzmi - w którym punkcie skali postawić cezurę, by móc prawomocnie określić kogoś, jako bitewniakowca? To o tyle ważne, że w zależności od definicji - populacja fanów wyjdzie nam większa lub mniejsza.


Zaangażowanie w biteniaki - 5000. Typowy cytat: "W szafie mam 10 razy tyle"

Kogo więc będziemy liczyć? Proponuję postawić raczej wymagania minimalne. Uznajmy więc, że bitewniakowiec to człowiek, który rozegrał przynajmniej jedną grę w dowolnego bitewniaka (czymkolwiek miał by być "bitewniak") z użyciem choć części pomalowanych figurek. Gdyby to był uniwersytet, gdyby ta praca była recenzowana, gdyby był jakiś grant - wypadałoby teraz zrobić precyzyjną skalę, obrazującą poziom zaangażowania, policzyć rozkład w populacji, znormalizować itd. Niestety - to tylko luźna blogowa pisanina, więc tak nieprecyzyjne kryteria muszą nam wystarczyć. Można ustawić je troszkę niżej (wywalić te pomalowane figurki, czy jedną rozegraną grę - i poprzestać na na samym kupnie figurek czy podręcznika. Albo i wyżej: nazywać bitewniakowcami tylko tych, co mają przynajmniej 100 pomalowanych figurek, i regularnie (2 razy na miesiąc) grają i do tego jeżdżą na turnieje.


Rozprawa o metodzie.


Na razie zostaję przy swojej propozycji. Spróbujmy więc przystąpić do liczenia. No i tu zaczynają się schody...
Jak na razie nie ma jeszcze centralnej krajowej ewidencji graczy w figurkowe gry bitewne (w odróżnieniu na przykład od nauczycieli, kierowców, lekarzy, skazanych...) dlatego musimy dojść do sumy bitewniakowców w jakiś inny sposób. Tylko w jaki?

Pierwsze, co nasuwa się na myśl - to policzyć uczestników wszystkich turniejów gier bitewnych. Siłą rzeczy spełniają oni bowiem zaproponowane kryterium. Oczywiście, jeśli ktoś pojechał na kilka turniejów, jest liczony tylko raz. 
Już chyba dostrzegacie kłopoty, jakich nastręcza ta metoda? Po pierwsze - nie każdy gracz jeździ na turnieje. Po drugie: kto miał by to liczyć i sumować? Po trzecie: ludzi wkręcają się w bitewniaki - a potem czasami ich zaangażowanie słabnie. A potem może znowu wzrosnąć. W jakim czasie prowadzić te obserwacje? Rok? Kilka lat? W każdym razie - nie otrzymamy na pewno pełnej sumy. Ale za to podliczając uczestników turniejów przez dajmy na to 3 lata otrzymamy dość precyzyjne dane - o ilości uczestników turniejów. A to już nie mało.


Afterparty na jednym z największych polskich turniejów WFB. Zaistniałe okoliczności znacznie utrudniły pracę ankieterom (w lewym dolnym rogu).


No to może inaczej. Mamy XXI wiek, przez internet można załatwić i spowiedź, i wynajęcie płatnego mordercy. Można więc też użyć tej technologii do zebrania informacji o fanach bitewniaków. Wystarczy stworzyć odpowiedni sondaż, badanie lub ankietę, poumieszczać linki do niej na odpowiednich stronach (sklepy, fora specjalistyczne). A następnie czekać, aż informacje zaczną spływać szerokim strumieniem. W dodatku możemy dowiedzieć się wielu istotnych szczegółów - poznać nie tylko ilość bitewniakowców, ale ich zwyczaje zakupowe, budżet przeznaczany na figsy, ulubione systemy, stan cywilny, numer buta...
Choć pomysł wydaje się karkołomny - tego typu działania są prowadzone. Na przykład tu. Niestety nie znalazłem wyników tego badania. Być może opublikowano je w czasopiśmie, które je przeprowadziło? A być może zostały ukryte w sejfie prezesa, jako wrażliwe dane strategiczne? Wiedząc takie rzeczy, można bowiem bardziej sensownie planować politykę wydawniczą i akcje marketingowe. 
Niestety tego typu ankiety nie są do końca miarodajne. Na każdego respondenta przypada ileś tam osób, które zobaczyły ankietę, ale zwyczajnie ją olały. Zaś ci udzielający odpowiedzi wcale nie muszą podawać prawdy. 


'cause everything sounds better in english.

Ale nawet jeśli są szczerzy, to i tak różnią się od grupy, która zdecydowała spędzić inaczej te kilkanaście minut, które są potrzebne do wypełnienia ankiety. Różnią się właśnie poziomem zaangażowania. Swoimi odpowiedziami nie dają więc pełnego obrazu sytuacji.


         Wydaje się, że istnieje prostszy i szybszy sposób, dający równocześnie bardziej miarodajne informacje. Obejmujący również tych, którzy unikają turniejów i internetowych ankiet jak diabeł święconej wody. Mianowicie - lista klientów sklepów internetowych. Cóż to jest za ogrom danych! Wiemy kto, gdzie i kiedy co kupił. Możemy też wiedzieć nie tylko, czy był zadowolony po fakcie, ale też, czy to zadowolenie przełożyło się na dalsze zakupy (np. figurek do tego systemu). 

        Oczywiście klienci tego typu placówek są niczym pantery: przemierzają czujnie gąszcze sieci w poszukiwaniu najlepszego kąska. I mają wąsy. 
Sprowadza się to do tego, że jedną rzecz kupią w jednym sklepie. A inną już w innym - oferującym lepsze ceny. Dlatego - aby uzyskać pełny obraz, konieczne byłoby zagregowanie wszystkich baz danych aktualnie działających oraz upadłych już sprzedawców. W efekcie będziemy wiedzieli, kto w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat poświęcił swoją kasę na zakup figurek. Czyli czegoś, bez czego ciężko zajmować się tym hobby.
I ta metoda ma swoje wady. Nie obejmuje ludzi, którzy kupili ludki z drugiej ręki, za granicą - czy detalicznie. No i przede wszystkim - nie mówi nam, czy kupujący rzeczywiście je rozpakował, pomalował i nimi zagrał - czy też może dał w prezencie swemu synowi, by przekonać go do poparcia swoich zeznań w sprawie rozwodowej. 
Ale gdybyśmy mieli takie informacje - to sądzę, że nie różniłyby się one znacząco od rzeczywistej liczby bitewniakowców w Polsce. 


A jeśli szef nie udostępni danych klientów - zawsze można liczyć na to, że jakaś dobra dusza zrobi to za niego.


     Wygląda na to, że jedyne, co nam pozostaje, to metody szacunkowe. Żadna z wymienionych powyżej nie da nam dokładnej liczby fanów gier bitewnych w Polsce. Podobnie z metodami niewymienionymi: metaanalizą profili na forach dotyczących gier bitewnych czy wyszukiwania słów w google. Jesteśmy więc skazani na metodę japońską: Naoko. Możemy się mniej więcej dowiedzieć, ilu jest bitewniakowców. Mniej - więcej.

        A gdybyśmy tak mieli nieograniczone środki i możliwości? To oczywiście fantazja... Ale kusząca. Wyobraźmy sobie, że cały aparat śledząco-analizujący wielkich i małych agencji wywiadowczych oraz wielkich koncernów medialno-komunikacyjnych (typu Google czy Facebook) zaprzątnięty został w służbę udzielenia odpowiedzi na tytułowe pytanie niniejszego tekstu.
        Zamiast śledzić potencjalnych terrorystów czy analizować zwyczaje zakupowe - agenci, analitycy, algorytmy szukałyby wszelkich danych nt bitewniaków. Pod tym kontem wyłapywane byłyby treści wpisywane w internet, przeglądane strony, rozmowy telefoniczne czy smsy. Ponieważ znaczna większość współczesnej komunikacji odbywa się za pomocą tej czy innej elektroniki. Gdyby móc zebrać wszystkie te dane - mielibyśmy obraz bardzo bliski rzeczywistości.


Oczywiście rządy i korporacje mają ważniejsze rzeczy na głowie. Status quo sam się przecież nie utrzyma.



Ale kto miałby to wszystko liczyć? I po co?

Już wiadomo, że są sposoby, by zebrać wiedzę nie tylko o liczbie polskich bitewniakowców, ale też o ich sympatiach hobbystycznych, wydatkach, stażu, potencjalnych zainteresowaniach. Zebranie ich nie jest tak proste jak pokonanie w wyborach Bronisława Komorowskiego - ale może również przynieść istotne korzyści. Jeśli jakaś firma nie chce powtórzyć losu Games Workshop, które chwaliło się tym, że nie prowadzi badań konsumenckich - to powinna nie naśladować ich również w tej materii. Jeśli wiesz, na co ludzie wydają swoje pieniądze, wiesz też jaki produkt ma szansę na zdobycie ich zainteresowania, sympatii - i wreszcie pieniędzy. 
Oczywistymi kandydatami na do prowadzenia badań nad populacją bitewniakowców są więc firmy: wydawnictwa, sklepy, dystrybutorzy. W ich przypadku wysiłek taki mógłby przełożyć się na konkretne profity. Być może któryś z polskich liderów branży już nas obserwuje?

Ale ta branża jest specyficzna. Dużo bardziej liczy się niej serce, niż szkiełko i oko. Wygląda na to, że sondowanie rynku sprowadza się tu najczęściej do kampanii na tym czy innym kickstarterze. Jeśli ktoś ma zajawkę na jakiś tytuł czy temat: to od ust sobie odejmie, a wyda daną grę. I będzie poświęcał kolejne dni i złotówki ze swego życia, by inni mogli zaznać - i ostatecznie podzielić jego pasji. Między innymi dzięki temu temat gier figurkowych jest dużo ciekawszy, niż na przykład branża proszków do prania czy kosmetyków. Gdyby kierować się wyłącznie badaniami konsumentów - nie jeden projekt nie zostałby zrealizowany. Kto chce kolejnej gry o walkach w kosmosie? Przecież jest już X-wing! 

Kolejną grupą, która mogłaby skorzystać na posiadaniu tego typu informacji są sami bitewniakowcy. Wyobraźmy sobie, że jest strona www, z której możesz się dowiedzieć, ile ludzi gra w figurki w twoim mieście. Jakie gry są wśród nich popularne. Które tytuły zyskują na popularności, które tracą. To byłoby lepsze od lokalizatorów graczy. Te informacje są dostępne również teraz - ale w bardzo rozproszonej postaci. Zbieranie ich jest czasochłonne i niewygodne. 
Ale skoro udało się z 9th Age - może udałoby się i z tego typu projektem? Zobaczylibyśmy, ilu nas jest. Poczuli siłę i czas.
Stowarzyszenie można by założyć, albo fundację. ZUSu nie płacić, wziąć dotację na organizację konwentu...


Zagadka: jaka to armia?


Ale ilu jest bitewniakowców w Polsce. Istnieją pewne przesłanki, by domniemywać, że coraz więcej. Otwierane są nowe sklepy. Wydawane są nowe systemy (zarówno tłumaczenia zagranicznych, jak i rodzime. Zarówno profesjonalne, jak i fanowskie). Powstają nowe firmy produkujące figurki. Coraz więcej ludzi udziela się na forach i facebooku.
Ale nie potrafię podać dokładnej liczby.




czwartek, 3 listopada 2016

Kultyści z Felstad. Recenzja zestawu "Frostgrave cultists".

Oprócz akcji o charakterze rasistowskim i okultystyczno - anarchicznym KKK na trwałe ustalił kanon stylu "na kultystę". Niezależnie od sezonu - w modzie są długie płaszcze i zakrywające twarz kaptury. Modne dodatki to sznury i symbole. 




          Prawdziwi fanatycy, gotowi do popełnienia najgorszych zbrodni na rozkaz manipulującego nimi kapłana, mający za nic życie swoje i cudze - to na szczęście rzadki wyjątek. Jednak grupki tego rodzaju uruchamiają ludzką wyobraźnię od czasów powstania zelotów do współczesnego ISIS.


Wszelkie światy fantastyczne są natomiast wręcz naszpikowane osobnikami i organizacjami, które traktują religię zbyt poważnie. Jeśli więc widzimy postać w obszernym szlafroku, z kapturem przysłaniającym obłęd płonący w oczach, zaciskającą w brudnej dłoni sztylet – wiadomo, że obrazek (lub figurka) przedstawia właśnie kultystę.


Ponieważ w prawie każdym fantastycznym uniwersum mamy kultystów – mamy też mnóstwo odpowiadających im figurek. I dziś zajmę się właśnie tym tematem: figurkami wyprodukowanymi z myślą o grze „Frostgrave” (swoją drogą – świetnej. Możecie przeczytać, co o niej myślę tutaj). Jak do tej pory, firma NorthStar Military Figures wyprodukowała i sprzedaje trzy zestawy plastikowych figurek: żołnierzy, gnolli i kultystów. Na dniach mają ukazać się jeszcze barbarzyńcy.



Jeśli zobaczycie gdzieś takie pudełko, i taki obrazek - to wiedzcie, że jego zawartość jest tematem niniejszej recenzji.




Każdy z tych zestawów charakteryzuje się następującymi cechami:


  • pozwala na złożenie 20 figurek
  • zawiera okrągłe, płaskie podstawki
  • składa się z czterech identycznych wyprasek z szarego plastiku (jakość materiału podobna jak w figurkach produkcji GW, Warlord Games – itp.).
  • kosztują w Polsce około 110 – 120 zł (albo taniej – w zależności od metody kupna)
  • zawierają wiele dodatkowych bitsów pozwalających na znaczną indywidualizację poszczególnych figurek


Dziś będę pisał właśnie o kultystach. Najpierw zdjęcia ramek, a potem omówienie.




Powiedzmy, że to ramka od przodu.
A tutaj ta sama ramka widziana od kuchni strony.




Jak widać, kultyści są przedstawieni w dość dynamicznych pozach – pochylają się biegną, ustawiają się w rozkroku. Przy tym sylwetki te nie przywodzą na myśl pokazu gimnastyki artystycznej, ale raczej normalne funkcjonowanie ludzkiego ciała w tak zwanej „akcji”.

Ich odzienie nadaje się raczej na późną jesień i zimę. Składa się z długich płaszczy, szarawarów, kamizelek i kapturów. To standard - wszak akcja gry toczy się wśród śniegów i lodów.

Jeśli chodzi o główki (moim zdaniem - kluczowy element - w znacznej mierze nadaje figurce charakteru) - to te są zaiste srogie. Po pierwsze - klasyczne kaptury z dziurami na oczy niczym w Ku Klux Klanie. Ale lepsze, bo pozszywane z jakichś łat, z dziwnymi częściami twarzowymi. Po drugie - maski w stylu Zorro - czyli zasłonięte oczy. Idealne dla różnej maści zbirów i złodziei (czyli fundamentu wielu band we Frostgrave). I na koniec - twarze odsłonięte. Rzeźbiarz odwalił kawał dobrej roboty, oddając precyzyjnie nikczemną naturę kultystów. Gęby na pierwszy rzut oka złe i wykrzywione.

A nawet jedna czaszka. Z zestawu tego można bowiem skleić też kilku undeadów: szkieletów i zombiaków. Efekt ten uzyskuje się przez przylepienie odpowiednich główek i rączek do ciał. Powstałe w ten sposób matwiaki różnią się od swych typowych pobratymców tym, że nadal mają na sobie sporo odzienia. Zawsze to jakaś odmiana od typowego przedstawienia potworów tego rodzaju.


No i sprzęt - jak widać - jest tego sporo, ale z drugiej strony - nie za dużo. Trzy bronie ręczne, dwuręczna maczuga, włócznia, kusza, łuk. I osobne dłonie ze sztyletami. Nie złożymy więc - dysponując wyłącznie tym zestawem - regimentu łuczników czy zwykłej piechoty (tym bardziej, że na każdą ramkę przypadają tylko dwie tarcze. Z czego jedna malutka, bardziej przypominająca puklerz). Przy okazji uzbrojenia warto zwrócić uwagę na lewe dłonie z majchrem i łańcuchem. Można je przytwierdzić do lewych ramion - ale tylko po uprzednim odcięciu dłoni pierwotnie tam umieszczonych. A więc wymagają one minimalnego użycia nożyka i kleju.
I na koniec - suweniry ze sklepu "Wyposażenie kultystów". Mieszki, kołczany, kości, kolce czaszki, sztylety. Do doklejenia do pasa czy pleców figurki.

Oczywiście zestaw można wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem - czyli posklejać z niego rzeczonych kultystów. W ten sposób uzyskamy bardzo zróżnicowaną bandę, przygotowaną na każdą okazję. I wciąż zostanie nam mnóstwo ciałek, które aż się proszą o alternatywne wykorzystanie. Część z nich zapewne zostanie undeadami, na jakie łatwo się natknąć w czasie przeszukiwania ruin. I nadal zostaną nam elementy, zdatne do sprzedaży lub tworzenia jeszcze innych figurek.


Na szybko - przyszło mi do głowy kilka ról, w których z powodzeniem mogłyby wystąpić większe i mniejsze bitsy z tego zestawu:


- W zasadzie nie potrzeba żadnych specjalnych zabiegów, by skonstruować bandę Cult of the Possessed, występującą w kultowym "Mordheim". A przynajmniej jej ludzkich, niezmutowanych członków.



Wyznawcy chaosu i mutanci, skonwertowani na bazie omawianych kultystów, oraz kilku innych popularnych zestawów. Oto źródło.


- Trochę więcej starań wymagałoby odtworzenie innej wojującej sekty wymyślonej przez specjalistów od kreacji z Games Workshop - czyli gangu (?) Redemtionists z legendarnej Necromundy. O ile ciała i nakrycia głowy pasują bez zastrzeżeń, to większy kłopot sprawiają specyficzne bronie. Miecze i łuki trzeba zamienić na miotacze płomieni, shotguny i spalinowe piły. Na szczęście producent dostrzegł potencjał tego zestawu, i niedługo ma wydać zestaw bitsów pozwalających na bardziej futurystyczne złożenie kultystów.



Tak będą wyglądać te bitsy.


I oto przykładowy kultysta z piłomieczem i pistoletem laserowym.

- Pomiędzy kultem Boga - Imperatora a kłanianiem się Chaosowi ciężko jest czasem zauważyć różnicę. Dlatego też "Frostgrave Cultists" mogą być alternatywą dla wszelkich ludzkich wyznawców chaosu. Wszystko jest kwestią namalowania na ciuchach odpowiednich symboli, wykorzystania odpowiednich bitsów.


- Jak już wspomniałem - z zestawu tego można stworzyć zombie i szkielety. Jeśli mamy na podorędziu więcej czasek i odciętych rąk (oczywiście plastikowych...) - to możemy stworzyć martwiaków, którzy niekoniecznie spędzili dziesiątki lat pod ziemią - ale mogli zatonąć, zamarznąć, czy zostać objedzeni przez insekty - i teraz wstają z martwych.






- Przejdźmy do bardziej przyziemnych klimatów. To, co mamy w pudełku, znakomicie nadaje się do stworzenia figurek różnej maści zbirów, złodziei, rzezimieszków, oprychów i brygantów. Być może wymagają nieco innego uzbrojenia (noże, pałki, pętle, obite metalem rękawice) i akcesoriów (wytrychy, flaszki, łańcuchy, worki), ale same ciała i głowy nadadzą się znakomicie.

Takich undeadów proponuje producent. Jak widać - jest to pewna odmiana w odniesieniu na najbardziej popularnych nieumarłych nudystów.



- Plastikowe figurki do Frostgrave tworzone są w taki sposób, by bitsy z każdego zestawu dały połączyć się z innymi. A że na razie mamy dostępnych kultystów, żołnierzy i gnolli - to mieszając części ze sobą, dostaniemy: bardziej urozmaiconych żołnierzy (bardziej w stylu zbirów); bardziej urozmaiconych kultystów (lepiej wyposażonych i uzbrojonych) oraz coś w rodzaju wilkołaków, zwierzoludzi, mutantów czy psiogłowców.


- Ze względu na to, że ciała kultystów ubrane zostały w długie i luźne szaty, a ich miecze przypominają bardziej szable czy kopesze - można skonstruować na ich podstawie figurki reprezentujące różnej maści arabów, beduinów, nomadów czy innych ludzi pustyni. W zasadzie nie jesteśmy tu ograniczeni jedynie do okresu średniowiecza - moda (oraz wiele innych rzeczy) wśród tego typu społeczności nie zmieniła się jakoś drastycznie przez stulecia. Dlatego odpowiednio skonwertowani mogą być poddanymi sułtana, przeciwnikami Napoleona czy sprzymierzeńcami Lawrance'a z Arabii. Oprócz odpowiednich broni trzeba się oczywiście postarać o głowy odziane w turbany, z zasłoniętymi twarzami. Ale te akurat bitsy stosunkowo łatwo wyrzeźbić samemu.



Pewnie można by wymyślić dla nich wiele, wiele innych zastosowań. Wszak wyobraźnia ludzi konwertujących figurki nie zna granic. Można wykorzystać ich i w systemach skirmishowych - i w taki, gdzie występują zwarte oddziały. Spokojnie odnajdą się w realiach fantasy, historycznych, s-f, steampunkowych czy pulpowych. Jednym słowem - mamy do czynienia z bardzo udaną produkcją. Dość dużo figurek, możliwych do złożenia na różne sposoby - a przy tym łatwe do wycięcia i sklejenia. A do tego mnogości łatwość alternatywnych opcji wykorzystania modeli. A jeśli chodzi o proporcje - to są zachowane. Kultyście nie będą znacznie więksi czy mniejsi, masywni lub chudsi od innych modeli w skali 28 mm. I to wszystko - za umiarkowaną cenę. Nic, tylko kupować, sklejać i malować :).



Z tym malowaniem figurki raczej nie zdobyłyby nagrody na Hussarze. Ale jak widać - można umiejscowić kultystów w realiach XX w. Źródło.





         Na koniec recenzji - kawałeczek na temat fluffu dotyczącego tych figurek. Frostgrave jest jedną z tych gier, których autor uznał, że rozbudowane tło fabularne raczej skomplikuje zabawę, niż ją uatrakcyjni. Dlatego próżno szukać w podręczniku informacji o geografii, historii czy polityce świata, w którym rozgrywa się akcja gry. Nie wiadomo nawet, jak nazywa się ten świat! Przemilczano też kwestie religijne. Wobec tego pojawia się pytanie: jaki kult wyznają kultyści z Frostgrave'a? Sęk w tym, że nie wiadomo.

I nie jest to istotne. Kultyści bowiem pojawili się w grze wraz z kampanią "Thaw of the Lich Lord". Opisane w niej zasady pozwalają magowi na oszukanie ewentualnej śmierci i zostanie liczem (choć niestety nie tytułowym lordem). Takowy ożywieniec raczej nie będzie cieszył się dobrą reputacją, sympatią ludności i świeżym oddechem. I właśnie on (tudzież inny złowrogi nekromanta, potępiony demonolog, dziki wiedźmiarz czy elementalista-podpalcz) otoczy się świtą typów spod równie ciemnej gwiazdy.


Widzicie pana z tyłu? To może być czarodziej, którego poczynaniami pokierujecie. 

Kultysta - łucznik, czy kultysta - łowca skarbów przedstawia bowiem w grze identyczną wartość bojową i punktową jak żołnierz - łucznik czy żołnierz łowca skarbów. Statystyki są te same, historię i fluff opracuj sobie na własną rękę. Różnica polega jedynie na wyglądzie - i płynącym z niego klimacie bandy. Warto tutaj nadmienić, że NorthStar Military Figures wypuścił kilka blisterów z metalowymi kultystami. Możemy mieć więc kultystę rycerza, tropiciela, barbarzyńcę - i tak dalej. Ale tych modeli w rękach nie miałem, więc się nie wypowiem. Zakończę na tym, że zdecydowanie bardziej opłacalne moim zdaniem jest kupno opisanego wyżej zestawu.